środa, 31 marca 2010

Procesja wielkoczwartkowa

W średniowiecznych księgach liturgicznych można znaleźć hymn, zatytułowany In Cena Domini. Nie jest to hymn oficjum, ale procesyjny hymn, przeznaczony na Wielki Czwartek.

Kiedyś go tłumaczyłem – właściwie, próbowałem tłumaczyć, bo przekład jest nieskończony. Hymn opowiada o umyciu nóg Apostołom, dialogu Pana z Piotrem, i o namaszczeniu świętym krzyżmem, które daje nadzieję wyzwolenia, tak dla serca, jak i dla ciała.

Nie wiadomo, kto jest autorem tego hymnu; przypuszcza się, że pochodzi z 6. wieku. Poniżej trzy strofy z dziewięciu – może kiedyś resztę też przełożę...

Wraz z niebem raduje się ziemia:
na ucztę Król wielki zaprasza,
i na niej chleb życia podając,
grzesznego ocala Adama.

Tej nocy Stworzyciel wszechrzeczy
misterium okazał swej mocy,
gdy Ciało swe z Krwią przenajświętszą
na pokarm dał życia wiecznego.

Zwycięzcę nad śmiercią i piekłem,
co śmiercią nas swoją odkupił,
hymnami sławimy i pieśnią,
wraz z Ojcem i Duchem Najświętszym.

PS Przy okazji procesji: właśnie oglądam zdjęcia z Hiszpanii, gdzie studiują angielscy seminarzyści - procesja Niedzieli Palmowej trwała prawie trzy godziny. Trzeba mieć kondycję niemal jak w czasach Egerii.

poniedziałek, 29 marca 2010

Dwa wersy z listów św. Pawła

Kol 1:18c oraz Flp 2:6.

We wszystkim jest Pierwszy: ma Matkę Dziewicę; jechał na osiołku, którego nikt przedtem nie dosiadał; złożono Go do grobu, w którym nikt jeszcze nie był pochowany; jako pierwszy powstał z martwych i wstąpił do nieba.

Hymn z Listu do Filipian jest właściwie nieprzetłumaczalny (i sprawdza się to, co mówił John Chapman OSB, że św. Pawła czytać należy tylko po grecku). W wersecie szóstym czytamy, że Chrystus nie rwał się do tego, aby być na równi z Bogiem, nie trzymał się tego kurczowo.

sobota, 27 marca 2010

Rzymska cisza (nie dla skrupulatów)

Ostrzegam, trzeba dobrze znać łacinę...*)

Quintus Horatius Flaccus, Carmina III, 1.2
______________
*) Ale po co się oszukiwać, teraz nie trzeba znać łaciny, są Google itp. narzędzia, pseudowiedzy służące...

piątek, 26 marca 2010

Od „Teogonii” do Liturgii Godzin, z krótkim przystankiem ok. roku 107

W „Teogonii”, poemacie o narodzinach bogów, Hezjod wspomina kilkakrotnie Tartaros, mglistą, najniższą część podziemnego świata, gdzie zwycięski Dzeus uwięził Tytanów i Tyfona (który, nota bene, był synem Tartarosa).

Jak już kiedyś pisałem, dziewięć dni spada kowadło z nieba na ziemię, i tyleż samo z ziemi do mrocznego Tartaru. Spiżowy mur go otacza, i mroki, a nawet podstawy ziemi i morza wyżej leżą niż Tartar.

To mitologiczne piekło znalazło swoją drogę do łacińskiej liturgii, i do dzisiaj straszy w brewiarzu. Nie będę przytaczał wszystkich hymnów, w których pojawia się Tartar, skupię się na jednym z nich, którego autorem jest jeden z moich ukochanych łacińskich poetów, Wenancjusz Fortunatus. Jego hymny o świętym Krzyżu towarzyszą nam w oficjum Wielkiego Tygodnia (niektórym także w poprzedzającym, czyli obecnym, tygodniu). W nieszporach rozbrzmiewa triumfalnie Vexilla regis prodeunt, w polskiej wersji: Sztandary Króla się wznoszą. Krzyż jest w tym hymnie chorągwią zwycięskiej armii, drzewem jaśniejącym, ołtarzem – oraz wagą. Krzyż stał się wagą, na której złożono Ciało Pana, a Jego ciężar jest tak wielki, że zdołał podnieść z głębin Tartaru upadłego człowieka. Wenancjusz pisze, że Krzyż uniósł, zabrał łup Tartaru: praedam tulitque Tartari. Po łacinie praeda to przede wszystkim łup wojenny, ale może też oznaczać łup złodzieja lub zdobycz myśliwego. Dla znającego łacinę to słowo niesie w sobie – w swoim brzmieniu – gwałtowność, brutalność, szybkość pochwycenia. Tartaros jak nagle spadający jastrząb, jak nagle skaczący tygrys czy wilk, jak przyczajony wąż rzuca się na swoją zdobycz i porywa ją ze sobą. Jak brutalny żołnierz lub przebiegły złodziej chwyta łup, nie zważa przy tym na lamenty i krzyki obrabowanego. Zwycięski Krzyż, niemal uosobiony z Tym, który na nim zawisł, odbiera tę zdobycz, którą już cieszył się Tartar.

Wenancjusz to wiek szósty, wróćmy na chwilę do wieku drugiego: w swoim liście do Efezjan, św. Ignacy, biskup i męczennik, pisze o mekhane Iesou Khristou, maszynerii Jezusa Chrystusa, która nas wyniosła na wysokości. Ową machiną jest Krzyż – staje się dźwigiem, przy którym liną jest sam Duch Święty. W liście zaś do Trallian święty biskup pisze o wierzących, że są gałęziami Krzyża, które przynoszą nieznający zepsucia, nieśmiertelny owoc. Znowu, Krzyż staje się tożsamy z Tym, który powiedział: Jesteście moimi gałązkami (J 15:5).

niedziela, 21 marca 2010

Problematyka Bożego tronu w aspekcie paschalnym, w ujęciu poetów wczesnochrześcijańskich, i jej wpływ na liturgię

W 1. wieku, w dyskusjach z wyznawcami judaizmu, chrześcijanie czasami fałszowali Pismo – co ja mówię, przecież to zbyt surowy osąd, nie można tak oskarżać współbraci... Może lepiej powiedzieć, że zdarzało się im lekkie, i jak najbardziej usprawiedliwione, naginanie Pisma do swoich potrzeb?

Chodzi przede wszystkim o dwa małe słówka, które dodano w Septuagincie do psalmu 96 (95):10. Jak pisze Alfred Rahlfs, wydawca Septuaginty, chrześcijanie dodali te dwa słowa leviter et simpliciter, ze swobodną (lub, jak ktoś to przetłumaczył: naiwną) prostotą.

W wersecie dziesiątym wspomnianego psalmu czytamy: Powiedzcie wśród pogan: Pan zakrólował. Gorliwi wyznawcy Chrystusa dodali tutaj apo ksulou, z drzewa, mając na myśli, rzecz jasna, święte drzewo krzyża. Zabity w 165 roku św. Justyn, człowiek dobrze wykształcony, był przekonany, że te słowa od samego początku były w tekście Pisma, jako mesjańskie proroctwo, a przewrotni Żydzi, wrodzy Kościołowi, próbowali je usunąć.

Z Septuaginty królewskie drzewo przeszło do najstarszych łacińskich przekładów Psałterza, i w wersji rzymskiej zachowało się przez wieki w liturgii bazylik Wiecznego Miasta. Dominus regnavit*) a ligno, Pan zakrólował z drzewa, śpiewano w oficjum. Za tą wersją podążał Wenancjusz Fortunatus, który w swoim sławnym hymnie, napisanym na przyjęcie relikwii Krzyża w Poitiers, każe Dawidowi głosić w zgrabnych jambach: Regnavit a ligno Deus!


I dzięki owemu fałszerstwu pierwszych chrześcijan mogłem dziś usłyszeć w kościele słowa pieśni, będącej tłumaczeniem hymnu Wenancjusza:

Już się spełnia wieczne słowo
pieśni, co ją Dawid śpiewa,
głośną na świat cały mową:
Oto Bóg królował z drzewa.

___________________________
*) Gwoli ścisłości, niektóre manuskrypty odchodzą od tej wersji, będącej dosłownym tłumaczeniem z Septuaginty, i zmieniają regnavit na regnabit: zakróluje. W wymowie, w pewnym okresie i na pewnych terenach, różnicy właściwie nie było.

Czekając na Wielką Sobotę

Na dzisiejsze oficjum brewiarzowe (5. niedziela Wielkiego Postu) pada już cień Wielkiej i świętej Soboty.

W jutrzni czytamy fragment z Księgi Kapłańskiej, zalecający obchodzić Paschę czternastego dnia pierwszego miesiąca. Jeśli policzyć, według starożytnego sposobu liczenia, a więc wliczając także dzień, od którego zaczyna się liczyć, to właśnie Wielka Sobota jest czternastym dniem od dzisiaj. I wtedy, wieczorem, jak przypomina Księga Kapłańska, jest Pascha Pańska. Chrystus Pan przechodzi nocą przez podziemny świat Otchłani, budzi zmarłych i wybawia ich od śmierci.

Antyfona z II nieszporów, będąca cytatem z proroka Izajasza (31:5; przynajmniej w wersji łacińskiej), łączy owo przejście i wybawienie: Dominus exercituum, protegens et liberans, transiens et salvans, Pan Zastępów, On strzeże i wyzwala, przechodzi i zbawia. W Wielką Sobotę będziemy śpiewać: Unieście się, odwieczne podwoje, aby mógł wkroczyć Król chwały. Któż jest tym Królem chwały? Pan Zastępów... (Ps 24:9.10). Przechodzi przez podziemny świat zmarłych, wyzwala ich i zbawia.

I wreszcie czytanie w tychże nieszporach, które pojawi się i za tydzień, w Niedzielę Palmową: fragment mowy Pawła i Barnaby, zapisanej w Dziejach Apostolskich (13:26-30). Czytamy, że przez skazanie niewinnego Jezusa na śmierć, mieszkańcy Jerozolimy wypełnili zapowiedzi proroków: A kiedy wypełnili już (dosł. dokończyli) wszystko, co o Nim jest napisane, zdjęli Go z krzyża i złożyli w grobie. Zawsze poruszał mnie ten fragment swoją prostotą i podkreśleniem, jakże ważnym, owego złożenia w grobie. Pan naprawdę umarł i został pogrzebany, zstąpił do świata umarłych, do Otchłani, do Szeolu, i o tym świadczą od samego początku Apostołowie. Ale na tym nie koniec, bo następny werset, kończący to dzisiejsze czytanie, głosi: Bóg zaś wskrzesił Go (dosł. obudził) z martwych.

Wielka Sobota i Wielka Noc w pigułce.

Święci zapoznani, święci nieznani (vi)

Wojownik wielce wsławiony
jaśnieje dziś zasługami,
już z Panem Cuthbert w niebiosach
nagrodą wieczną się cieszy.


O św. Cuthbercie można napisać wiele. Pustelnik, żyjący na wyspie, i biskup, podróżujący konno z bogatym orszakiem. Prorok i uzdrowiciel. Przyjaciel zwierząt (czasami przedstawiano go w sztuce z wydrami u stóp). Powiązane z nim są czcigodne manuskrypty Ewangelii - poniżej zdjęcia dwóch stron z tzw. Ewangeliarza z Lindisfarne, gdzie Cuthbert był przeorem, i gdzie go pochowano.


