piątek, 5 września 2014

Właściwie

Chciałem napisać porządnie, ale jedną ręką trudno, a czas upływa, więc będzie w skrócie. Dziękowałem już wcześniej ogólnie, ale bardzo chcę podziękować szczegółowo.
Najpierw pani, która bohatersko wezwała do mnie karetkę, pomogła dojść do ławki i usiąść. Jej mężowi za powiadomienie mojej rodziny o wypadku.
Dwóm młodym ratownikom medycznym, którzy robili wszystko, co w ich mocy, aby mi ulżyć w cierpieniu. Okazało się, że ampułka morfiny bólu nie ukoiła, więc chłopcy martwili się o mnie bardzo.
Kierowcy, który nas wiózł do szpitala.
Wszystkim, którzy się mną zajęli, kiedy dojechaliśmy do szpitala na Solcu: w rejestracji, przy rentgenie, w przygotowaniu do operacji. Szczególnie siostrom i sanitariuszowi, którzy się musieli dobrze natrudzić, aby wenflon umieścić w którejś z moich uciekających żył.
Anestezjologowi i pielęgniarkom na bloku operacyjnym.
Pielęgniarkom i salowym na oddziale, za karmienie i wożenie do toalety, bo z kaczki skorzystać Lómendil nie potrafi.
Lekarzom dyżurnym na oddziale.
Last, but not least: lekarzowi, który mnie operował i mną się potem zajmował, jedynemu nieanonimowemu, dr. Piotrowi Pęczkowi. Jest pan wzorem lekarza.
A, pomyłka: jeszcze trzy nieanonimowe osoby, pani Roksana, która pomogła załatwić ortezę, pan Arek, który niejako na nowo uczył mnie chodzić po narkozie, i siostra opatrunkowa Agnieszka.

Dziękuję za pomoc, troskę, cierpliwość i poczucie humoru. Jesteście wszyscy wspaniali, byliście słońcem tygodnia w szpitalu spędzonego.

Póki co, kilka tygodni raczej bez pisania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz