wtorek, 31 stycznia 2012

Nareszcie

Kończy się ten miesiąc, drugi z najobrzydliwszych miesięcy roku. Jedyne, co w nim dobre, to arturiańskie przebłyski, które co roku powracają właśnie w styczniu.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Watykańskie baranki

Co roku niecierpliwie czekam na te zdjęcia, i co roku z radością je oglądam.

O białym człowieku

To, co określamy mianem kolonizacji, misji wśród pogan, krzewienia cywilizacji i tak dalej, ma też inne oblicze – twarz drapieżnego ptaka, w okrutnym skupieniu czyhającego na następną ofiarę, twarz godną łupieżców i piratów. Wszystkie orły i inne drapieżniki, zdobiące nasze tarcze herbowe, wydały mi się odpowiednim psychologicznym wyobrażeniem naszej prawdziwej natury. (C.G. Jung, „Wspomnienia. Sny. Myśli.”)

niedziela, 29 stycznia 2012

Żydzi, masoni, protestanci i prawdziwi katolicy

W jednym ze swoich hymnów, które są poetyckimi modlitwami, Roman Brandstaetter modlił się do Jezusa o ustanowienie święta Spożywania Pisma Świętego:

Niechaj to święto
Ożywi w człowieku
Umiłowanie słów Twoich,
I napełni go pragnieniem
I łaknieniem
Twojej nauki,
Która jest źródłem naszej ludzkiej godności.


(…) bez znajomości Twoich wersetów,
Nieśmiertelnych,
Zbawiennych
I wyzwalających,
Każde życie jest figowcem uschniętym,
A każda śmierć bezowocna.


No cóż... Brandstaetter był Żydem, ochrzczonym wprawdzie, ale jednak Żydem, co całkowicie go dyskredytuje w oczach prawdziwych katolików, i stawia w rzędzie masonów i protestantów, którzy od kilkudziesięciu lat niszczą Kościół. Przecież dla prawdziwego katolika czytanie Pisma Świętego to grzech ciężki! Kiedy blogowałem jeszcze na liturgia.pl, ktoś pobożnie napisał pod jednym z moich tekstów, że zwykły katolik nie potrzebuje Biblii, przecież wystarczy mu katechizm i msza. Oczywiście, najlepiej, aby to była msza w całości po łacinie, inaczej przecież mógłby zwykły katolik usłyszeć niebezpieczne fragmenty Pisma Świętego, czytane w czasie liturgii. Co zaś do katechizmu... Jest on przeznaczony przede wszystkim do „odpowiedzialnych za katechezę: na pierwszym miejscu dla biskupów jako nauczycieli wiary i pasterzy Kościoła” (pkt.12 Katechizmu Kościoła Katolickiego). Dopiero na końcu stwierdza się, że jego czytanie będzie pożyteczne dla wszystkich innych wiernych chrześcijan. Niestety, w tymże Katechizmie czytamy też straszliwe słowa: „Wierni Chrystusowi powinni mieć szeroki dostęp do Pisma świętego” (pkt.131), gdyż jest ono utwierdzeniem wiary, pokarmem duszy oraz źródłem czystym i stałym życia duchowego (tamże). Cytowana jest też soborowa Konstytucja o Słowie Bożym: „Kościół usilnie i szczególnie upomina wszystkich wiernych... aby przez częste czytanie Pisma świętego nabywali «najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa» (Flp 3, 8). «Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa» (św. Hieronim)” (Konstytucja Dei Verbum, 25; Katechizm, pkt.133). Ale, wiadomo, Vaticanum II to dzieło protestantów i masonów...

Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego: Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, jak na pustyni w dniu Massa, gdzie Mnie kusili wasi ojcowie, doświadczali Mnie, choć widzieli moje dzieła (Ps 95:7-9).

Kiedy szukamy Jezusa, szukamy Go często według własnych wyobrażeń, prywatnie, niby w Kościele, ale jednak poza nim, bo przecież lepiej wiemy, jaki Jezus powinien być, i co miał On na myśli, kiedy tworzył Kościół. Nie modlimy się już do Boga „Ojcze nasz”, ale „Ojcze mój”, wmawiając sobie, że w ten sposób doskonalej naśladujemy Jezusa (cf. Mt 26:39). A kiedy On wreszcie przychodzi – vocatus atque non vocatus – zupełnie inny, niż myśleliśmy, mówimy do Niego tak, jak zły duch z dzisiejszej Ewangelii: Spadaj, Jezusie z Nazaretu, przyszedłeś nas zniszczyć? (Mk 1:24). Przyszedłeś zniszczyć wszystko, co tak skrzętnie zbudowaliśmy dla Ciebie, a Tobie się to nie podoba? Chcesz inaczej, po Twojemu? Wypchaj się!

