czwartek, 30 lipca 2009

OP vs SI

Podobno dominikanie nie lubią jezuitów, a jezuici – dominikanów. (Swoją drogą, niektórzy księża diecezjalni na pewno nie lubią dominikanów, po przykrych doświadczeniach próby współpracy.) Jezuici bywają kapelanami karmelitanek, w Warszawie mają niemal całodzienną spowiedź na Starym Mieście, prowadzą bardzo dobre wydawnictwo. Emilia, moja przyjaciółka, jeździ co roku na ignacjańskie rekolekcje. Mimo to, nie zdołałem się do nich przekonać.

Mogę się pocieszać, że s. Hieronima z Lasek też jezuitów nie lubi, i głośno się do tego przyznaje. Ja próbowałem z jezuitami kilka razy, i czasami wydawało się nawet, że będzie dobrze. Za każdym razem jednak kończyło się źle. Nie będę wnikał w szczegóły, rzecz dotyczy przede wszystkim spowiedzi i duchowego kierownictwa, więc pozostać musi tajemnicą. Po ostatniej „przygodzie”, kiedy jezuicki spowiednik po prostu zniknął (przestraszył się?) w momencie naprawdę dla mnie trudnym, fizycznie i psychicznie, postanowiłem: koniec z SI! Widać nie tędy dla mnie droga.

Ale żeby nie było tak ponuro i przygnębiająco, i posępnie: Kiedyś słyszałem dowcip o jezuitach i dominikanach: Który z zakonów jest lepszy? Oba powstały w czasach trudnych dla Kościoła, oba miały zajmować się walką z herezją: dominikanie – z albigensami, jezuici – z protestantami. I tu się okazuje, że dominikanie są lepsi. Dlaczego? A widział ktoś ostatnio jakiegoś albigensa?

środa, 29 lipca 2009

Czasie, pożądnej ojcze niempamięci...

We „Władcy Pierścieni” elf Legolas (akcent na ‘e’) wyjaśnia, jak elfowie postrzegają czas: płynie on dla nich jednocześnie szybko i wolno.

Szybko, bo oni sami zmieniają się niewiele, a wszystko wokół przemija bardzo szybko, i to jest dla elfów smutkiem. Ale też wolno, bo nie liczą oni mijających lat, są one dla nich tylko wciąż powtarzającymi się falami na nieustannie płynącym strumieniu. Ale, dodaje Legolas, w świecie pod Słońcem wszystko musi ostatecznie ulec zniszczeniu, zużyciu, i dojść do swego końca.

Ludzie dawnych wieków powiedzieliby raczej, że pod Księżycem – bo to najbliższa Ziemi sfera niebieska, i jak sam Księżyc jest zmienny, tak też wszystko pod nim zmianom ulega. Przemija. Wieczność jest niezmienna, jest nieustannym TERAZ, to aei, jak pisał Plutarch.

Wbrew pozorom, elfowie nie są nieśmiertelni. Są tylko długowieczni, ich życie jest związane z życiem tego świata, i trwać będzie tak długo, jak długo trwa ten świat. Co będzie dalej – to niejasne i niepewne. Pozostaje tylko nadzieja.

Mówią, że czas leczy rany, ale czy zawsze? Czy o wszystkim można zapomnieć? Nawet wchodzący do wieczności Ukrzyżowany zachował swoje rany. Co z tymi, którzy zmieniają się niewiele, a ich pamięć pozostaje wciąż żywa, jak u elfów? Ciekawe, że w językach indoeuropejskich słowa oznaczające pamięć pochodzą zawsze od tego samego rdzenia. Pamięć nie podlega zmianom nawet w języku.

niedziela, 26 lipca 2009

Pochwalony bądź, Panie, ze wszystkimi Twymi stworzeniami

Siedząc wczoraj, w miłym towarzystwie, przed pewnym dominikańskim kościołem, rozmawiając o poetach rosyjskich i wojskowym przysposobieniu na studiach, jedząc ciastka z rodzynkami (trochę za mocno przypieczone), pomyślałem kilka razy o św. Franciszku z Asyżu.

Dlaczego? Kilka raz podszedł do mnie pies, jak to ks. Twardowski mawiał – łaskawy, bo się łasił, a nawet raz pocałował mnie serdecznie w policzek. Ciepły, kochany i przyjazny pies. I kilka razy, jakieś trzydzieści centymetrów obok, przysiadała z wdziękiem pani wróblowa, żeby zjeść okruszki z ciastek. Trochę nieśmiała, ale bardzo kulturalna, w odróżnieniu od pana wróbla, który zachował się niezbyt elegancko.

Św. Franciszek to moje dzieciństwo, bo kościołem parafialnym opiekowali się franciszkanie. Teraz, kiedy mam za sobą doświadczenia i franciszkańskie, i dominikańskie, śmiało mogę powiedzieć: św. Franciszek górą!

A w dzisiejszej Niedzieli poruszający tekst Katarzyny Woynarowskiej pt. „Psiara”.

piątek, 24 lipca 2009

Śliczna książeczka

Przez ponad tydzień, z powodu żałoby, leżała wciąż w torbie. Wczoraj wreszcie ją odpakowałem, dzisiaj zacząłem przeglądać, wreszcie czytać w łóżku.

Chodzi o Modlitwy Benedykta XVI (eSPe, Kraków 2009). Są to fragmenty z papieskich homilii, katechez, rozważań, a także modlitwy same w sobie, jak np. te z 8 XII, odmawiane przed figurą Niepokalanej Maryi przy Schodach Hiszpańskich. To modlitwy, w których wspomina cały Kościół i cały świat, modlitwy wypowiadane publicznie, pośród tłumów ludzi; ale w niektórych słychać Benedykta nie tylko jako papieża, ale i jako człowieka, słabego człowieka, który wie, że w Panu zawsze może znaleźć oparcie.