Jego ciało po śmierci zachowało się nietknięte: Cuthbert zmarł 20. III. 687; w 1104. ostatecznie przeniesiono jego ciało do najcudowniejszej, moim zdaniem, z angielskich katedr, w Durham. (Tam też spoczywa Beda Venerabilis.) W jego grobie złożono też przenośny ołtarz, liturgiczne szaty, wspaniały pektorał (tzw. krzyż św. Cuthberta) i kosmetyczne utensilia kapłańskie – wszystko to można teraz obejrzeć w katedralnym muzeum, gdzie trafiły owe rzeczy w 1828, gdy otwarto grób Cuthberta po raz ostatni.

O jego pomoc błagajmy,
niech zawsze nam jej udziela,
w niebiosach byśmy bez końca
tak mogli śpiewać z radością:

Początku nie masz Ty, Ojcze,
coś Syna zrodził Jednego;
Wam chwała z Duchem Najświętszym
przez wieczność całą bez końca. Amen. (fragmenty hymnu o św. Cuthbercie)


czwartek, 18 marca 2010

Święci zapoznani, święci nieznani (v)

Obaj byli królami. Wyznawcę znają wszyscy, męczennika – mało kto.

Chodzi o króla Anglii, Edwarda, syna Edgara. W 979. został zamordowany przez zamachowca przy bramach Corfe. Późniejsi autorzy odpowiedzialnością za śmierć Edwarda obciążali jego macochę, Ælfthrythę, która pragnęła władzy dla swojego syna, Ethelreda. (Jak widać, wszyscy na ‘E’.) Według tychże autorów, zbrodnicza macocha zakończyła życie jako mniszka, pokutująca za swój niegodziwy czyn. Jak było, trudno orzec; wiadomo, że przy grobie Edwarda – a pochowano go bez jakichkolwiek królewskich honorów – zaczęły dziać się cuda, i arcybiskup Dunstan w 980. przeniósł jego relikwie do Shaftesbury (możecie sobie na mapie poszukać, gdzie to było). Jego relikwie znajdują się też obecnie w prawosławnym kościele w Brookwood. (Też możecie na mapie poszukać.)

A dziś właśnie jest wspomnienie św. Edwarda, króla i męczennika.

środa, 17 marca 2010

Nauczyciel nieubrany nie jest atrakcyjny dla ucznia

Tego, między innymi, uczono nas wieki temu na zajęciach z metodyki nauczania języka łacińskiego. Wiedza to niezwykle istotna, co poświadczały z życia wzięte opowieści, a właściwie wspomnienia, prowadzącego zajęcia*).

W dominikańskim nowicjacie czytamy, od czasu do czasu, łacińskie rozmówki z 10. wieku. Niestety, czasami tę przyjemną lekturę trzeba poprzedzić ćwiczeniami gramatycznymi, np. zamianą strony biernej na czynną, czynnej na bierną, praesens na perfectum, singularis na pluralis etc., etc. Tak też było i dzisiaj. Podałem formy czasowników i zdania, powiedziałem, co trzeba z nimi zrobić, i stwierdziłem, że 20 minut w zupełności wystarczy moim ukochanym uczniom na zrobienie tego ćwiczenia, z przerażeniem nazywanego przez niektórych sprawdzianem. Podniosły się jednak głosy, że 20 minut to za mało, jeśli bracia mają napisać ów test dobrze, a zdecydowanie chcą napisać dobrze. (Przynajmniej niektórzy.) Wzruszony owymi pragnieniami dobrej znajomości łaciny, sparafrazowałem fragment Ewangelii: Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz nauczyciel. Jeden z braci dodał: Niebieski. Wszyscy się roześmiali.

Po 10 sekundach uzmysłowiłem sobie, że mam na sobie niebieską koszulę. Te 10 sekund to signum aetatis. Jedno jest pewne: nie mogę nie kochać moich uczniów. Chociaż tego mnie nie uczono na metodyce, uczono jednak w praktyce, za co jestem wdzięczny wszystkim tym, którzy mnie uczyli.
___________________
*) Jak się dowiedziałem całkiem niedawno, niektórzy studenci nazywali go wilkołakiem.

poniedziałek, 15 marca 2010

Zostały pieśni

Wczoraj była pierwsza rocznica śmierci s. Marii Gratii, Służebnicy Krzyża. Pamiętam ją jako bibliotekarkę na Piwnej.

S. Maria Gratia jest także autorką pieśni wielkopostnej, którą bardzo lubię, pieśni utkanej z biblijnych wątków.

Nawróć się, ludu, w pokorze,
w poście i w płaczu, i w żalu,
a światłość twoja jak zorze
rozbłyśnie nad Jeruzalem.

Nawróć się, córko Syjonu,
do Pana, Boga swojego.
Tułaczy przyjmij do domu,
łaknących obdaruj chlebem.

Obmyj się dziś żywą wodą,
bo Bóg ci przebaczyć gotów;
jak orzeł odnów swą młodość
i wzmocnij skrzydła do lotu.

Wtedy Pańskiego imienia
zawezwiesz, a On odpowie;
wprowadzi w bramy zbawienia,
Pasterzem będzie swych owiec.

Trochę gramatyki nikomu nie zaszkodzi, mam nadzieję

Zdarza się, że przy tłumaczeniu zdania biedny student lub uczennica, po głębokim i bolesnym namyśle, dojdzie wreszcie do wniosku, że ma przed sobą czasownik w pierwszej osobie liczby mnogiej. Niech będzie to np. dicimus, od czasownika dico, mówić. I wtedy następuje triumfalne tłumaczenie: Mówicie! Po którym następuje moje zdumione lub ironiczne, a czasami rozbawione spojrzenie, i lodowate pytanie: To jest pierwsza osoba liczby mnogiej?

Najwyraźniej terminy takie jak osoba, liczba, tryb, czas, w ojczystym języku brzmią jak chińszczyzna. Niestety, nie jest to problem tylko moich uczniów: dotyka on także wielu kapłanów. Oto bowiem zamiast Idźcie w pokoju Chrystusa można usłyszeć Idźmy w pokoju Chrystusa, zamiast Przekażcie sobie znak pokojuPrzekażmy sobie znak pokoju. Z Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę, etc. robi się Módlmy się...

Po polsku różnica jest niewielka, słowa brzmią podobnie, co więcej, zarówno idźcie, jak idźmy to formy trybu rozkazującego, odpowiednio dla drugiej i dla pierwszej osoby liczby mnogiej. Gdyby jednak zajrzeli wielebni księża do łacińskiego oryginału, i przypomnieli sobie łacińską gramatykę, zrozumieliby, że różnicę widać i słychać – gołym okiem i gołym uchem.

Idźcie = ite.
Idźmy = eamus.

Przekażcie sobie znak pokoju = offerte vobis pacem.
Przekażmy sobie znak pokoju = offeramus nobis invicem pacem.

Módlcie się = orate.
Módlmy się = oremus.

Co więcej, w łacinie te formy nie są w tym samym trybie: język łaciński, w przeciwieństwie do polskiego, nie ma trybu rozkazującego dla pierwszej osoby liczby mnogiej. Idźmy, przekażmy, módlmy się – z punktu widzenia gramatyka łacińskiego to formy koniunktiwu, wyrażające zachętę (coniunctivus hortativus). Różnica wielka. Nie tylko z punktu widzenia filologa, ale i teologa.

Na koniec – jeśli ktoś dotąd dotrwał – żeby ten wpis miał chociaż jedno zrozumiałe dla wszystkich zdanie, mała uwaga dotycząca dzisiejszej Ewangelii. Ojciec dwóch synów z przypowieści, zapisanej przez św. Łukasza, na widok powracającego młodszego syna, wzruszył się głęboko. Bardzo głęboko, bo – w oryginale – aż do samych trzewi, do samych wnętrzności, które oznaczają tu czułość, miłosierną czułość, serdeczną czułość: pater autou esplagkhnisthe (Łk 15:20).

sobota, 13 marca 2010

Ciekaw(sk)ość - pierwszy stopień do rozgrzeszenia

Nie powinienem narzekać: wiele razy trafiałem na dobrych i mądrych spowiedników. Ale zdarzało się, że po drugiej stronie kratek siedział kapłan niedouczony, głupi lub zgorzkniały, potrafiący zniechęcić do sakramentu pokuty.