Jak mamy Cię poznać, takiego, jakim jesteś naprawdę, abyśmy Cię nie kusili i nie odrzucali?

piątek, 27 stycznia 2012

Omnis festinatio ex parte diaboli est*)

(…) wtrąceni jesteśmy w kataraktę postępu, popychającego nas ku przyszłości z impetem, który staje się tym bardziej gwałtowny, im silniej odrywa nas od naszych korzeni. Kiedy zaś to, co stare, już raz zostanie przełamane, wtedy też najczęściej zostaje unicestwione i człowiek nie ma się już czego trzymać. Bo to właśnie utrata związku z przeszłością, wykorzenienie, wytwarza uczucie takiego „dyskomfortu w kulturze”, powoduje taki pośpiech, że żyjemy raczej przyszłością z jej chimeryczną obietnicą, mirażem złotego wieku, aniżeli teraźniejszością, do której jeszcze w ogóle nie dostosowało się całe podłoże naszej ewolucji historycznej. Bez pohamowania rzucamy się w to, co nowe, pchani przez rosnące uczucie niedosytu, niezadowolenia, z hektycznym rumieńcem. (…) Nie chcemy zrozumieć, że to, co lepsze, zawsze kompensowane jest przez to, co gorsze. Nadzieję większej wolności unicestwia zniewolenie przez coraz potężniejsze państwo; nie mówiąc już o straszliwych niebezpieczeństwach, na jakie wystawiają nas błyskotliwe odkrycia naukowe. (…)

Jest rzeczą oczywistą, że ulepszenia nastawione na przyszłość, to znaczy dokonywane nowymi metodami lub za pomocą „gadgetów”, mają siłę przekonywania, są akceptowane natychmiast, z czasem jednak budzą wątpliwości, a w każdym razie przychodzi drogo za nie płacić. W niczym nie powiększają one komfortu, zadowolenia ani szczęścia. Najczęściej są to przejściowe udogodnienia w egzystencji, choćby sposoby na zaoszczędzenie czasu, które nieszczęśliwie tylko przyśpieszają rytm życia, zostawiając nam w ten sposób mniej czasu niż kiedykolwiek dotąd. (C.G. Jung, „Wspomnienia. Sny. Myśli.”)
____________________________
*) Oczywiście, poza festinatio Nawiedzenia.

Celność tłumaczeń

Skojarzenia przy słowach i przekładach są zawsze cennym i radosnym doświadczeniem. Weźmy np. czasownik suscipio. Sus- to przedrostek, od czego będzie -cipio? Bracia wiedzą już, że pierwsze -i- powstało z innej samogłoski: zmiana, którą wywołuje przedrostek. Zatem -cipio jest od capio. Doskonale. Co zatem znaczy suscipio? Łapać świnię. Bo przecież sus to świnia, wyjątek deklinacji III. [Tu należy wstawić odpowiedni emotikon. Osoby nieznające łaciny proszone są o niesugerowanie się powyższym tekstem, ale sięgnięcie po słowniki. Dziękujemy.]

Serae portarum Ierusalem. W polskim przekładzie psalmu – zawory bram. Ale, jak zauważył brat D., zawór kojarzy się nie z bramą, ale z kranem. Zawór gazu, zawór cieczy, zawór bezpieczeństwa. Rzeczywiście, nigdy o tym nie pomyślałem. Być może kiedyś to słowo oznaczało w ogóle zamknięcie – ale owo 'kiedyś' musiało być wcześniej niż tłumaczenie Biblii Tysiąclecia?

środa, 25 stycznia 2012

Jedność

W jednym ze średniowiecznych mszałów podana jest modlitwa, którą kapłan odmawiał przed mszą, wzbudzając intencje. Jest w niej taka prośba: oremus pro unitate ecclesiarum. Módlmy się o jedność Kościołów.

niedziela, 22 stycznia 2012

Man of sorrows


Turn my heart now into stone,
Make my face like rock.
Split the marrow from the bone,
Bind all life, and lock
Deep in darkness, with no light:
Frozen be my breath.
Take away from me my might
Till I rise from death.


sobota, 21 stycznia 2012

Szmaragdy św. Agnieszki

W jednej z dawnych antyfon nocnego oficjum, używanej w niektórych tradycjach w drugim, a w innych w trzecim nokturnie, św. Agnieszka mówi o klejnotach, podarowanych jej przez Chrystusa: drogocennych (gemmae pretiosae), jasnozielonych (vernantes) i połyskujących (coruscantes). Może szmaragdy? Chociaż wydaje mi się, że ich zieleń jest nieco głębsza, ciemniejsza niż świeża, wiosenna trawa i pierwsze liście, a o takim kolorze mówi św. Agnieszka. Może beryle? Ale te mogą być zbyt blade... Może jednak szmaragdy?

A może jedne i drugie, misternie połączone ręką Boskiego Mistrza?


środa, 18 stycznia 2012

Ku pamięci

Psia kupa na trawniku przeszkadza. Trzeba sprzątać.

Dziecko wysadzone z samochodu na trawnik i robiące kupę nie przeszkadza. Nie trzeba sprzątać.

Kupa kupie nierówna.

wtorek, 17 stycznia 2012

Hieronim i Hollywood

Czasami przekład, jak najbardziej poprawny, wywołać może rozbawienie. Tak jest w przypadku 1 Kor 10:14. Hieronim przełożył to tak: Fugite ab idolorum cultura!

Na jedną nogę

Bracia mają się nauczyć na pamięć Pater noster, Ave Maria, Credo in Deum. W nowicjacie.

I jest mi smutno. Bo wolałbym, żeby Ojcze nasz nauczyli się najpierw po grecku. Pewnie nigdy się nie nauczą, bo grekę tną w Krakowie, jak tylko mogą. A przecież Ojcze nasz mamy zapisane w tekście natchnionym, w Ewangelii, po grecku, natchniony oryginał jest po grecku. Po łacinie to tylko tłumaczenie, uświęcone przez tradycję (chociaż niejednolite), ale tylko tłumaczenie. (Tak na marginesie, nie lubię Ojcze nasz po łacinie, brzmi mało przyjemnie z punktu widzenia mojej estetyki językowej, okropnie twardo, świszcząco i – sucho. A jeszcze przy okazji, Tom Shippey wspomina, że ktoś zwrócił mu uwagę, iż początek napisu na Pierścieniu w Czarnej Mowie brzmi jak początek Ojcze nasz w którymś ze słowiańskich języków, np. czeskim czy chorwackim.)