To dobrze znany fragment z encykliki Spe salvi:
Nawet jeśli już nikt nas nie wysłuchuje, możemy być pewni, że Bóg nas zawsze wysłucha. Nawet gdy nie mam do kogo się zwrócić, gdy nie mam kogo wezwać, zawsze mogę rozmawiać z Bogiem. (...) Nawet wówczas, gdy doświadczam skrajnej samotności... Lecz człowiek, który się modli, nigdy nie jest zupełnie samotny.

A tu poruszający fragment homilii z Wigilii wielkanocnej 2007 (moja ukochana homilia Ojca Świętego):
Zejdź w ciemności i do piekieł naszych czasów i weź za rękę tych, którzy na Ciebie czekają. Zaprowadź ich do światła! Bądź także obok mnie, gdy doświadczam ciemnych nocy, i wyprowadź mnie z nich! Pomóż mi, pomóż nam schodzić razem z Tobą w doświadczenie ciemności tych, którzy Ciebie oczekują, którzy z głębokości krzyczą do Ciebie! Pomóż nam nieść tam Twoje światło! Daj, abyśmy umieli powiedzieć „tak” miłości, która sprawia, że zstępujemy i właśnie w ten sposób wznosimy się z Tobą! Amen.

Tu cudowny fragment z przemówienia 3 VIII 2008:
Ja modlę się za was, wy módlcie się za mnie, abyśmy zawsze mogli, w każdej trudności życiowej, doświadczać dobroci Pana i iść zawsze naprzód – tak w czasie dni trudnych, jak i w czasie dni pięknych. Modlę się za was wszystkich i wam błogosławię. Niech imię Boże będzie pochwalone!

I jeszcze raz Spe salvi:
Święta Maryjo, Matko Boga i nasza Matko, naucz nas wierzyć, żywić nadzieję i kochać razem z Tobą. Wskaż nam drogę, która wiedzie do Jego królestwa. Gwiazdo morska, świeć nad nami i prowadź nas naszą drogą.

Beatissime Pater, scio te pro me orare, et ego pro te assidue Dominum oro. Cum orare  nequeam et corde ac corpore deficiam, pro te solo deprecari semper possum, et fides me confirmat tua, sicut Dominus noster promisit.

Anna Świderkówna kiedyś powiedziała, że nasi księża tak rzadko mówią na ambonie o modlitwie... Niestety.

Mater divinae gratiae

Jam Matka pięknej miłości i nadziei świętej; we mnie wszelka łaska drogi i prawdy; we mnie wszelka nadzieja życia i cnoty. (ant. do Benedictus)

Dziś w Karmelu wspomnienie świętej Maryi, Matki łaski Bożej.

Przybliżmy się z ufnością do tronu łaski, * Abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla uzyskania pomocy w stosownej chwili. + Do Ciebie, Dziewico, wzdychamy, jęcząc i płacząc na tym łez padole. * Abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla uzyskania pomocy w stosownej chwili. (responsorium modlitwy czytań)

wtorek, 21 lipca 2009

Z gorsetem czy bez?

Wtedy rozpalili wojownicy ogromny stos pogrzebowy, ponad płomieniami uniósł się ciemny dym, huczący ogień zmieszał się z dźwiękiem zawodzeń (...) Wtedy wokół kurhanu jeździli mężowie, co w bitwie są dzielni, potomkowie najlepszych rodów – dwunastu ich było. Wykrzyczeć chcieli swe smutki i opłakiwać swego króla, smutne pieśni zaśpiewać i opowiedzieć o nim.

Tak nieznany nam z imienia poeta opisuje pogrzeb Beowulfa. Wcześniej, kiedy thanowie idą po jego ciało, także płaczą i lamentują. Dziwne się to może wydawać współczesnemu czytelnikowi, wychowanemu z idiotycznym (i nie wiem, skąd pochodzącym) przekonaniem, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze. A tutaj płaczą dzielni wojownicy... W Beowulfie płacze też wcześniej król Hrothgar, żegnając się z bohaterem wracającym do swojej ojczyzny. W Iliadzie płacze Achilles, upokorzony przez Agamemnona, i później, po śmierci Patroklosa. Psalmista wiele razy się skarży, że łzy są jego napojem, a Jeremiasz wylewa łzy, widząc zgubę swego narodu. W czym są lepsi mężczyźni 21. wieku od tych postaci z przeszłości, że uważają, iż płacz jest niegodny mężczyzny?

Ale chyba nie tylko mężczyzny, kobiet też zdaje się to dotyczyć. Na pogrzebie nie wypada zbyt głośno płakać, trzeba być opanowanym i powściągliwym, smutno się uśmiechać i zaledwie ocierać chusteczką kąciki oczu. Żałobę wyrazić trzeba eleganckim, czarnym strojem, a po pogrzebie wrócić po prostu do codzienności, starając się jak najmniej myśleć o śmierci i smutku.