Czasami sytuacja w konfesjonale przypomina trochę wizytę u lekarza: penitent czy pacjent są traktowani – z założenia – jak idioci, którzy i tak nic nie zrozumieją, nic nie wiedzą, i z nabożnym szacunkiem przyjmą, jak wyrocznię, wszystko, co im się powie. Jeśli okaże się, że penitent zna Pismo, ma jakieś pojęcie o teologii i potrafi powiedzieć księdzu, że się myli – może usłyszeć: Tutaj to JA decyduję, chcesz dostać rozgrzeszenie czy nie?

Penitent powinien określić swój stan, czas ostatniej spowiedzi, trudności w prowadzeniu życia chrześcijańskiego oraz inne okoliczności, których poznanie jest potrzebne spowiednikowi do wykonywania posługi. Czasami penitent tego nie wie, i dobrze, jeśli spowiednik zada mu pomocne pytania. Ale bywa, że penitent jest całkiem rozumny, wie, co powinien powiedzieć, co w jego sytuacji życiowej istotne jest dla spowiednika. Niestety, czasami spowiednik – może znudzony brakiem penitentów? – dochodzi do wniosku, że spowiadający się powinien powiedzieć mu o wiele więcej. Tylko czy to jest potrzebne do ważności sakramentu? Czy należy do jego istoty?

Czy spowiednik musi wiedzieć, czego uczę i gdzie? Rozumiem, jeśli wyznałbym, że uwiodłem nieletnią, istotna byłaby wiadomość, że to moja uczennica... Aby się dowiedzieć, czy po grecku stauros może oznaczać pal, lepiej porozmawiać poza konfesjonałem – ale widać spowiednik chce upiec na jednym (sakramentalnym) ogniu dwie pieczenie. A pytanie, czy z moim wykształceniem stać mnie na życie w obecnych czasach – owszem, bardzo miły wyraz (ojcowskiej?) troski, ale naprawdę nijak się ma do spowiedzi, bo nie wyznaję, że kradnę, ponieważ nie stać mnie na obiad... Po co więc spowiednikowi ta wiedza?

Z pewnością można podać jeszcze kilka przykładów nadmiernej ciekawości spowiedników. Powie ktoś, że to po prostu próba nawiązania ciepłego, życzliwego kontaktu, spowiednik chce mnie poznać lepiej, w jakiś sposób „zaprzyjaźnić się” – tylko: (i) ja nie muszę mieć na to ochoty; (ii) spowiedź to nie jest towarzyska pogawędka; (iii) przyszedłem, aby wyznać grzechy, okazać żal i otrzymać rozgrzeszenie, a nie opowiadać o swoim życiu. Dobrze, jeśli spowiednik będzie o tym pamiętał.

Cztery słowa czterem słowom nierówne

Tłumacze to jakoś rozbudowują i upiększają, powiedziała ostatnio znajoma. Może i tak, ale to właściwie przywilej i klątwa tłumaczy, którzy z poematu w jednym języku muszą zrobić poemat w innym, całkowicie odmiennym.

Czasami tłumacz wcale nie rozbudowuje wersu w przekładzie, nie upiększa go, nawet udaje mu się zachować ilość słów – a jednak przekład wychodzi zupełnie bezbarwny i pozbawiony mocy oryginału. Opuścił go Fojbos Apollon, czytamy w 213. wersecie XXII księgi Iliady – chodzi o Hektora, tuż przed jego walką z Achillesem. Lipen de he Phoibos Apollon, tak brzmi oryginał – o jedno słowo więcej, które akurat można pominąć, co więcej, nawet układ akcentów dało się zachować. A jednak – to nie to. Po polsku nie czuć nieuchronności Przeznaczenia, które już zadecydowało o śmierci Hektora, tego opuszczenia nawet przez bogów.

Kiedyś pytałem znajomych o ulubiony wers z poezji staroangielskiej. Jeden z nich zacytował: Crist wæs on rode, Chrystus był na krzyżu. Po polsku mamy tyle samo słów, co w oryginale, a jednak... Znowu nie to. Jeśli sięgnąć jeszcze dalej w przeszłość, i odczytać te słowa poematu nie z rękopisu, ale z kamiennego krzyża w Ruthwell, wrażenie jest jeszcze większe (byle nie mieć wtedy przed oczami rekonstrukcji owego krzyża): Krist wæs on rodi. Surowość i prostota tych czterech słów porażają. I nie ma co się dziwić reakcji, opisanej w dawnej antyfonie Dum Fabricator mundi, śpiewanej przy adoracji Krzyża: Świat krzyczał, że nie jest w stanie znieść śmierci Syna Bożego.

piątek, 12 marca 2010

Piątek. Dla moich uczniów

Domine, non sum dignus, ut sequar vestigia tua: corrobora me per passionem tuam, amorem accende in corde meo, et ad veram me perducere digneris paenitentiam. Amen.

I. Iudica me, Deus, et discerne causam meam de gente non sancta.
II. Ecce venio; ut facerem voluntatem tuam, Deus, volui.
III. De profundis clamavi ad te, Domine.
IV. O Domine, ego servus tuus, ego servus tuus et filius ancillae tuae.
V. Si ambulavero in medio tribulationis, vivificabis me; salvum me fecit dextera tua.
VI. Tibi dixit cor meum: Faciem tuam, Domine, requiram.
VII. Humiliata est in pulvere anima nostra, conglutinatus est in terra venter noster.
VIII. Renuit consolari anima mea; exercitatus sum et defecit spiritus meus.
IX. Persecutus est inimicus animam meam, humiliavit in terra vitam meam.
X. Diviserunt sibi vestimenta mea et super vestem meam miserunt sortem.
XI. Foderunt manus meas et pedes meos.
XII. Deus, Deus meus, respice in me: quare me dereliquisti?
XIII. Respice in me et miserere mei, da imperium tuum puero tuo, et salvum fac filium ancillae tuae.
XIV. Inter mortuos liber, sicut dormientes in sepulchris.

Ne laeteris, inimica mea, super me, quia cecidi: consurgam! Cum sedero in tenebris, Dominus lux mea est.

Mors per crucem nunc interit,
et post tenebras lux redit:

horror dehiscat criminum,
splendor nitescat mentium. Amen.

Qui attritus es propter scelera nostra, Christe Domine, miserere nobis.

środa, 10 marca 2010

To idzie wiosna

Bracia w samych habitach spacerują przed klasztorem, siedzą na ganku, a na zajęciach nawet sami otwierają okna – rzecz niespotykana dotąd, bo przeze mnie otwarte były skwapliwie zamykane (no, jeden z braci był tu wyjątkiem, może dlatego, iż jest znad morza).

Widać idzie wiosna (niestety, niestety...). Ale po zajęciach z nowicjuszami (jak zawsze) czuję się lepiej, dzięki ich radości, żywotności, a nawet (czasami) zapału do nauki. Ich żarty (chociażby o sporej Minerwie), pomysły co do tłumaczenia, skojarzenia, bezpośrednie pytania, stałe frazy, które może przejdą do historii ich rocznika...

Och, Boże, spraw, żeby żaden z nich nie zginął...

poniedziałek, 8 marca 2010

Zagadka teologiczno-literacka

Wielki Post jest czasem pojednania nie tylko z Bogiem, ale i z ludźmi. (A niektórzy mówią, że takim czasem są święta Bożego Narodzenia, łamanie się opłatkiem wigilijnym – a co z Wielkanocą?) Prosimy Ojca niebieskiego o darowanie nam win, pod warunkiem*), że i my je darujemy naszym winowajcom.

I konkursowe pytanie: gdzie (dokładnie!) w Iliadzie możemy znaleźć podobną myśl, wyraźne zwrócenie uwagi na konieczność przebaczania bliźnim?

Prawidłowe odpowiedzi, niestety, nie wezmą udziału w losowaniu cennych (ani bezcennych, ani zupełnie nie-cennych) nagród. Ale przecież nie o to chodzi, prawda?
______________________________
*) Co ciekawe, sami ten warunek Bogu stawiamy.

Jaskółki między niebem a kowadłem

Jak wysoko niebo wznosi się nad ziemią, tak wielka jest łaska [hesed*] Pana dla Jego czcicieli (Ps 103:11). Tak śpiewa psalmista w dzisiejszej mszy.

Jak wysoko jest niebo nad ziemią? Głupie pytanie, prawda? Przecież nie ma żadnego nieba, jest atmosfera i kosmiczna przestrzeń.

Hezjod pisał, że spiżowe kowadło, zrzucone z nieba na ziemię, dziewięć dni będzie spadać, a dziesiątego dotknie ziemi (Theogonia, 722-23). I tyle samo spadałoby owo kowadło z ziemi do Tartaru, podziemnego świata mroku. Znaleźć można z pewnością bliskowschodnie paralele do tego obrazu, gdyż Hezjod, najstarszy z greckich poetów znanych nam z imienia, korzystał, jak wiadomo, z mitów i wierzeń ludów Bliskiego Wschodu. (Pewnie można to sprawdzić w książce prof. Westa – Wschodnie oblicze Helikonu. Niestety, polski przekład jest tak koszmarny, że trudno mi się zdobyć na jego przeszukiwanie.) Można by obliczyć ową odległość między niebem a ziemią, jeśli dałoby się znaleźć kowadło z tamtych czasów, albo przynajmniej wiedzieć, ile ważyło.

Niebo nad ziemią – boska siedziba nad ludzką, nieosiągalna dla śmiertelników, odległa ponad miarę. Tak też i Pańskie miłosierdzie jest bez miary, niepojęte dla śmiertelnych ludzi.

I w miłosierdziu swoim Pan Zastępów pozwala, by jaskółka i wróbel mieszkały przy Jego świętym ołtarzu (zob. antyfonę na Komunię dzisiejszej niedzieli). Tak wzniosłe miłosierdzie, a jednocześnie tak tkliwe, wysokie jak niebiosa, a jednocześnie tak bliskie.
_____________________
* Ciekawe słowo, warto by o nim więcej napisać kiedyś.

wtorek, 2 marca 2010

Głodzić się, ale się nie zagłodzić (z naciskiem na ‘się’)

Robert Herrick był anglikańskim pastorem, który pisywał wiersze. Pisał je naprawdę doskonale, perfekcyjnie, inteligentnie. Tematyka ich była głównie erotyczna.

Niemniej jednak, Herrick pisywał też wiersze religijne (ok. 200 w zbiorze 1400 wierszy). Jeden z nich mówi o istocie postu. Można by powiedzieć, że to miniatura poetycka, źródło swe mająca w księdze Izajasza (58:1-7). Ostatnią, szóstą strofkę wiersza Stanisław Barańczak tłumaczy tak:

Gdy w duszy grzech złośliwy
        Nie znajdzie strawy,
                            Boś prawy –
Oto twój post prawdziwy.


Oryginał jest znacznie dobitniejszy: Herrick pisze o zagłodzeniu grzechu: to starve thy sin. Czasownik to starve pierwotnie znaczył po prostu – umrzeć (od rdzenia, który oznaczał zesztywnienie, znieruchomienie). Czyli post jest po to, żeby zagłodzić grzech.

Żeby grzech
w nas zdechł.