Jeszcze w Wielki Czwartek, na mszy papieskiej, Ewangelia jest czytana po łacinie i po grecku. Jeszcze nie tak dawno, w 11. wieku, śpiew przed Ewangelią w Narodzenie Pańskie był dwujęzyczny, grecki i łaciński. Jeszcze bardziej niedawno, biskup musiał znać grecki alfabet, żeby móc konsekrować kościół.

Znać Ojcze nasz tylko po łacinie – to jak stać na jednej tylko nodze. Lepiej by już było znać tę modlitwę tylko we własnym języku...

Ciekawe, czy złota rybka spełniłaby życzenie: aby wszyscy katolicy znali Ojcze nasz po grecku. Podejrzewam, że opór ze strony katolików pozbawiłby rybkę jeśli nie życia, to możliwości spełniania życzeń. Ech, jedno i drugie na „ż”, może rybce wszystko jedno...

Zostały tylko alfa i omega na paschale... Nota bene, oba są rodzaju nijakiego.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Przygoda w windzie

Tupiąc głośno, aby strząsnąć z butów nadmiar śniegu, podchodziłem do drzwi windy. Przez szybkę w drzwiach wyjrzała sąsiadka, musiała usłyszeć moje tupanie. Wsiada pani? – zapytała, otwierając drzwi. Najwyraźniej nie poznała mnie, byłem w kapturze głęboko nasuniętym na twarz na wzór Dartha Sidiousa. Czułem się dyskolicznie, i nie miałem specjalnie ochoty na wspólną jazdę windą, rozmowa w takich warunkach jest nieunikniona, a sąsiadka należy do dosyć rozmownych, ale cóż miałem zrobić? Wsiadłem. W windzie sąsiadka spostrzegła, kim jestem, i szybko zainicjowała rozmowę: Zapuszcza pan brodę? Co za spostrzegawczość, pomyślałem, już prawie od roku ją noszę na znak żałoby. Nie powinien pan, kontynuowała sąsiadka. Zmusiłem się do pytania: Tak? A dlaczego? Sąsiadka wypaliła: Bo nieładnie pan wygląda. Nie powinien pan mieć brody. Nie pasuje do pana. No cóż, pomyślałem, moja sprawa, jak wyglądam, i nie mam zamiaru tłumaczyć się nikomu, dlaczego noszę brodę. Ale raz jeszcze zdobyłem się na uprzejmość i powiedziałem: Tak jest wygodniej – ale sąsiadka przerwała, widać poczuła wyrzuty sumienia po swojej poprzedniej, niezbyt zręcznej, wypowiedzi: To znaczy mi się nie podoba ta broda.  W końcu każdy ma prawo do własnego zdania, pomyślałem. Pani nie musi się golić, powiedziałem zgryźliwie, z ulgą spostrzegając, że dojechaliśmy do piętra, na którym sąsiadka mieszka. (Zarostu na twarzy nie ma, i nie wygląda na taką, która goliłaby nogi.) To prawda, nie muszę, powiedziała jeszcze w drzwiach. Ale musi ją pan strzyc, dodała z błyskiem w oku.

Na marginesie dodam, że sąsiadce kiedyś nie podobało się, jak chodzę, jak inna sąsiadka trzepie dywan, jak zamontowano nowe skrzynki pocztowe, i jak ustawiono znak drogowy. W trzech pierwszych przypadkach nic nie mogła zrobić, ale znak drogowy zdołała przestawić.

Powtórka z rozrywki, czyli krosna i lew

Jak tkacz zwinąłem me życie... On – znowu – jak lew miażdży wszystkie me kości...

niedziela, 15 stycznia 2012

O kim napisano w zwoju księgi?

Przychodzę, Boże, pełnić Twoją wolę.

Śpiewamy w tę niedzielę psalm czterdziesty; pierwsze czytanie mówi o powołaniu Samuela, Ewangelia zaś opowiada o powołaniu pierwszych uczniów Jezusa. Można powiedzieć, że to do nich – proroka Starego i apostołów Nowego Przymierza – odnosi się ten psalm.

Liturgia używa tego psalmu w modlitwie godzin Wielkiego Piątku, zatem wkłada go w usta Chrystusa. Idzie tutaj za tradycją biblijną: autor Listu do Hebrajczyków cytuje tenże psalm, pisząc o ofierze Chrystusa. Ten z kolei fragment, z Listu do Hebrajczyków, w który oprawiony jest fragment psalmu 40., czyta się w 4. niedzielę Adwentu roku C.

Przychodząc na świat [Chrystus] mówi: (…) Oto przychodzę, [jak] napisano o Mnie w zwoju księgi, aby spełnić Twoją wolę, Boże (Hbr 10:5.7).

Co więcej, dalsze wersety Listu do Hebrajczyków mówią o naszym trwałym (greckie perfectum) uświęceniu przez ofiarę Ciała Jezusa Chrystusa (Hbr 10:10). Przez ofiarę, która spełnia się w każdej mszy świętej.

Przez chrzest każdy chrześcijanin, staje się, na wzór Chrystusa, kapłanem. Jak poucza Sobór Watykański II, każdy włącza się w eucharystyczną ofiarę Ciała Pańskiego, składaną z największą czcią Ojcu (Lumen gentium 34).