Żałoba... Przez kilka dni nie jeść, nie dbać o swój wygląd, mieć potargane włosy, płakać głośno, boleć ze wszystkich sił. OK, o popiół do posypania głowy raczej trudno, rozdrapywanie policzków czy piersi – mało przyjemne, rozdzieranie szat – niezbyt ekonomiczne. Ale płacz zostaje, i pozostaje to właśnie – odcięcie się od codzienności, od porządku, od elegancji. Bo śmierć jest przecież zburzeniem tego porządku, i nie ma co udawać, że nas to nie dotyczy. Ale w dzisiejszych „cywilizowanych” czasach taką żałobę uznano by za histerię, załamanie nerwowe, nieprzyzwoitość wręcz. Ewentualnie próbowano by ją wyjaśniać i zalecać psychologicznie – że trzeba sobie pozwolić na żałobę, żeby móc iść dalej. Bardzo to wszystko piękne, ale wydaje mi się, że normalny człowiek nie potrzebuje takich pouczeń – żałobę ma wpisaną w siebie, całkowicie naturalną, tylko spętaną przez konwenanse i sztuczne zwyczaje. To właśnie jest ten gorset. Płakać nie należy, należy się zawsze radośnie uśmiechać i zapewniać wszystkich naokoło, że czujemy się świetnie, wszystko jest w najlepszym porządku i generalnie jest bardzo dobrze - nawet wtedy, kiedy jesteśmy na dnie przepaści. Inaczej uznają nas za ponuraków i pesymistów, z którymi lepiej się nie zadawać. Jeśli uczucia – to tylko te przyjemne i radosne. O innych nie mówimy – po prostu ich nie ma. Jakie to smutne.

Lipiec wielkanocny

Lipiec jest miesiącem wielkanocnym. W  jego pierwszych dniach pojawia się Tomasz Apostoł, który dla nas wszystkich sprawdził, że Chrystus Pan naprawdę zmartwychwstał, i przynosi alleluja w antyfonach brewiarzowych. 22 lipca wspominamy Marię Magdalenę, słusznie zwaną na Wschodzie isapostolos, równą apostołom, a na Zachodzie, przez Tomasza z Akwinu – apostola apostolorum, apostołką apostołów.

Przez długie wieki utożsamiano Marię Magdalenę z grzesznicą, która w domu faryzeusza Szymona płakała u stóp Pana i uzyskała odpuszczenie grzechów, bo „bardzo ukochała” (Łk 7:47). Tę Ewangelię czytano kiedyś 22 lipca. Także dawne hymny wyraźnie łączą te dwie postaci: w Durham Hymnal (10. wiek) mamy anonimowy hymn, wysławiający grzesznicę Marię, którą Chrystus uczynił swą oblubienicą. Wypędził z niej siedem demonów, a wtedy napełnił ją Duch siedmiorakiej łaski i zamieszkała w niej cała Trójca. Maria stała pod krzyżem, widziała pogrzeb Pana, a rankiem dnia trzeciego zasłużyła, jako pierwsza, na oglądanie Zmartwychwstałego. A zatem, Mario, ukochana przez Syna Bożego, wyjednaj dla nas, nędznych, to, co wyjednałaś swoimi łzami dla siebie, tak brzmi przedostatnia strofka tego hymnu. W 13. wieku, w Paryżu, Filip Kanclerz ułożył hymny na poszczególne godziny kanoniczne wspomnienia Marii Magdaleny, w których, między innymi, wzywał do śpiewu słowiki i synogarlice. On także przedstawia świętą najpierw jako grzesznicę, opisywaną przez Łukasza Ewangelistę, a potem jako tę, która przy grobie spotkała Pana i wzięła Go za ogrodnika.

Łączono także Marię Magdalenę z Marią, siostrą Marty i Łazarza – tym samym przyznając jej także przedśmiertne namaszczenie Pana, które On sam tak bardzo pochwalił. Niektórzy też uważali, że Magdaleną była i kobieta, złapana na cudzołóstwie, przy której Chrystus pisał palcem na ziemi. (Zastanawiające, że tak silnie łączono z nią rozwiązłość. Dlaczego?)

Dziś bibliści rozdzielają wszystkie te postaci. O Marii Magdalenie możemy powiedzieć, że Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (co bynajmniej nie oznacza, że grzeszyła przeciw szóstemu przykazaniu) – wspominają o tym Marek (16:9) i Łukasz (8:2); że towarzyszyła Jezusowi już w Galilei,  wraz z innymi kobietami (Mk 15:40sq; Łk 8:2sq; nic zresztą dziwnego, bo jej przydomek – Magdalena – wyraźnie wskazuje na jej pochodzenie z miasta, położonego nad Jeziorem Galilejskim); że stała pod krzyżem Jezusa, wraz z Jego dziewiczą Matką (J 19:25; Mt 27:56); że przyglądała się złożeniu ciała Pana do grobu (Mk 15:47; Mt 27:61); wreszcie, i to jest jej najważniejszy powód do chluby, dzięki któremu zasłużyła na zaszczytny tytuł „równej apostołom” – była wśród kobiet, które rankiem, po szabacie, szły namaścić ciało Pana, jak o tym świadczą wszyscy Ewangeliści (Mk 16:1; Mt 28:1; Łk 24:10; J 20:1). Marek wspomina, że jej właśnie, jako pierwszej, ukazał się Jezus w dniu swego zmartwychwstania, wczesnym rankiem – i ten właśnie werset (Mk 16:9) pojawia się jako antyfona w jutrzni w sobotę wielkanocną – i 22 lipca. Jan opisuje to spotkanie, pytanie Jezusa: Kobieto, czemu płaczesz*), kogo szukasz? – i smutną odpowiedź Marii Magdaleny, że zabrano z grobu jej Pana – i wreszcie rozpoznanie, kiedy Pan zwrócił się do niej po imieniu. Ciekawe jest zakończenie tego opowiadania (J 20:18): Maria Magdalena oznajmia uczniom: Widziałam Pana, po grecku: heoraka ton kurion. Ale to coś więcej niż tylko „widziałam”; heoraka to perfectum, a więc oznacza nie przeszłość, ale teraźniejszość, skutek czynności wciąż trwający. Maria mówi niejako: Widziałam i wciąż widzę. Tylko w scenach po Zmartwychwstaniu pojawiają się te formuły, z perfectum właśnie, tak mówią uczniowie do Tomasza; tak też pisze św. Jan na początku swego Pierwszego Listu. Otóż perfectum greckie może też wyrażać intensyfikację czynności; można zrozumieć owo wyznanie Marii Magdaleny: Widziałam Go, i tak wielkie wrażenie to na mnie wywarło, że wciąż Go mam przed oczyma; widziałam Go, ale inaczej niż zwykle, to było jakieś niesamowite, bardzo szczególne widzenie. Bibliści uważają, że ten zwrot – heoraka ton kurion – był formułą używaną przez świadków naocznych Zmartwychwstałego, paschalnym wyznaniem, przekazywanym właśnie jako osobiste świadectwo (por. 1 J 1:1sqq), na którym opiera się i nasza wiara.

