poniedziałek, 31 października 2011

Krewni i przyjaciele

W litanii do Wszystkich Świętych wzywamy naszych krewnych i przyjaciół z nieba, cały ten wspaniały zastęp, mocen zmiażdżyć szatana mocą samego Boga. Wymieniamy wiele imion świętych. Obecnie są dwie wersje tej litanii, dłuższa i krótsza, kiedyś była tylko jedna, długa i bardzo zmaskulinizowana (na ok. 40 mężczyzn wymienionych z imienia – 8 kobiet, wliczając w to świętą Maryję, Matkę Boga). W hymnie z jutrzni, Iesu, salvator saeculi, tylko troje świętych jest wymienionych z imienia, czy raczej – określonych w taki sposób, że wiemy, jakie są ich imiona. Najpierw pia Dei genetrix, czyli Maryja Bogurodzica, potem Baptista praevius, czyli Jan, Chrzciciel i Poprzednik Pański, wreszcie claviger aethereus, czyli niebiański klucznik – św. Piotr.

Innych świętych, tych szczególnie nam bliskich, tych, z którymi szczególnie jesteśmy zaprzyjaźnieni, możemy dodać w myślach, kiedy wymieniamy w hymnie poszczególne ich grupy: własnego anioła stróża, Eliasza proroka (chociaż w tę uroczystość Kościół zachodni znajduje miejsce w liturgii dla świętych proroków Starego Testamentu), Tomasza pośród apostołów, Oswalda i Teresę Benedyktę w chórze męczenników, Marcina i Aidana pomiędzy świętymi biskupami i kapłanami, Teresę od Jezusa wśród dziewic, Bedę, świętego mnicha... Na końcu są omnes cives caelici, czyli ci, którzy nie zmieścili się we wcześniejszych grupach, a przecież nie są mniej potężni, mniej święci od innych: Małgorzata, królowa szkocka, czy polska Jadwiga.

Byłem kiedyś 1. listopada w kościele, w którym fragmenty litanii do Wszystkich Świętych śpiewano jako pieśni mszalne. Bardzo to poruszające było, słyszeć te imiona wymieniane, i za każdym razem dodane gromkie módl się za nami.

Sollemnitas sanctorum omnium festum est venturi saeculi (anonim). Dzień par excellence eschatologiczny. W Kościele wschodnim jest połączony z okresem wielkanocnym, bo mówi o życiu wiecznym i zmartwychwstaniu, obchodzi się go po niedzieli Zesłania Ducha Świętego.

niedziela, 30 października 2011

Psalmista vs Pasierb

Czy Twoje cuda widzi się w ciemnościach? (Ps 88:12)

+

gdyby nie rana w boku
skądże byś wiedział

gdyby nie ciemność wokół
kogo byś widział

gdyby nie cisza głucha
po co byś wołał

gdyby nie blizna na sercu
jak byś pamiętał (ks. J. S. Pasierb)

O co chodzi z tymi d(y)niami?

Halloween, jak wiadomo, to diabelski wynalazek, grzmią pobożni ludzie na ambonach i na łamach katolickich pism. Zepsucie, które przychodzi do nas ze zgniłej Ameryki.

Hallowe'en (albo Halloween) to skrót od All-Hallows-even, z wcześniejszego All-Hallows-eve, czyli po prostu wigilia (eve, wieczór [poprzedzający święto, jako że każde prawdziwie wielkie święto zaczyna się o zmierzchu dnia poprzedniego]) Wszystkich Świętych (All Hallows, od staroangielskiego halga, święty [słaba forma przymiotnika użyta jako rzeczownik; cf. współczesne holy, ze staroangielskiego halig; ealra halgena mæssedæg to, po staroangielsku, dzień Wszystkich Świętych]). Nazwa Halloween, jeśli wierzyć słownikom, pojawiła się w Szkocji w 1745.