Autor Listu do Hebrajczyków cytuje psalm 40. w wersji Septuaginty. Jednak objaśniając psalm, zmienia znacząco w jednym miejscu tekst: z aorystu, czasu przeszłego, robi perfectum, czas wyrażający trwały stan. W którym miejscu? W wersecie dziewiątym: τότε εἴρηκεν, Ἰδοὺ ἥκω τοῦ ποιῆσαι τὸ θέλημά σου, wtedy powiedział: Oto przychodzę spełnić Twoją wolę. Właśnie εἴρηκεν to perfectum. Chrystus mówi o przychodzeniu dla pełnienia woli Bożej, mówi w sposób trwały, wyraża nie tylko moment, ale trwałe nastawienie. Gdzie indziej powiedział,  że Jego pokarmem jest pełnienie woli Ojca (J 4:34).

W poprzednim wpisie nawiązałem do audiencji Ojca świętego z 4. stycznia. Papież cytował tam fragment soborowej konstytucji Gaudium et spes, jej 22. paragraf. Czytamy w nim, że przez swoje cierpienie Chrystus dał nam wzór do naśladowania.

Przychodzę, Boże, pełnić Twoją wolę.

sobota, 14 stycznia 2012

Od św. Leona, przez Vaticanum II, do wieczności

Największa godność człowieka: być dzieckiem Boga. O tym mówił papież w czasie audiencji 4. stycznia tego roku. Przywołał kazanie św. Leona Wielkiego: Stwórca człowieka zechciał stać się człowiekiem, abyśmy mieli udział w Jego naturze – Jego, którego czcimy w naszej naturze: stał się człowiekiem, i oddajemy Mu cześć jako prawdziwemu Bogu i prawdziwemu człowiekowi. Zacytował też zdanie z soborowej konstytucji „Gaudium et spes”: Tylko w tajemnicy Wcielonego Słowa tajemnica człowieka – ta zagadka, którą jest człowiek (mój dodatek) – staje się jasna. W tym samym paragrafie tejże konstytucji (22) czytamy, że Chrystus narodził się z Maryi Dziewicy, przez swoją krew wysłużył nam życie, i ukazał drogę, po której idąc, możemy uświęcić nasze życie i naszą śmierć, i nadać im nowy sens.

Można popatrzeć, jak ta myśl przewija się przez prefacje na niedziele okresu zwykłego: przez misterium paschalne zostaliśmy powołani do chwały (prefacja I); nasza śmiertelna natura stała się, dzięki Chrystusowi, który ją przyjął, lekarstwem dającym nam zbawienie (prefacja III; najczęściej właśnie ją słyszę w czasie mszy); Chrystus odnowił nas przez swoje narodzenie, przez Mękę zgładził nasze grzechy, a przez Zmartwychwstanie dał nam dostęp do wiecznego życia (prefacja IV); Odkupiciel stał się do nas podobny, aby Ojciec mógł to w nas kochać, co pokochał w swoim Synu – ludzką naturę (prefacja VII).

Bez Wcielenia nie byłoby zbawienia.

czwartek, 12 stycznia 2012

Pluralia tantum!

Koncelebra może być piękna, może ukazać w szczególny sposób serce Kościoła. W czasach reformy Paweł VI starał się opanować zbyt bujny rozwój koncelebry, określając stopniowo liczbę koncelebransów. Nie pamiętam, do ilu doszło, w każdym razie miało być ich tylu, aby wszyscy mogli stanąć przy ołtarzu, w widoczny sposób przy ołtarzu.

Tymczasem zaobserwować można coś takiego (niemal jak zgromadzenie druidów w Galii Asteriksa) oraz takiego  (zdjęcie nr 23), i jeszcze takiego (zdjęcie nr 14).

Oczywiście, zaraz ktoś powie, przecież tak liczne koncelebry zdarzają się przy papieskiej liturgii. Sam papież pisał o tym w Sacramentum caritatis tak: Zgromadzenie synodalne rozważyło kwestię jakości uczestnictwa podczas wielkich celebracji, które mają miejsce w szczególnych okolicznościach. Biorą w nich udział również — poza wielką liczbą wiernych — liczni koncelebrujący kapłani. Z jednej strony, łatwo dostrzec wartość tych momentów, szczególnie gdy zgromadzeniu przewodniczy biskup otoczony prezbiterium oraz diakonami, z drugiej strony, mogą się w takich okolicznościach pojawić trudności w wyrażeniu odczuwalnej jedności prezbiterium, szczególnie podczas modlitwy eucharystycznej, oraz trudności przy udzielaniu Komunii św. Należy dołożyć starań, by takie wielkie koncelebry nie powodowały rozproszenia. Można się o to zatroszczyć poprzez stosowne zabiegi koordynacyjne oraz odpowiednie urządzenie miejsca kultu, by zapewnić prezbiterom oraz wiernym pełne i rzeczywiste uczestnictwo. W każdym razie warto mieć na uwadze, że chodzi tutaj o koncelebry o charakterze wyjątkowym i ograniczone do okazji nadzwyczajnych. 

Charakter wyjątkowy, okazje nadzwyczajne... Święcenia kapłańskie czy roraty z biskupem diecezjalnym: czy to naprawdę aż tak wyjątkowe okazje, żeby usadzić koncelebransów za ołtarzem albo rozstawić ich wokół niego w wielkim półkolu? (Święcenia kapłańskie, OK, to nadzwyczajna okazja, ale do ich ważności wystarczy biskup; i tak dołączą do niego neoprezbiterzy, którzy szczelnie otoczą ołtarz.) Msza Wieczerzy Pańskiej, Wigilia wielkanocna, pasterka: msze wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju, i nie dziwię się, że każdy kapłan chce w nich uczestniczyć jako kapłan, i tu koncelebra, nawet jeśli bardzo liczna, ma swoje prawa. Obawiam się jednak, że bardzo łatwo wytłumaczyć każdą celebrację jako wyjątkową i nadzwyczajną okazję, kierując się, oczywiście, względami duszpasterskimi. Czy takie koncelebry, jak przedstawione na powyższych zdjęciach, są nakazane odgórnie, czy wynikają z osobistej miłości i pobożności każdego kapłana, czy też po prostu idą siłą inercji?

Jedna rzecz szczególnie mi się nie podoba, pisałem kiedyś o tym jako o nexus sacerdotalis: każdy inaczej rozkłada (rozcapierza?) ręce. Wygląda to po prostu niechlujnie, szokująco, rozpraszająco... Jedność koncelebry zostaje w jakiś sposób zagubiona w gąszczu różnorodnie wzniesionych i splątanych dłoni.

Ciężkostrawne pączki, i próba rozliczenia się z własną przeszłością

Zacząłem czytać „Wojny klonów. Dzika przestrzeń” Karen Miller. I zacząłem też żałować wydanych 35 złotych. (Dołożyłbym 20, i miałbym inną, lepszą książkę.)

To książka o bohaterach 'Gwiezdnych Wojen', ale oparta na tzw. expanded universe. Innymi słowy, do kanonicznej wersji filmowej dodano tło: wymyślono sięgającą tysiące lat wstecz i kilkadziesiąt lat wprzód historię Republiki, Jedi i Sithów. Książka, którą zacząłem czytać, opowiada o wydarzeniach między „Wojną klonów” a „Zemstą Sithów”. Yoda, Kenobi, Windu, Anakin, Padmé... Znani bohaterowie, ale przedstawieni jakoś inaczej niż w filmie. Niby z większą głębią psychologiczną, z bardziej skomplikowanymi osobowościami, ale... Ta głębia jest strasznie płytka, a osobowości nieco za bardzo skomplikowane. Do tego dodano bohaterów, o których w kanonicznej, filmowej wersji nie ma żadnej wzmianki: np. Ashoka, padawanka Anakina, skądinąd bardzo sympatyczna, ale nieobecna w „Zemście Sithów” – spodziewałbym się, że będzie o niej mowa, że się gdzieś pokaże... Ale w filmach, jeśli pamięć mnie nie zawodzi, nie ma nic o jakichkolwiek padawanach Anakina.

Może jestem twardogłowy albo brak mi wyobraźni, ale książka – a przypuszczam, że inne z tej serii – niewiele ma dla mnie wspólnego ze światem 'Gwiezdnych Wojen', takim, jak przedstawiony w filmach, które pozostają dla mnie kanoniczną wersją, kanonicznym przedstawieniem tego, co działo się dawno, dawno temu w odległej Galaktyce. W książkach są imiona filmowych bohaterów – i to wszystko. Ów expanded universe jest jakimś innym światem, brakuje mu, banalnie nieco to ujmując, klimatu 'Gwiezdnych Wojen'.

Im dłużej myślę o takich sprawach, tym bardziej nabieram przekonania, że wszelkie próby uzupełniania stworzonych światów skazane są na niepowodzenie. Poza 'Gwiezdnymi Wojnami' mam też doświadczenie z Tolkienem. Owszem, on sam pisał, że inne umysły, inne dłonie mogą uzupełnić świat, który on zarysował, powołał do istnienia – i wielu poszło za tą wskazówką, tworząc masę tzw. fanfików. Sam nawet kilka razy tak zrobiłem. Ale, znowu: są imiona bohaterów, są miejsca, są odniesienia do opisanych przez Tolkiena wydarzeń – i nic poza tym. Martwota. Zupełnie nie potrafię w tych tekstach – patrząc z perspektywy czasu, nawet w moich własnych – odnaleźć tolkienowskiego ducha. Napisałem np. tolkienowski wiersz w stylu Emily Dickinson, i jako wiersz jest on, nieskromnie powiem, opierając się na opiniach kilku osób, naprawdę dobry. Ale nie jest tolkienowski; jestem przekonany, że Tolkien nie rozpoznałby w nim klimatu Śródziemia, nie rozpoznałby w nim swojej wizji, chociażby z racji formy poetyckiej, zupełnie mu obcej. Tak samo z cała masą fanfików: nie ma w nich klimatu tolkienowskiego świata. Owszem, niektóre z nich to pewnie całkiem dobre opowiadania, same w sobie, ale są dla tolkienowskiego świata – i tu nawiążę do tekstu samego Tolkiena, zatytułowanego „Drzewo i liść” – jak toporne, bez gustu domalowane liście na delikatnym i pięknym obrazie. Czytając je, tak samo jak czytając książki o 'Gwiezdnych Wojnach', nie można wejść w ów świat, w ową – żeby znów użyć tolkienowskich teorii – subcreation. Trudno w nie naprawdę uwierzyć, zanurzyć się w nich, dać się im porwać. Przynajmniej ja tego nie potrafię. Czuję się w nich obco.

To trochę tak, jakby zamiast dobrego, smacznego pączka dostać jakiegoś kluchowatego gnieciucha, nasączonego tłuszczem wielokrotnego smażenia. Jeśli poważnie nie zaszkodzi, będzie się przynajmniej nieprzyjemnie odbijał.