Gloria et honor Deo,
Qui paschalis hostia,
Agnus mente, pugna leo,
Victor die tertia
Resurrexit cum tropaeo

Mortis ferens spolia

(Filip Kanclerz; nie mam siły, aby to porządnie przetłumaczyć... więc będzie tylko tak: Chwała i cześć Bogu, który jest wielkanocną ofiarą, Barankiem w duszy, lwem w bitwie, jako zwycięzca powstał dnia trzeciego z oznakami zwycięstwa, niosąc łupy zdobyte na Śmierci)
______________________________
*) Czemu płaczesz – ti klaieis – prastare pytanie w literaturze greckiej, bo dokładnie tak zwraca się do Achillesa Tetyda w Iliadzie (I:361).

poniedziałek, 20 lipca 2009

Tamta szesnasta niedziela...

Było to wiele lat temu. Nie pamiętam, czy owej niedzieli msza była po polsku czy po łacinie. Pamiętam, że było słonecznie, ale nie upalnie. Jechaliśmy z matką na działkę (ojciec pojechał trochę wcześniej), pamiętam, jak czekaliśmy na autobus. Pamiętam mieczyki i azjatyckie lilie, w różnych kolorach. I pamiętam, jakie wrażenie zrobiły na mnie słowa modlitwy nad darami.

... accipe sacrificium a devotis tibi populis ... ut quod singuli obtulerunt ad maiestatis tuae honorem, cunctis proficiat ad salutem – „przyjmij ofiarę oddanych Ci sług ... niech to, co każdy złożył na chwałę Twego majestatu, posłuży wszystkim do zbawienia.”

I pamiętam, że pomyślałem wtedy: Mój ból, złożony na ofiarę Bogu, może przynieść komuś pociechę.

Znad potoku Kerit

Nie, nie spędzam wakacji nad potokiem Kerit – termicznie bym nie wytrzymał. Ale ten potok, wraz z krukami, pojawia się w dzisiejszych responsoriach.

Przynajmniej w Karmelu: gdzie indziej wspominają bł. Czesława, ale w Karmelu jest dziś święto proroka Eliasza. (Nota bene, w Kościele prawosławnym także dziś wspomina się tego wielkiego proroka.) Często przywoływany na kartach Nowego Testamentu, Eliasz jest, obok Jana Chrzciciela, Józefa, Joachima i Anny, świętym Starego Przymierza, wspominanym w liturgii zachodniego Kościoła.  Powstał Eliasz, prorok jak ogień, a jego słowo płonęło jak pochodnia (Syr 48:1). Karmelici wspominają jego gorliwość, z jaką bronił chwały Pana, Boga Zastępów, na górze Karmel, i starają się naśladować jego życie w obecności Bożej (żyje Pan, Bóg Izraela, przed którego obliczem ja stoję – 1 Krl 17:1 Wlg).

Wszechmogący, wieczny Boże, Ty sprawiłeś, że święty Eliasz, prorok, żył przed Twoim obliczem i gorliwie troszczył się o Twoją chwałę, daj nam, Twoim sługom, zawsze szukać Twego oblicza, i uczyń nas świadkami Twojej miłości.

I kontakion prawosławny: Proroku, widzący wielkie dzieła naszego Boga, chwalebny Eliaszu, który swym słowem wstrzymałeś obłoki deszcze wylewające, proś za nami jedynego Przyjaciela człowieka.

środa, 15 lipca 2009

Kukułka

Chwałą Libanu Ją obdarzono, ozdobą Karmelu i Saronu, alleluja. Tą antyfoną I nieszporów zaczyna się w Karmelu uroczystość błogosławionej Maryi, Królowej szkaplerza świętego i Królowej karmelitańskiego zakonu. Ponieważ nie wiem, kiedy będę miał szansę znowu coś napisać, z wyprzedzeniem i pośpiechem piszę o tej uroczystości, obchodzonej 16 VII.

Szkaplerz zwykle wiąże się z płaszczem Maryi, który jest symbolem Jej opieki. Mi bardziej podoba się welon, a właściwie – maforion, który Kościół wschodni czci jako Pokrow, którym święta Dziewica okrywa cały świat. Słowo szkaplerz pochodzi od łacińskiego scapulae – łopatki, w szerszym znaczeniu: barki, ramiona. Chodzi więc o okrycie, osłaniające te właśnie części ciała. Myślę, że równie dobrze może to być i płaszcz, i obszerny welon. Jedno jest pewne: chodzi o opiekę Matki Bożej, a lepszej opieki ze świecą szukać. Błogosławiona jesteś, Panno Maryjo, bo zachowałaś słowa Boże i rozważałaś je w swoim sercu. Zachowanie słowa Bożego i nieustanne jego rozważanie to ideał Karmelu.