Połączono to święto z celtyckimi wierzeniami i rytuałem, według którego 31. października kończy się stary rok, a zasłona między światami staje się tak cienka, że z obu stron można ją przekroczyć. Innymi słowy, świat zmarłych i świat żywych stają się sobie bliskie. Bardziej to odpowiada wspomnieniu zmarłych; niektórzy jeszcze pamiętają, jak 1. listopada nazywano urzędowo Świętem Zmarłych. (Szokiem dla mnie było, kiedy tej nazwy używała bardzo pobożna osoba, z katolickiej rodziny, której matka pracowała jako katechetka.) Święci mają swoje święto, zmarli swoje wspomnienie. Tak jest w liturgii Kościoła, i tak pewnie zostanie aż do skończenia świata, kiedy nastąpi jedno wielkie święto, jak sam Pan zapowiedział: Będzie radość i wesele na zawsze z tego, co Ja stworzę, bo oto Ja uczynię z Jeruzalem wesele i z jej ludu radość (Iz 65:18).

PS A co do dyń... Z tego, co mi opowiadał szkocki znajomy, pierwotnie nie dynie służyły za lampiony, ale rzepy. Ciekawe.

sobota, 29 października 2011

Komplementy

Zapytałem znajomego, czy mogę zamieścić zdjęcie z medytacji w Korbielowie, wszak widać na nim twarze uczestników, którzy może nie chcą takiego upublicznienia. Chyba tak, powiedział, dużej oglądalności raczej nie masz... Nie zamieściłem jednak, gdyż oglądalność przerażająco wzrosła, wskutek najkrótszego wpisu, jaki kiedykolwiek zrobiłem.

Inny znajomy, który nie widział mnie przez jakiś czas, powiedział: Wyglądasz teraz jak Radek Broniek (OP). Zastanawiałem się, jak to rozumieć, chyba jako komplement, bo Radek jest ode mnie młodszy.

piątek, 28 października 2011

88:19

Jezus mówił o zapraszaniu na ucztę tych, którzy nie będą mogli się nam zrewanżować. Św. Augustyn, komentując kilka cytatów ze Starego Testamentu, napisał, że trzeba uważnie patrzeć, co jest na stole, aby to samo móc podać, kiedy gość przyjdzie do nas z rewizytą. Chodziło mu o stół eucharystyczny, ucztą jest sam Pan domu, dający na posiłek swe życie.

A przyjaciele? Kiedy zapraszamy przyjaciół, czy spodziewamy się od nich czegoś? Pomocy, wsparcia, współczucia, zrozumienia, uwagi, rozmowy, spotkania, czasu... Czy też nie powinniśmy się niczego spodziewać? Powinniśmy zawsze być dla nich, nie oczekując, że oni będą dla nas? Ale czy to jest przyjaźń, bez wzajemności? Czy raczej Boska miłość, do której człowiek nie jest zdolny bez Boskiej łaski? Bóg potrafi kochać bez wzajemności, bo sam w sobie jest kochaniem z wzajemnością, nigdy nie jest samotny. Sam sobie wystarcza, można powiedzieć, jeśli od ludzi nie doświadcza wzajemności, znajduje ją w Trójcy, w samym sobie w Trójcy. Czy ja tak potrafię?

Nie.

Ucz się porzucać wszystko, czego utraty się boisz. Także przyjaźń. Przecież tak się boisz być sam.

Może się nauczę, gdy zamknie się nade mną wieko trumny. (Jak wiadomo, doświadczenia nabieramy z wiekiem – tym od trumny właśnie.)

czwartek, 27 października 2011

Jeszcze o medytacji

Rozmyślałem w nocy nad wczorajszym ogniskiem w duszy. Jeden z przekładów nie mówi o ogniu, który zapłonął w sercu, ale o paleniu z dymem, choć bez płomienia (my heart had been smouldering within me). Ogień ukryty, nie buzujący, nawet nie żar. Kadzidło? Też pali się bez płomienia i dymi, ale jednak w kadzielnicy wyraźnie widać żar. Medytacja to jednak nie ognisko (mylący zatem tytuł wczorajszego wpisu), ale płomień lampy, czyli bardziej obraz z Mertona, ów niewidzialny płomień, podsycany modlitwą świętej Maryi. Nie ognisko w ciemnym lesie, ale płomień w ciemnym pokoju. Wieczna lampka w ciemnym kościele. Drżący płomień, a przecież niegasnący. Właściwie łacińskie concalere, dokładnie odpowiadające greckiemu θερμαίνομαι w Septuagincie, znaczy rozgrzać, ale to też nie ten obraz. Meditatus sum nocte cum corde meo (Ps 77 [76]:7), tu już bardziej zbliżamy się do obrazu samotnego, drżącego płomienia wśród ciemności.

I jeszcze jeden werset Psalmisty, z psalmu 64 [63]:2, ale w wersji Neowulgaty: Exaudi, Deus, vocem meam in meditatione mea. To z kolei psalm, który mówi, według Ojców, o Męce Pańskiej, prorok błaga w nim o uwolnienie od wrogów. Tu medytacja nie jest już taka spokojna, staje się walką – o samego Boga. Walką z demonami.

środa, 26 października 2011

Płonie ognisko w duszy

Kilku znajomych OP pojechało do Korbielowa na rekolekcje o medytacji, prowadzone przez Laurence'a Freemana OSB. Siedzieli na stołeczkach, poduszkach i matach. Wspólnie medytowali.

W jednej ze swych książek Freeman pisze, iż medytacja budzi w wielu katolikach lęk i nieufność, zwłaszcza wśród (samozwańczych) konserwatystów, którzy Jana Kasjana i „Obłoku niewiedzy” nie czytali. Właściwie trudno się dziwić. A przecież medytacja, skupiona na powtarzaniu wezwania skierowanego do Pana, skupiona w sercu, jako ośrodku, duchowym i fizycznym, człowieka, jest drogą do szczególnej bliskości (czy, jak zwykło się mówić w pobożnych rozważaniach i kazaniach: intymności) z Bogiem, który „tkwi” w sercu człowieka jak drogocenny kryształ, według św. Teresy. Tylko Bóg i ja.

Pomyślałem o tych medytacyjnych rekolekcjach przy psalmie z dzisiejszego oficjum, w jego łacińskiej wersji: Obmutui et humiliatus sum et silui a bonis (...) concaluit cor meum intra me et in meditatione mea exardescet ignis (Ps 39 [38]:3.4). Milczenie, pokora, odcięcie się od szumu wokół, i w medytacji zapłonie ogień. Merton pisał o płomieniu Ducha Świętego, który nieustannie płonie w naszych sercach, podsycany modlitwą Najświętszej Dziewicy, milczącej i pokornej. Et in meditatione mea exardescat ignis!

poniedziałek, 24 października 2011

OSB

Tyniec is evil.

Świat kręci się wokół stanika

Nie byłem pewny, czy dobrze usłyszałem, radio, którego słuchała matka moja, było w drugim pokoju. Okazało się jednak, że słuch mnie nie mylił: Największą obecnie gwiazdą wśród polskich celebrytów jest Kinga Rusin. Dlaczego? Otóż jedno z kolorowych pism, jak podano w radiu, opublikowało sensacyjny materiał: Kinga Rusin kupuje córkom staniki. Wydarzenie, od którego zależy los całego świata, a przynajmniej popularność kolorowego pisemka tudzież samej Kingi Rusin, która pewnie będzie mogła je opisać w kolejnej książce, emanującej niespotykaną inteligencją i życiową mądrością (przynajmniej tak słyszałem, nie czytałem tego arcydzieła literatury). Ciekawym, czy, gdyby miała synów, pisano by o kupowaniu dla nich... no właśnie, czego?

Jak opowiadał jeden ze znajomych dominikanów, kiedy do drzwi rzeczonej Rusinowej zapukał jego współbrat, chodzący po kolędzie, usłyszał: Niech wejdzie. Najwyraźniej błyskawiczne skojarzenie w umyśle gospodyni spowodowało, że użyła zwrotu w sam raz dla psa (także Pańskiego): (Niech) Azor wejdzie. A może to miała być aluzja do Niech będzie pochwalony? Czy może forma oficjalna, używana wobec służby: Niech Jan wejdzie i słucha? Któż to wie. Może jednak trzeba przeczytać książkę? Może tajemnica ta została w niej wyjaśniona?

niedziela, 23 października 2011

Jak Jezus powiesił proroków, a wiatry sprawowały liturgię

Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy, tak brzmi ostatnie zdanie czytanej dziś Ewangelii (22:40). Po polsku. W oryginale Prawo i Prorocy wiszą na dwóch przykazaniach miłości Boga i bliźniego. Jak bombki na choince, jak jabłka na gałęzi. Zależą od tych przykazań. Bez nich spadną i się potłuką.

W brewiarzowym czytaniu, z Listu św. Klemensa, mowa o wiatrach, które pełnią swą służbę. W oryginale, wiatry spełniają liturgię, τὴν λειτουργίαν, czyli swą publiczną służbę. Pisze też św. Klemens o światach, które są poza Oceanem. Czy chodzi mu o inne kontynenty, czy o to, co u korzeni świata, pod wszechogarniającymi wodami, się znajduje?

sobota, 22 października 2011

Crux fidelis

W weekendowym „Metrze” (21-23.10.2011) Jan Turnau pisze o znaku krzyża: W sprawie krzyża […] trzeba odpowiedzieć na pytanie o rolę religijną znaku. Bowiem krzyż jest znakiem. Znakiem najświętszym. Chrześcijaństwa, ale też całej ludzkości, bo znaczy coś, co może ratować ją przed samozagładą: niestosowanie przemocy. Zarazem jest tylko i wyłącznie znakiem. Nie jest rzeczywistością, tylko ją oznacza. Co więcej, oznacza właśnie niestosowanie przemocy […].

Czy dla chrześcijaństwa krzyż oznacza przede wszystkim niestosowanie przemocy? Jezus umarł na krzyżu dlatego, że nie chciał stosować przemocy? Girardiańska myśl, niewątpliwie ważna, wpisująca się w znaczenie krzyża. Ale czy to jest jego najważniejsze znaczenie, dla chrześcijan, dla ludzkości?

Dla chrześcijan krzyż to znak odkupienia, znak Bożej miłości. Jezus na krzyżu okazał najdoskonalszą miłość do Ojca i do ludzi. Umarł z miłości. Umarł, aby zgładzić nasze grzechy, aby nas wyzwolić spod panowania szatana i śmierci, ale to wszystko z miłości. Bez Jego miłości krzyż nie miałby najmniejszego sensu. Jeśli miałby oznaczać tylko niestosowanie przemocy, robiłby z Jezusa jednego z wielu rewolucjonistów, społecznych działaczy, bojowników o sprawiedliwość.

To znaczenie krzyża dla chrześcijan. A dla niechrześcijan? Wydaje mi się, że i dla nich krzyż powinien być symbolem miłości, jeśli już nie do Boga, to do człowieka: przecież Czerwony Krzyż zajmuje się niesieniem pomocy biednym, głodnym, bezdomnym, nagim... Spełnia przykazanie miłości, okazuje miłość poprzez miłosierdzie. Takie, według mnie, jest podstawowe znaczenie krzyża dla tych, którzy chcą je przyjąć: nie niestosowanie przemocy, ale objawienie miłości. Kocham ciebie, i aby ciebie uratować, poświęcę samego siebie. Kocham ciebie, chcę ci pomóc, dam ci to, co mogę.

Przypomina mi się pewna pani, która powiedziała, że dla niej nie jest ważne, czy Jezus naprawdę istniał: ważna jest ideja (sic!). Dobry Jezu, czy jesteś tylko ideą?

środa, 19 października 2011

Gadał chłop do obrazów

Elegancki pan klęczał przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Potem wstał, spokojnie przespacerował, przed tabernakulum z Najświętszym Sakramentem, na drugą stronę kościoła, i uklęknął przed obrazem Matki Boskiej. Pomodlił się, i wymaszerował z kościoła.

poniedziałek, 17 października 2011

Ignacego listy z podróży

Grand tour Ignacego, z Syrii do Rzymu, to była podróż jego życia. Taka, o której Beda pisał, że każdy w nią musi wyruszyć. Podróż z życia do życia.

Po drodze pisał listy do Kościołów: w Efezie, Magnezji, Trallach, Filadelfii, Smyrnie, i do Kościoła, do którego zmierzał, w Rzymie. Ciekawe to listy, warto przeczytać. Obrazy, jakie przedstawia Ignacy, poruszają wyobraźnię. Np. do Efezjan pisał, że są kamieniami Boskiej świątyni, podnoszonymi w górę dźwigiem, którym jest Krzyż, na linie, którą jest Duch Święty. Są podróżnymi, niosącymi Boga i Chrystusa. Pokój, wyjaśniał, uśmierza wszelkie wojny na niebie (chociaż samolotów nie było jeszcze!) i na ziemi. Magnezjanom wyjaśniał, że śmierć i życie leżą obok siebie, i każdy ku nim wyruszy, w sobie właściwym kierunku (znowu Beda się przypomina).

Jego wspomnienie obchodzono początkowo 17. października, potem 20. lub 17. grudnia, wreszcie 1. lutego. Teraz znowu wrócił do października. Nie mam mszału, nie wiem więc, jak wygląda obecnie antyfona na Komunię w tym dniu; kiedyś był nią, nieco zmieniony, cytat z Listu Ignacego do Rzymian (4:1): Frumentum Christi sum, dentibus bestiarum molar, ut panis mundus inveniar. W greckim oryginale Ignacy pisze, że jest pszenicą (czy, ogólnie, zbożem) Bożą, a chce się stać chlebem Chrystusa. (Nota bene, jeden z niewielu przykładów – jeszcze jeden tylko podsuwa mi pamięć – kiedy antyfona w mszale nie jest wzięta z Biblii.) Krwawa to była pszenica. Zdanie wcześniej Ignacy pisał, że chce trafić w Boga (czasownik ἐπιτυγχάνω znaczy, etymologicznie, trafić, np. z łuku, do celu). Jeszcze w którymś z listów pojawia się podobny zwrot; kiedy czytaliśmy Ignacego na dominikańskim greckim obozie naukowym, chłopakom skojarzyło się to z modlitwą św. Dominika w formie strzały (zwana tak ze względu na ułożenie ciała). Trafić prosto w Boga.

Ubodzy duchem

Wszedłem sobie do sklepu – pardon, firmowego salonu, z telefonami komórkowymi. Popatrzyłem sobie, obejrzałem kilka modeli, spojrzałem na ceny. I uświadomiłem sobie, że znajomi dominikanie i franciszkanki mają komórki tak nowoczesne, tak luksusowe, że ja musiałbym kilka miesięcy żyć o chlebie i wodzie, aby sobie takowe kupić. Ale, pomyślałem, z pewnością są ubodzy duchem, a mnie wiele jeszcze do tego brakuje, o czym Ty wiesz, mój Boże.

Fakt, mam telefon na kartę, więcej mi nie trzeba. Może gdybym podpisał z T-Mobile umowę i płacił abonament, dostałbym takie cudo za 1 zł. Unicuique suum.

niedziela, 16 października 2011

O tempora!

Sześć tygodni przed końcem roku zaczyna się czytać Pierwszy List do Tesaloniczan, najstarszy z Pawłowych listów, list w pewnym sensie eschatologiczny. To w nim czytamy o Paruzji i archanielskiej trąbie, która ogłosi koniec czasu.

W czytanym dziś fragmencie Paweł zwraca się do Tesaloniczan ἀδελφοὶ ἠγαπημένοι ὑπὸ τοῦ θεοῦ, bracia umiłowani, czy może raczej, ukochani przez Boga (1 Tes 1:4). Niełatwo to przetłumaczyć: to perfectum, jeden z dziwnych greckich czasów, nie mający właściwie swojego odpowiednika w języku polskim. Niektórzy nazywają go czasem teraźniejszym pogłębionym (ale co to ma znaczyć?) albo czasem teraźniejszym dokonanym (jak wyżej). Może angielski Present Perfect najlepiej oddaje greckie perfectum. W każdym razie, nie jest to czas przeszły, jak łacińskie perfectum.

Kiedyś uczono nas, na wzór właśnie angielskiego Present Perfect, że perfectum oznacza obecny wynik czynności dokonanej w przeszłości. Czyli, jak w nieśmiertelnym przykładzie: Umyłem ręce i są czyste. Albo jak w okrzyku żołnierza spod Maratonu: Zwyciężyliśmy i jesteśmy zwycięzcami. I mnie tak uczono, i ja tak uczyłem. Jednak coraz bardziej skłaniam się ku interpretacji Andrew Sihlera, który w swej New Comparative Grammar of Greek and Latin wyjaśnia, że perfectum wyraża trwały stan, pewną statyczność nawet, niezależną od przeszłości (i podaje przykłady czasowników, występujących w perfectum, do których niezbyt można zastosować podaną wyżej definicję stanu wynikającego z przeszłej czynności). Oczywiście, można ten fragment z Listu do Tesaloniczan przełożyć bracia, których Bóg pokochał i wciąż kocha. Ale czy Bóg tych ludzi kiedyś nie kochał, On, który jest poza czasem? Był kiedyś taki okres, kiedy Tesaloniczan Bóg nie kochał, i zaczął ich kochać dopiero wtedy, kiedy stali się chrześcijanami? Bóg was kocha, jesteście kochani przez Boga – pewien trwały stan, wyrażany przez perfectum.

Inny przykład to początek Pierwszego Listu św. Jana, gdzie perfectum jest wręcz stłoczone w jednym zdaniu. ὃ ἀκηκόαμεν, ὃ ἑωράκαμεν, tłumaczone zwykle jako co usłyszeliśmy, co zobaczyliśmy (1 J 1:1.2.3), i jeszcze ἵνα ἡ χαρὰ ἡμῶν ᾖ πεπληρωμένη, aby radość nasza była pełna (1 J 1:4). Czy chodzi o to, że Apostołowie widzieli i słyszeli Jezusa, kiedy żył na ziemi (czyli czynność dokonana w przeszłości), i ciągle Go widzą i słyszą (skutek teraźniejszy)? Mają mistyczne wizje? Słyszą głosy? Być może, nic o tym nie wiemy. A radość: ma się zacząć, stać pełna i taką pozostać? To już bardziej. Trwały stan. Wciąż trwamy przy Jezusie, wciąż trwamy przy tym – i w tym – co słyszeliśmy i widzieliśmy za Jego ziemskiego życia i po Zmartwychwstaniu, kiedy się ukazywał i pouczał o królestwie Bożym (cf. Dz 1:3). To trwa, i to bardzo intensywnie, w nas. Nie możemy o tym zapomnieć, nie może się to skończyć, Jego obecność wciąż jest przy nas, pisze św. Jan. Tym samym Apostołowie nie są od nas szczęśliwsi – pomijając fakt, że szczęśliwi są już na wieki w niebie – bo widzieli Jezusa za Jego życia. My też możemy trwać – to właśnie trwanie wyraża perfectum – w Jego obecności. Czasami mówią o tym kaznodzieje: Nie jesteśmy mniej szczęśliwi od Apostołów, mamy Jezusa w Eucharystii i w Piśmie. To może brzmieć banalnie i słodko-pobożnie... Ale obecność Jezusa trwa, On ciągle jest, i my możemy też przy Nim trwać, tak jak Apostołowie po Jego odejściu do nieba. Zawsze, nie tylko od czasu do czasu. Pełna radość ma trwać, ma być trwałym stanem, a nie czymś, co czasami jest, a czasami nie. Nie chodzi przecież o uczucia, ale o to, co się dzieje w głębi serca. Trudno to wytłumaczyć, mistykom pewnie łatwiej, i wcale nie z powodu wizji, ale dzięki obecności Boga w samej głębi ich istoty, która jest, nawet wtedy, kiedy na powierzchni szaleje burza.

Nie ma nikogo poza Mną, Ja jestem JHWH i nie ma innego. Ja tworzę światło i Ja stwarzam ciemności, Ja sprawiam pomyślność i Ja stwarzam nieszczęście. Ja, JHWH, robię to wszystko. (Iz 45:6-7). Dzisiejsza lekcja kończy się na wersie szóstym, ale myślę, że wers siódmy (Ja tworzę światło etc.) ją dopełnia tym niesamowitym, przejmującym dreszczem, obrazem, który sięga w jakiś pierwotny stan, właśnie poza czasem, w wieczność Boską. Jest taki wiersz Mertona o Zejściu do Otchłani, w miejsce, gdzie wszystko powstaje. Głębiny samego Boga, który wszystko przenika, nawet Otchłań, i wszystko może. I to, co przy tej myśli czujemy, to bojaźń Boża.

sobota, 15 października 2011

Mirra i aloes, i Sulamitka z kastanietami

Sprawdzałem trzy razy. W obecnej karmelitańskiej liturgii godzin, w dawnym dominikańskim brewiarzu i w brewiarzu rzymskim. Na dzień św. Teresy od Jezusa w nieszporach jest hymn, zaczynający się od słów Regis superni nuntia, a w jutrzni – Haec est dies. Oba przepiękne. W obecnej łacińskiej liturgii godzin jest odwrotnie: w jutrzni Regis superni, w nieszporach Haec est dies. W polskiej liturgii godzin jeszcze ciekawiej: oba te hymny połączono w jedno i dano do jutrzni, a w nieszporach jest jakaś, jak sądzę, twórczość rodzima. Bardzo to wszystko skomplikowane.

Obróć się, obróć się, Sulamitko, obróć się, obróć się, abyśmy na ciebie popatrzyli. Taka antyfona jest w dominikańskim brewiarzu ad matutinum 15. X. Fragment Pieśni nad pieśniami. I jeszcze inny, o wonnym obłoku mirry i kadzidła na pustyni. Wiemy, że Teresa w klasztorze tańczyła z kastanietami: Ego autem in Domino gaudebo, et exsultabo in Deo Iesu meo. Ile radości, mimo nerwicy, i ciemnych nocy na drodze doskonałości do wewnętrznej twierdzy. Jakże szczęśliwa jesteś, Tereso.

Na jej grobie napisano: Teresa Jezusa, Jezus Teresy.

A tu poezja nie Teresy, ale Jana od Krzyża, śpiewana po angielsku przy wtórze harfy.

piątek, 14 października 2011

Opieka Matki Boskiej

Czyli prawosławny Pokrow. Ale „pomysł” jest nie tylko prawosławny: w dawnym dominikańskim brewiarzu też istniało święto Opieki Matki Boskiej. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus mówiła o okresie duchowego pokoju, że czuła się jak pod welonem (sic! nie płaszczem) Maryi Najświętszej.

Światu całemu przychodzisz z pomocą,
Wieżo czcigodna o złotych warkoczach,
Miasto dwunastu bram, rajski Ogrodzie,
wonna Szkatuło Ducha, wszystkich radość. (Roman Pieśniarz)

wtorek, 11 października 2011

Pohukiwanie sowy

Jestem podobny do ptaka na pustyni, jestem jak sowa w ruinach, czuwam jak samotny ptak na dachu (Ps 102:7-8). W Septuagincie i Wulgacie owe nienazwane ptaki to pelikan i wróbel. Pelikana na pustyni chyba trudno spotkać, wróbla na dachu łatwiej. (Chociaż z okna najczęściej widuję na dachach ohydne wrony siwe.) Zostaje sowa, po grecku νυκτικόραξ, czyli – dosłownie – nocny kruk. Ponury, smętny ptak.

Pelikan jest ptakiem eucharystycznym, wierzono, że karmił swą krwią pisklęta. Swawolne wróble ciągnęły rydwan Afrodyty. Zostaje sowa. Psalm 102 to psalm nocnego oficjum, zatem sowa jest tu bardzo na miejscu.

niedziela, 9 października 2011

Białe owieczki, zielone listeczki etc.

Wszyscy go kochają, ja nie cierpię.

Psalm 23, Pan jest moim pasterzem. Przeraźliwie sielankowy i słodki, mimo cienia doliny śmierci. Do tego w liturgii mszalnej chyba zawsze pojawia się w całości, w odróżnieniu od innych psalmów, z których tylko fragmenty są śpiewane.

Jak oni sobie poradzili bez lodówek?

Na czym polega prawda przypowieści? Na dokładnym odwzorowaniu faktów, kronikarskim zapisie, przedstawieniu rzeczywistości z jak najwierniejszym oddaniem szczegółów?

Oto w pierwszej przypowieści dzisiejszej niedzieli*) czytamy o uczcie: woły i tuczne cielęta zabite, przygotowane, pewnie upieczone, wszystko gotowe do jedzenia. Dodajmy jeszcze, że to uczta weselna. Król wysyła swoje sługi, aby sprowadzili zaproszonych. Za pierwszym razem – nic. Wysyła sługi po raz drugi, uczta czeka, państwo młodzi też. Znowu nic, zaproszeni nie są zainteresowani. Co więcej, zabili niektórych z posłańców. Uczta czeka. Król wpada w gniew i wysyła wojsko, aby ukarać zabójców i w perzynę obrócić ich miasto. Zaraz, zaraz, czyli słudzy aż do innego miasta się wyprawiali? Poszli pierwsi, wrócili, poszli drudzy, niektórzy nie wrócili, a tu uczta wciąż czeka, nawet do lodówki nic nie można schować, bo lodówek nie ma. A tu jeszcze wyprawa wojenna! Ile to się jedzenia zmarnuje... I jeszcze ci państwo młodzi, tyle się naczekali na wesele i noc poślubną, a tu nic!