środa, 11 stycznia 2012

wtorek, 10 stycznia 2012

Jeszcze raz o Tolkienie, czyli o rozwalaniu gór, żeby zobaczyć rzekę

Przeglądając ostatnio to, co zostało z pism Heraklita, natrafiłem na coś takiego: ἁρμονίη ἀφανὴς φανερῆς κρείσσων (fragment B 54 wg Dielsa). Niewidoczna harmonia silniejsza jest, mocniejsza, od widocznej, od jawnej. Skojarzyło mi się to z Tolkienem i nachalnym szukaniem elementów chrześcijańskich w jego książkach, które, jak pisałem we wcześniejszym tekście, podobne jest do rozwalania gór, żeby się przekonać, że pod nimi płynie rzeka. Oczywiście, różnie można rozumieć tu słowo 'harmonia': spójność, zgodność, dopasowanie, zestawienie... Ale myśl, jak sądzę, zostanie ta sama: lepszy jest szew niewidoczny niż ten będący na wierzchu. I krawcowa, i chirurg to wiedzą. I Tolkien też to wiedział.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

But I can't

The winds must come from somewhere when they blow,
There must be reasons why the leaves decay;
Time will say nothing but I told you so.

Suppose the lions all get up and go,
And all the brooks and soldiers run away;
Will Time say nothing but I told you so?
If I could tell you I would let you know. (W.H. Auden)

Brook, bardzo ładne słowo, bardzo je lubię, jego brzmienie ze znaczeniem powiązane. Germańskie słowo, chociaż jego źródłosłów jest nieznany.

Co to się dzieje

Żeby w styczniu były stokrotki...

niedziela, 8 stycznia 2012

Aniołowie się wpatrują

Ordines angelorum videntes invisibilem venientem in aquas, timore perterriti cogitabant, quomodo invisibilis Deus formam servi suscepit et apparescens mundum illuminavit: Benedictus es, Domine, Deus Israel. ('The Leofric Collectar', antyfony na oktawę Epifanii)


sobota, 7 stycznia 2012

O językach

W zeszłym roku moja przyjaciółka usłyszała w kazaniu, że gwiazda betlejemska była językiem Boga skierowanym do ludzi. Cóż, w końcu Bóg jest światłością, to i język ma świetlisty...

A dziś przeczytałem, że bp Wojciech Polak, sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski, uważa, iż zarówno problem cyfryzacji, jak i przyznawania związanych z nią koncesji, powinien być jednym z przedmiotów refleksji biskupów.

Przedmiot refleksji biskupów. Jak to episkopatowo brzmi. Chociaż, może lepszy 'przedmiot refleksji' niż 'pochylenie się biskupów nad problemem'.

Od żłóbka aż po grób, i jeszcze dalej

Bibliści uważają, że tzw. Ewangelie dzieciństwa – fragmenty z Mateusza i Łukasza, opowiadające o narodzeniu i wczesnych latach Jezusa – odczytywać należy paschalnie, jako zapowiedzi śmierci i zmartwychwstania. To powiązanie początku i końca życia Jezusa najwyraźniejsze jest w liturgii.

Oczywiście, najpierw wyłożę moje ceterum censeo, przywołując psalm drugi, śpiewany w noc wigilijną i w ranek Wielkiego Piątku, a przez św. Pawła cytowany jako zapowiedź Zmartwychwstania. Ale to nie wszystko.

W hymnie z nieszporów Narodzenia Pana, Christe redemptor, ostatnia zwrotka przed doksologią przypomina, że odkupieni zostaliśmy świętą Krwią Pana. W kazaniu św. Leona, z wigilijnej modlitwy czytań, tuż przed pasterką, znajdujemy słowa: Pretium tuum sanguis est Christi.

Magowie ze Wschodu złożyli w ofierze Panu złoto, kadzidło i mirrę. Teksty liturgiczne, związane ze świętem Objawienia, podają znaczenie tych darów: mirra jest zawsze zapowiedzią pogrzebu Pańskiego: myrrheus pulvis sepulcrum praedocet, czytamy w hymnie Prudencjusza z modlitwy czytań (nie ma go w polskiej wersji brewiarza). Mirra potwierdza śmiertelność Jezusa, który, jak głosi prefacja z dnia Objawienia, in substantia nostrae mortalitatis apparuit.

W „Mordzie w katedrze” T.S. Eliota, Tomasz Becket tak mówi w kazaniu w dzień Narodzenia Pańskiego: Gdziekolwiek bowiem msza jest ofiarowana, odtwarzamy w niej Mękę i Śmierć Zbawiciela naszego; a w ten Dzień Narodzenia Pańskiego czynimy to ku czci Jego Narodzenia. (…) W tym dniu, jedynym w roku, czcimy w tym samym czasie Narodzenie Pana naszego, i Mękę Jego i Śmierć na drzewie Krzyża. (Tłum. J.S. Sito) Dodajmy jeszcze, żeby obraz był pełen: także Jego Zmartwychwstanie.

piątek, 6 stycznia 2012

Theophania

Chciałem napisać o powiązaniach Objawienia Pańskiego z Pańskim Przemienieniem, ale zająłem się masą innych rzeczy, więc porządnie tego teraz nie zrobię. (Mogę tylko wspomnieć o hymnie Prudencjusza, kiedyś używanym na Przemienienie Pańskie, który, tak naprawdę, mówi o Objawieniu, i teraz jest w ten dzień używany.) Będzie zatem tylko cytat z 17. wieku. Jeremy Taylor (1613-1667) pisał tak: Czasami Bóg rozsuwa zasłony pokoju i pokazuje człowiekowi swój tron, i nawiedza go swą promienistą chwałą, i posyła gwiazdkę (little star), aby zatrzymała się nad jego siedzibą – a potem znowu zasłania ją obłokiem.