W nieszporach tej uroczystości śpiewamy hymn Flos Carmeli, którego fragment w polskim przekładzie podaję poniżej; Maryi, Gwieździe morza, poświęcony jest kościół karmelitański na Górze Karmel:

Tyś Karmelu winnica kwiecista,
Blasku nieba, Dziewico przeczysta,
Tyś jedyna!

Matko cicha, o Matko dziewicza,
Karmelowi ukaż swe oblicze,
Gwiazdo morza.


A co ma z tym wszystkim wspólnego kukułka?

Kukułka kuka tylko do Szkaplerznej
cichnie wieczorem szesnastego lipca
Bóg podpowiedział nigdy nie zapomni
kiedyś o dniu Twym wszyscy pamiętali
 
Karmelitańska Mamusiu Najświętsza   (ks. J. Twardowski)

sobota, 11 lipca 2009

Klucze i świnki

Modlitwę kojarzymy często ze wzniosłymi sprawami. Modlimy się o odpuszczenie grzechów, o nadejście Bożego królowania, o pokój na świecie, o bezpieczeństwo i zdrowie dla bliskich, o Boże błogosławieństwo i wytrwałość dla biskupów i kapłanów... A przecież modlitwa, ten oddech duszy, dotyczyć może wszystkich, najprostszych nawet, najbardziej codziennych, najbardziej banalnych – z punktu widzenia poważnych teologów – spraw. Ks. Twardowski napisał, że nawet, kiedy się ktoś modli o znalezienie zagubionych kluczy, wyznaje w ten sposób swoją zależność od Boga i Jego wszechmoc. Bo przecież Bóg nie tylko liczy wszystkie gwiazdy na niebie, ale i włosy na naszej głowie. Nie można powiedzieć, że jakakolwiek prośba, zwrócona do niego, prośba dziecka do Ojca, jest banalna, nieważna, niepotrzebna. Parrhesia, o której tyle pisze Apostoł, to właśnie owa wolność wypowiedzi, możność powiedzenia Bogu wszystkiego, nawet najmniejszych rzeczy, które dla innych mogą być zupełnie nieważnymi drobiazgami.

Wieki temu czytałem książkę o klasztorze benedyktynek sakramentek na Nowym Mieście, i jego losach w czasie Powstania Warszawskiego. Można tam było przeczytać sporo o samych siostrach, ich życiu, ich codzienności. Dwa fragmenty zapadły mi w pamięć. Jeden dotyczył pewnej młodszej siostry, może i nowicjuszki, nie pamiętam dokładnie, która miała problem z otwarciem jakichś drzwi – ich zamek zacinał się. Biedna siostra zwróciła się o pomoc do innej, która akurat przechodziła. Ta kazała jej obok siebie uklęknąć, i obie powoli odmówiły Zdrowaś Maryjo. Drzwi dały się otworzyć bez trudu. Druga historia dotyczy intencji modlitw, jakie siostry podawały – modlitw dotyczących zgromadzenia i jego codziennego życia. Jedna z sióstr powiedziała: Módlmy się też za nasze świnki, żeby były zdrowe. (Zdaje się, że wtedy siostry miały całkiem spore gospodarstwo.)

Myślę o tych modlitwach o drobiazgi, kiedy na kolanach zasypia mi Oswald, a w przedpokoju drzemie Nessa. Ciągle nie jestem pewien, jak się ułożą ich wzajemne stosunki – wiem już, że nie mogą razem dostawać jedzenia, bo Nessa robi się agresywna. Ale rano, kiedy drapała w drzwi prosząc o spacer, całkiem spokojnie Oswalda powąchała. Modlę się do świętej Maryi, Królowej pokoju, o zgodę między moim ukochanym psem i moim nowym kotem. Poprosiłem o tę modlitwę także moją siostrę w Karmelu, i jeszcze kilka osób. Modlę się do Maryi, która jest Matką miłosierdzia, Pocieszycielką strapionych, a nade wszystko – jak Ją nazywali doktorzy Kościoła i papieże – Wszechmocą błagającą, Omnipotentia supplex. I wiem, że dla Niej moje prośby nie są banalne, wszak Ona zna codzienne życie, wie, jak prowadzi się dom, jak dba o całą rodzinę. Myślę, że po prostu można przy Niej usiąść, głowę oprzeć o Jej ramię, poczuć Jej macierzyńskie objęcie – i jest dobrze. Gdyby się kiedykolwiek zdarzyło, że nie mam za co Panu dziękować, zawsze będę Mu dziękował za Najświętszą Pannę Maryję.

W Karmelu codziennie odmawia się inną litanię do Bożej Rodzicielki. We czwartki jest to litania z Monte Berico, z regionu Vicenza, a pochodzi ona z 15. wieku. Nazwana jest litanią do Maryi, Matki miłosierdzia. Nie jest chyba zbyt znana – a jest naprawdę piękna.

Kyrie, eleison, etc.

Święta Maryjo, módl się za nami.
Święta Boża Rodzicielko,
Święta Dziewico Przeczysta,
Święta Maryjo, Córko Króla Przedwiecznego,
Święta Maryjo, Matko i Oblubienico Chrystusa,
Święta Maryjo, świątynio Ducha Świętego,
Święta Maryjo, Królowo niebios,
Święta Maryjo, Pani Aniołów,
Święta Maryjo, prawdo Proroków,
Święta Maryjo, chwało Apostołów,
Święta Maryjo, mocy Męczenników,
Święta Maryjo, chlubo Dziewic,
Święta Maryjo, wzorze czystości,
Święta Maryjo, przykładzie pokory,
Święta Maryjo, obrazie wszelkich cnót,
Święta Maryjo, bramo niebios,
Święta Maryjo, miłosierna wobec grzeszników,
Święta Maryjo, porcie naszego zbawienia,
Święta Maryjo, Dziewico czuła,
Święta Maryjo, źródło nadziei i wiary,
Święta Maryjo, źródło najsłodszej miłości,
Święta Maryjo, pełna łaski Bożej,
Święta Maryjo, Matko łaski wszelkiej,
Święta Maryjo, Matko miłosierdzia,
Święta Maryjo, ufności w Tobie pokładających nadzieję,
Święta Maryjo, zbawienie do Ciebie się uciekających,
Święta Maryjo, mocy Tobie ufających,
Święta Maryjo, pociecho nieszczęśliwych,
Święta Maryjo, radości zasmuconych,
Święta Maryjo, wspomożenie ubogich,
Święta Maryjo, do której przychodzimy z naszymi modlitwami,
Święta Maryjo, do której uciekamy się w ucisku,
Święta Maryjo, do której o pomoc wołamy,
Święta Maryjo, z pobożnością Ciebie prosimy,
Święta Maryjo, z pokorą Ciebie błagamy,
Święta Maryjo, w cierpieniach Ciebie wzywamy,

Oby nas Chrystus wysłuchał, Święta Maryjo.
Oby Chrystus nie odrzucił naszej modlitwy, Święta Maryjo.
Oby Chrystus wejrzał miłosiernie na naszą słabość, Święta Maryjo.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, etc.

piątek, 10 lipca 2009

Moje małe greckie wakacje (rozdział I)

Mimo że nie ma już żadnych zajęć na uniwersytecie i w szkole, od greki wakacji sobie nie robię. Regularnie czytam Homera, mam też nadzieję skończyć wreszcie tłumaczenie Kabasilasa. Czasami ktoś zada jakieś pytanie, dotyczące greckich słów, i, oczywiście, wciąż jest przy mnie grecki Nowy Testament.

Na jednych z ostatnich zajęć na uniwersytecie czytaliśmy trzynasty rozdział Pierwszego Listu do Koryntian. Tekst znany, można nawet rzec, że oklepany, a jednocześnie niesamowicie trudny do przetłumaczenia. Pisałem już kiedyś o błędnym przekładzie jego pierwszej części, składającej się z ciągu zdań warunkowych; teraz spróbuję napisać o części drugiej, w której Paweł podaje przymioty miłości. Najlepszy jest tu przekład opisowy, jak się o tym przekonaliśmy, tłumacząc ten fragment na zajęciach.

W przekładzie Biblii Tysiąclecia czytamy, że miłość jest cierpliwa. W „Słowniku języka polskiego” znaleźć można taką definicję: cierpliwy – znoszący ze spokojem przeciwności, przykrości, cierpienia; umiejący czekać; wytrwały, opanowany. Z podanych tu znaczeń ostatnie pasuje najlepiej do greckiego makrothumeo: długo powstrzymywać gniew, długo nie wybuchać gniewem. Na określenie znoszenia przeciwności greka ma inne słowa; czekanie, zakładające pewną stałość, też inaczej się wyraża. Tu chodzi o kogoś, kto łatwo nie wybucha gniewem, potrafi się opanować. (Ja nie potrafię. Wywalam się już na początku hymnu o miłości.) W hebrajskim jest to ponoć określane jakimś zwrotem, w którym pojawiają się nozdrza – czyli ktoś, kto nie będzie łatwo dyszał gniewem?

Dalej mamy: miłość jest łaskawa. Ale nie chodzi tu o kogoś, kto łaskawie, wielkopańsko na coś zezwala. Khresteuomai – takie słowo się tu pojawia – jest pokrewne przymiotnikowi khrestos (o którym też już pisałem; zaczynam chyba uprawiać autoreklamę...), który znaczy: miły, przyjemny, wygodny, dobry, życzliwy, silny, mężny – właściwie wszystkie dobre cechy można by nim określić. Angielskie słowniki tłumaczą khresteuomai jako to be kind or merciful. Może więc lepiej przetłumaczyć: miłość jest życzliwa, przyjazna, wybaczająca, miłosierna? Łaskawy po polsku ma często dosyć ironiczne  znaczenie, jak o tym wspomniałem powyżej, na przykład: „Łaskawie pozwolił mi skorzystać z telefonu, łaskawie zgodziła się mnie przyjąć”. Życzliwy raczej takich skojarzeń nie niesie, i w moim odczuciu lepiej tu pasuje. (Chociaż fonetycznie tego słowa nie lubię, ale to inna sprawa.)

Miłość nie zazdrości. Tu chyba najwięcej nieporozumień się pojawia. Przecież w Starym Testamencie Pan Zastępów jest zazdrosny o swój lud! A tu Apostoł mówi, że miłość nie zazdrości. Ale tu nie chodzi o zazdrość o ukochaną osobę, ale raczej o zawiść, zazdrość wobec kogoś, komu np. lepiej się powodzi niż nam – takie ma znaczenie greckie dzeloo. Miłość nie zna niezdrowej rywalizacji, patrzenia zawistnym okiem na cudze szczęście.

Miłość nie szuka poklasku. Czyli: nie pyszni się, nie jest samochwalna. Można powiedzieć, że miłość jest skromna, nie rozpowiada o sobie, jaka to jest wspaniała, cudowna i najlepsza. Nie jest zarozumiała, zapatrzona w siebie.