Magowie widzieli gwiazdę, kiedy szli do Betlejem, widzieli, jak zatrzymała się nad domem, w którym był Jezus. To było dla nich objawienie Bożej chwały, przemienienie, po którym inną drogą wrócili do swej ojczyzny (cf. Mt 2:12). Tak samo chwała Pańska zajaśniała pasterzom w noc narodzenia Jezusa. Jedna noc, jedna gwiazda, potem wszystko wraca do codzienności – tak jak Jezus i apostołowie po Przemienieniu zeszli z góry. A jednak ta codzienność jest już inna, przemieniona objawieniem Pana.

czwartek, 5 stycznia 2012

Zrobiło mi się słabo

Z autorskiej próżności zajrzałem pod link, podany przez Reikhardusa tutaj. Przy okazji poczytałem inne wpisy na Elendilionie, dawno tam nie zaglądałem. I znalazłem odnośnik do innego tekstu (tu uwaga: nie znałem go przed napisaniem mojego wpisu, ale, być może, zadziałała tu jungowska synchroniczność... albo inne siły, jak mówił Frodowi Gandalf, opowiadając historię Pierścienia). Zajrzałem pod ów link i przeczytałem: Chociaż „Hobbit, czyli tam i z powrotem” nie umywa się do pozostałych dzieł Tolkiena, to jednak od tej książki wszystko się zaczęło. Bajka dla młodych czytelników o skarbie, krasnoludach, hobbitach, goblinach i smoku jest dopiero przedsmakiem twórczości Tolkiena, będącej opisem odwiecznego starcia Dobra ze Złem w pięknej baśniowej, a niekiedy wręcz mitologicznej konwencji.

Zrobiło mi się słabo. Dalej nie czytałem, uznałem, że szkoda mojego czasu i nerwów. Bajka o krasnoludach... „Hobbit”, od którego wszystko się zaczęło... Zupełny brak znajomości życia i twórczości Tolkiena (rozumiem, że Tolkien and the Great War Johna Gartha może być poza zasięgiem wielu piszących, czy raczej produkujących się, o Tolkienie, ale jest przecież biografia Tolkiena, pióra Carpentera, w tłumaczeniu Agnieszki Sylwanowicz: tam można się dowiedzieć, od czego, na długo przed „Hobbitem”, wszystko się zaczęło), mylenie bajki z baśnią. Gdybym był 19-wiecznym arystokratą, dostałbym pewnie migreny... A tak, no cóż, skomentuję to cytatem ze staroangielskiego poematu, który jest doskonałym komentarzem do różnego rodzaju nieszczęśliwych wydarzeń (do jakich zaliczam powyższy cytat o bajce o krasnoludach &Co.): Þæs ofereode, þisses swa mæg, tamto przeminęło, tak i to może przeminąć.

środa, 4 stycznia 2012

σπέρμα ζητεῖν

Św. Justyn wprowadził do nauki chrześcijańskiej pojęcie 'logos spermatikos', czyli Słowa (Bożego) rozsianego w literaturze i filozofii pogańskiej, swoistych przebłyskach Objawienia. Ojcowie Kościoła, za Euzebiuszem z Cezarei, mówili o praeparatio evangelica, przygotowaniu drogi dla Ewangelii wśród ludów pogańskich. Zainteresowani mogą dowiedzieć się więcej z książki Anny Świderkówny „Bogowie zeszli z Olimpu” (która to książka, gdyby wydana była nieco później, miała nosić tytuł właśnie „Praeparatio evangelica”).

Szukanie rozsianego Słowa czasami przyjmuje karykaturalną formę, kiedy staje się szukaniem na siłę, czasami szaleńczo fanatycznym, czasami przeraźliwie pobożnym. To zjawisko można zaobserwować obecnie: cała masa książek i artykułów, których autorzy tropią już nie z lupą, ale z mikroskopem w ręku (czy może raczej, przy oku?) wszystko, co da się podciągnąć pod chrześcijaństwo i Ewangelię w dziełach fantasy i science fiction – i nie tylko w nich: widziałem książkę o Ewangelii doktora House'a... Piękno samej opowieści, świat, w którym ona istnieje – tu trzeba odwołać się do eseju Tolkiena „O baśniach” – po prostu znika. Wieża, z której widać morze, rozbierana jest na kamienie, żeby przywołać inne porównanie Tolkiena. A już przy nim zostając: to prawda, że sam Tolkien twierdził, iż „Władca Pierścieni” jest dziełem religijnym, katolickim – ale jednocześnie czuł wstręt do wszelkiej alegorii, którą z takim upodobaniem i uporem maniaka uprawiają współcześni poszukiwacze rozsianego Słowa. Religia jest we „Władcy” nieobecna, niewidzialna, jest jak podziemna rzeka wśród gór. Nikt normalny nie będzie rozwalał gór po to, żeby tę rzekę zobaczyć. Ten, kto umie patrzeć, kto umie myśleć, kto umie czuć – pozna, że rzeka płynie głęboko pod górami, nie przestając zachwycać się ich pięknem, i nie próbując za wszelką cenę dostać się do rzeki. Pewne słowa bardziej przemawiają wtedy, kiedy pozostają milczeniem, kiedy je przeczuwamy, kiedy dotykają naszych serc. Elfom drogie jest światło gwiazd, ów półmrok, undómë, zmierzch, w nim dostrzegają więcej piękna niż w pełnym blasku słońca. Zmorą współczesności jest rozłożyć wszystko na kawałki, żeby zobaczyć, jak to działa. Kto psuje jakąś rzecz, żeby lepiej poznać jej istotę, ten zbacza ze ścieżek mądrości, powiedział do Sarumana Gandalf. Wielu dzisiaj piszących o fantasy i science fiction, i fiction w ogóle, zboczyło ze ścieżek mądrości, a przy okazji zabili wiele, wiele piękna w tym i tak brzydkim świecie.

Przy okazji: wspomniałem o eseju Tolkiena „O baśniach”. Zgroza mnie ogarnia, kiedy czytam wszędzie o bajkach. Na litość Boską, bajka to nie baśń! Kiedyś tego uczyli w szkole, wydawało mi się, że to wie każdy człowiek z podstawowym wykształceniem (mnie przynajmniej uczono tego rozróżnienia już w szkole podstawowej)... Zatem łopatologicznie: Królewna Śnieżka to baśń, a kruk, który wypuszcza z dzioba ser, zwiedziony podstępem lisa, to bajka. Poczytajcie, pomyślcie, drodzy śmiertelni ludzie, znajdźcie różnicę i już więcej nie mylcie. Chociaż... Czego ja oczekuję, przecież ten świat idzie ku gorszemu, a ludzka głupota wzrasta szybciej niż dług krajowy.

PS Co do tytułu, to takie swobodne nawiązanie do przypisywanego Ezopowi 'szukam człowieka'. 
PPS Aby jednak trochę piękna w świecie ocalić, to pielęgnuję:


Do zabawy

Dla chętnych. Autor to Robert Graves.

Turdo merula
 
Vertitur ut torto turbatus verbere turbo,
turbida verboso murmure, tarde, volo.

wtorek, 3 stycznia 2012

Smutek elfów

Chcieliśmy zatrzymać czas, zatrzymać to, co w nim najpiękniejsze, najszczęśliwsze. Temu miały służyć Trzy Pierścienie. Nie udało się, trzeba było odejść. Nawet Pierścień Galadrieli, Nenya, związana z nurtami, nie mogła zatrzymać nurtu Czasu.

O Lórien! Too long I have dwelt upon this Hither Shore
And in a fading crown have twined the golden elanor.
But if of ships I now should sing, what ship would come to me,
What ship would bear me ever back across so wide a Sea?

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Musztarda po 1. stycznia

W Liście do Epikteta (czytanym w modlitwie czytań 1. stycznia, stąd tytułowa musztarda) św. Atanazy podkreśla, że Gabriel zapowiedział Maryi, iż Chrystus narodzi się – zostanie poczęty – z Niej, a nie w Niej. W ten sposób anioł daje nam poznać, że Słowo Boże naprawdę przyjęło ciało z Maryi, że nie jest w Niej „ciałem obcym”.

Jeżeli czytelnik zechce zajrzeć do jakiegoś przekładu Nowego Testamentu, nie znajdzie w nim takich słów Gabriela. Spójrzmy do Biblii Tysiąclecia: Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym (Łk 1:35). Dodany jest jednak przypis, z inną wersją przekładu: Albo: „dlatego też, co się narodzi z Ciebie, będzie nazwane Świętym, Synem Bożym”. Skąd się wzięło owo 'z Ciebie'?

Otóż w dwóch w miarę poważnych, choć nie najpoważniejszych, greckich kodeksach Nowego Testamentu, jak i w niektórych starożytnych (i późniejszych) tłumaczeniach, dodane jest owo 'z Ciebie'. Takiej wersji używa też św. Ireneusz (a przynajmniej jego łaciński tłumacz), Tertulian, Adamancjusz (ok. 300/350 roku), Epifaniusz z Konstancji (+403). Na taką też wersję powołuje się św. Atanazy w cytowanym liście. Być może w czasie sporów chrystologicznych jakiś kopista dodał te dwa słowa do tekstu Ewangelii.


Kennedy (sic, nie 'Kalendy') i Nowy Rok

W jednej ze swoich książek Joseph Campbell opisuje pogrzeb prezydenta Kennedy'ego jako przykład swoistego rytuału, współczesny rytuał, odpowiednik dawnych rytuałów i mitycznych wierzeń.

Przypomniałem sobie podobny rytuał z czasów, kiedy chodziłem do przedszkola (a było to w minionym tysiącleciu). Było to przedstawienie o narodzinach Nowego Roku. Na tle zimowych dekoracji szły dziewczynki, przebrane za choinki (jaki niezręczny, wsiowy rym...), zdaje się, że nawet udawały czy ciągnęły jakiś pojazd (?). (Widać renifery były jeszcze nieznane.) Między nimi szła inna choinka, która trzymała w rękach lalkę, niemowlaka, czyli Nowy Rok.

Dziadka Mroza nie było. Więcej nie pamiętam.

niedziela, 1 stycznia 2012

Seksmisja

Kiedyś, jak sądzę, wspominałem, że – podobnie jak starsza z panien Andrews – uważam, iż świat idzie ku gorszemu. Myślę zatem, że nieprzypadkowo jedna ze stacji telewizyjnych wyemitowała wczoraj wieczorem, kiedy ludzie zaczęli szaleńczo cieszyć się albo z końca starego, albo z początku nowego roku (albo z obu tych powodów), Seksmisję. Dlaczego? Otóż padają w tym filmie kultowe już, a wczorajszego wieczoru – prorocze słowa: Ciemność! Widzę ciemność!

Taka, rzec można, synchroniczność.

I raz jeszcze creatura

Kartka świąteczna z Anglii:

Kiedyś już było

Ale bez obrazka. Kto pamięta 14. wiek, będzie wiedział, o co chodzi.

The Green Knight holds the holly bush
to mark where the old year passes by.