Dalej, miłość nie unosi się pychą. Dosłownie: nie nadyma się. Czasownik phusioo pochodzi od rzeczownika phusa, który oznacza miech kowalski, a w dalszym znaczeniu - wytwarzany przez ów miech podmuch. Bardziej współcześnie, chociaż może nieco kolokwialnie, można powiedzieć, że miłość nie jest nadęta. Raczej nie mówimy na co dzień, że ktoś unosi się pychą – ale możemy powiedzieć, że jest nadęty – pyszny, patrzący na innych z góry. Jest taka bajka Fedrusa – o żabie, która chciała dorównać wielkością bykowi, więc nadymała się i nadymała – aż wreszcie pękła. W bajce pojawia się wprawdzie żaba, ale warto wiedzieć, że ropucha (która przecież także może się nadymać) to po łacinie bufo – a my po polsku możemy powiedzieć, że ktoś jest bufonem – zarozumialcem, pyszałkiem, jest nadęty.

Cdn.

czwartek, 9 lipca 2009

Szczypta poezji z Krakowskiego Przedmieścia

Między wizytą u lekarza, czytaniem Homera i spacerem z Nessą rozmyślałem o przyjaźni, nawracaniu, politycznej poprawności i dzieleniu ludzi na katolików i całą resztę. I pomyślałem o ks. Twardowskim. Wiele razy się u niego spowiadałem, wiele razy słuchałem jego kazań, wiele razy widziałem go przy ołtarzu Pańskim. Jest dla mnie autorytetem. Widziałem w nim człowieka żyjącego na serio Ewangelią, przeźroczystego, przez którego widać było Boga. (Modlił się o to w jednym ze swych wierszy.)

I poszukałem jego dwóch wierszy, które zamieszczam poniżej.
============================================

wyjaśnienie

Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia
jak bohater w zwolnionym tempie
nie będę panu wiercić dziury w brzuchu
pytając co pan sądzi o Mertonie
nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor
z czerwoną kapką na nosie

nie wypięknieję jak kaczor w październiku
nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają
nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką

po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz
wierzę Panu Bogu jak dziecko

=======================================

nie sądź

Mój ty w gorącej święconej wodzie kąpany
proszę cię nade wszystko
nie sądź przedwcześnie nikogo
ani
ascety który prowadzi do nieba sam siebie na smyczy
ani
skrupulata który stale przepisuje swoje sumienie
                              tam i z powrotem z czystego na brudno
ani
szlachetnych a nadmuchanych

ani
ostrzących sztylet litości
ani
żmijki serca
ani
deklamujących: polna myszka siedzi sobie
                         konfesjonał ząbkiem skrobie –
ani
stukających do nieba w kaloszach
ani
pesymizmu tak głębokiego że każe szukać

ani
tych dla których śmierć jest tylko ostatnią
                           urzędową formalnością
ani
tych po których zostają tylko portrety
                           jak dostojne małpy

Przeczytałem te wiersze i pomyślałem: Niedobrze, ks. Twardowski był widać prekursorem politycznej poprawności i zblazowanego katolicyzmu...

środa, 8 lipca 2009

Krzycząca krew

Mało kto już pamięta, że – tak jak maj poświęcony jest świętej Maryi, a czerwiec Jezusowemu Sercu – tak lipiec jest miesiącem szczególnej pamięci o Najdroższej Krwi Chrystusa Pana. Przypomniał o tym po raz kolejny Benedykt XVI w swoim rozważaniu na „Anioł Pański”.

Krew Jezusa, jak mówi Pismo, mocniej przemawia niż krew sprawiedliwego Abla (Hbr 12:24), o której sam Pan powiedział, że woła do Niego z ziemi, na której została rozlana. Ojciec wysłuchał wołania Krwi swego Syna i dał nam łaskę przebaczenia. Bo Krew Jezusa nie woła o pomstę, ale o miłosierdzie i łaskę. Ona jest przebłaganiem za nasze grzechy, jak pisze Apostoł w Liście do Rzymian (3:25).

Krew Baranka jest znakiem, o którym Pan mówił Mojżeszowi, znakiem ocalenia: gdy Pan zobaczy krew, przejdzie obok, a plaga nie spadnie na tych, którzy Krwią są naznaczeni (Wj 12:13). W Krwi Jezusa, Baranka Bożego, święci swe szaty płuczą i wybielają, jak czytamy w Apokalipsie (7:14). Krwią własną ma zbroczoną szatę sam Chrystus, Słowo Boga, zawsze zwycięskie (Ap 19:13), wypełniając tym samym tajemnicze proroctwo Izajasza o Przychodzącym z Edomu i z Bosry w szatach szkarłatnych (Iz 63:1sqq). Całe Pismo mówi o krwi, Pierwszy Testament zapowiada  życiodajną Krew Chrystusa, Drugi – głosi jej zbawczą moc.

Poeci pisali o Krwi Najdroższej. Rany Pańskie, z których ona płynie, przyrównywali do gwiazd i klejnotów z Indii (dawny hymn brewiarzowy), rubinów (Richard Crashaw, angielski poeta z 17. wieku),  źródeł, nad którymi schyla się spragniona łania (anonimowy poeta angielski z 14. wieku, o którym kiedyś pisałem). Krew Chrystusa swą wonią przewyższa róże i wonne balsamy, a słodyczą góruje nad plastrami miodu (znowu hymn brewiarzowy), ona jest purpurą Króla, wiszącego na krzyżu (Wenancjusz Fortunatus). Krew Jego jest naszym życiem.

Krwi Przenajświętsza z Litanii
słabość moją, nędzę ogarnij
już mnie przemień zawsze niedobrego
z grzechem każdym – w białą iskrę śniegu

świat uratuj na włosku wiszący –

Krwi Przenajświętsza z kielichów
daj nam płakać nad sobą po cichu
przy ołtarzach, w tramwajach, na bruku

w Sakramencie Bożego Słuchu
(ks. J. Twardowski)

piątek, 3 lipca 2009

Uśmiech Safony

Wzmianki o Safonie (po grecku: Sappho) z reguły wywołują znaczące uśmieszki u słuchaczy, niezależnie od tego, czy to młodzież szkolna, czy studenci. Jeśli jeszcze dodać, że pisała swe wiersze w dialekcie eolskim, a dokładniej – lesbijskim (od nazwy wyspy – Lesbos – na której mieszkała) – do uśmieszków dochodzą też znaczące spojrzenia.

(A dialekty eolskie są bardzo ciekawe, dwa fascynujące zjawiska w nich występują: psyloza i barytoneza. Nie będę pisał, co to, bo znowu będzie nudno, a ostatnio coraz częściej przynudzam. Widać wyczerpałem wszystkie interesujące tematy.)

Biedna Safona, nie zasługuje na głupie uśmieszki i spojrzenia. Chociażby dlatego, że wynikają one z plotek i niepełnej wiedzy na temat jej życia. (Nawiasem mówiąc, czemu Platon takich reakcji nie wywołuje? Głosił poglądy na temat przyjaźni bardzo zbliżone do tych, jakie miała Safona.) A poetka to naprawdę wielka, wystarczy przeczytać jej słynną pieśń patograficzną, którą na łacinę tłumaczył (czy raczej parafrazował) Katullus.

Jakże się zdziwią niektórzy, gdy usłyszą, że Safona całkiem dobrze się czuje w liturgii godzin: uśmiecha się czarująco z niektórych kart brewiarza...

środa, 1 lipca 2009

To die or not to die

Może to lęk, wzmożony zabójczą pogodą, o bliskich, którzy w podeszłych są już latach, może spojrzenie na codzienną, poranną dawkę leków, może kolejna, nocna lektura „Beowulfa”, a może dwa drzewa, uśmiercone przez burzę koło mojego domu – skłoniły me myśli ku śmierci.

Cała niemal literatura i sztuka ludzka zajmują się tematem Śmierci, jak stwierdził Tolkien, wyjaśniając, że „Władca Pierścieni” jest książką przede wszystkim o Śmierci. Śmierć po prostu jest, czy tego chcemy, czy nie, i wcześniej czy później każdy z nas się z nią spotka – i nie chodzi tylko o własne umieranie.

Apostoł mówi, że śmierć dla chrześcijanina jest zyskiem, bo pozwala odejść i być z Chrystusem (Flp 1:21.23). Ale mówi też, że w udręce jęczymy, lękając się utraty naszego „doczesnego przybytku” (2 Kor 5:4), chociaż tak bardzo pragniemy stanąć przed Panem. Św. Cyprian już zauważał, że chrześcijanie, przez świat znienawidzeni, tegoż świata się jednak kurczowo trzymają, gdy Pan każe im go opuścić, a chociaż modlą się codziennie o przyjście Bożego królestwa, woleliby, aby nie nadeszło zbyt szybko.

W „Dialogach karmelitanek” Bernanosa, kiedy lekarz przychodzi do konającej przeoryszy, matka Maria od Wcielenia, podprzeorysza, mówi do niego: Kiedy sam Oblubieniec zbliża się do nas, by nas poświęcić jak Abraham swego syna, Izaaka, trzeba być bardzo doskonałą albo bardzo głupią, by nie odczuwać trwogi. (Doskonały, po grecku teleios, to ktoś doprowadzony do końca, jak dzieło skończone, idealne. Kiedyś po polsku używało się przymiotnika ‘skończony’ w tym znaczeniu, np. ‘skończony malarz’, czyli malarz doskonały. Dziś został nam tylko zwrot ‘skończony idiota’, czyli idiota doskonały.)

Bardzo trudno jest zgodzić się na śmierć jako na wolę Bożą. Kiedy ktoś choruje, modlimy się raczej o jego uzdrowienie, i mamy nadzieję, że nie umrze – teraz. A przecież kiedyś będzie musiał umrzeć. Odsuwamy śmierć jak najdalej, wyrzucamy ją poza nawias. Kilka lat temu załatwiałem z moim ojcem pewne sprawy w banku, między innymi pełnomocnictwo dla mnie. Bardzo miła pani, która nas obsługiwała, tłumaczyła ojcu, że to jest na wypadek, „gdyby mu się coś stało”. Znaczy się, jeśli np. ciężko zachoruję i nie będę mógł sam przyjść do banku? - spytał ojciec. Nnnnie, to nie o to chodzi, ale... wie pan, gdyby się panu... coś... stało. Pamiętam też, jak ojciec z matką kupowali na kredyt pralkę: ojcu, ze względu na wiek, kredytu przyznać nie chciano, bo... „może się panu coś stać, i co wtedy”. Śmierć jest za trudnym słowem, chociaż tak starym (już kiedyś pisałem o rdzeniu, od którego pochodzi).
Powiadacie, że Eldarowie nie ponoszą kary, nawet ci, którzy się zbuntowali, nie umierają. Ale nieśmiertelność nie jest nagrodą ani karą, lecz przeznaczeniem, które musi się dopełnić. Pierworodni nie mogą uciec, są związani z tym światem, nie mogą go opuścić, dopóki istnieje, bo jego życie jest ich życiem. Mówicie, że was ukarano za bunt ludzi, w którym mieliście bardzo mały udział, i że dlatego musicie umierać. Ale śmierć w pierwszym zamyśle nie miała być karą. Pozwala wam odejść, porzucić świat, nie jesteście z nim związani czy to w nadziei, czy w znużeniu. Które więc pokolenie powinno zazdrościć losu drugiemu? (wysłannicy z Amanu do Tar-Ciryatana, Akallabêth).