Otóż prawda przypowieści polega na czymś innym. To jest opowieść, która ma zobrazować pewną sytuację z ludzkiego życia, z ludzkiego współ-życia z Bogiem. Nie chodzi tu o odtworzenie realiów, ta opowieść może być całkowicie zmyślona. Ważne jest coś innego: ona przekazuje pewną prawdę, na której można się oprzeć, jak na skale, której można zaufać, i według niej kształtować swoje życie. Ta przypowieść mówi o królestwie Bożym, o wezwaniu do niego, i o możliwych na to wezwanie reakcjach, tak ze strony wezwanych, jak i Wzywającego. To nieważne, że nie było takiego wesela, z tak długim czekaniem, zabójstwami i wojną po drodze. Ważne jest to, że królestwo Boże czeka, i Pan wzywa do niego, a od nas zależy, jak na to wezwanie odpowiemy. A od naszej odpowiedzi zależy, co będzie potem: uczta czy nasze domy obrócone w perzynę.

_______________________________
*) Mt 22:1-14 to dwie przypowieści, trochę niezręcznie połączone przez Ewangelistę w jedną.

piątek, 7 października 2011

Chleb sięgnął bruku

Pod drzwiami śmietnika leży pół foliowego opakowania chleba, krojonego w kromki. Pod balkonami leżą dwa bochenki chleba, rozmoczone, rozpaćkane, widocznie ktoś wyrzucił przez okno. Na dachu baraku, który widzę z okna, mnóstwo kromek chleba, wyjedzonych nieco w środku, może przez ptaki. Koło fontanny chleb pokrojony w kostkę plus bochenek. Na ścieżce po drugiej stronie ulicy szczur wychyla się z krzaków, przebiega kawałek, łapie leżący na ziemi spory kawałek chleba. Na trawie pół kanapki, zawiniętej w serwetkę.

A ludzie mówią, że jest kryzys i wszystko drożeje.

Przypomina mi się, ile musiał się namęczyć Robinson Crusoe, zanim udało mu się upiec chleb na bezludnej wyspie.

środa, 5 października 2011

Ekosystem łaciński

Zaczęło się od tego, że Claudia in silvam currit et in densa mingit, a w rezultacie nowicjusze za moimi plecami doszli do tego, co znaczy Ewa Minge. A później było o łysej królowej, która spaliła z zazdrości włosy niewolnicy, która zabiła swoją przyjaciółkę i zaniosła do lasu, gdzie dziewczynki, przyjaciółki Barbary, paliły trawę, wskutek czego umarły żyjące w niej owady. A na koniec wszyscy gryźli suchy placek i płakali. Bogate życie w tym lesie. Wreszcie słynna Adela kazała przyjść pod białą kolumnę, i zabawa się skończyła.

Co do placka, to magister nowicjatu kiedyś powiedział, patrząc na talerz z keksem: Przyjemna ta łacina.

wtorek, 4 października 2011

Sancti Francisci Assisiensis

Invitat aves, bestias et creaturas alias ad laudem Conditoris.


Jeden z hymnów ku czci św. Franciszka, Decus morum, dux Minorum, ma tę osobliwość, że ostatni wers każdej zwrotki jest pierwszym wersem jakiegoś innego hymnu liturgicznego. I tak, mamy kolejno: Christe redemptor omnium; Exsultet caelum laudibus; Aeterna Christi munera; Summae Deus clementiae; Vexilla Regis prodeunt; Iam lucis orto sidere; Beata nobis gaudia; Ad cenam Agni providi.

niedziela, 2 października 2011

Mniej więcej to samo

W gruncie rzeczy, Koran, Biblia i Tora to ta sama księga. Wszystkie przecież mówią mniej więcej o tym samym.

Najbardziej zachwyca mnie w takich opiniach to, że ci, którzy je wygłaszają, żadnej z tych trzech ksiąg (a właściwie dwóch, wszak Tora to tylko część Biblii) w całości nie przeczytali.

sobota, 1 października 2011

Mały kwiatek

O święta Tereso, ciebie dziś sławimy,
twe dla chwały niebios narodzenie czcimy.

W ogrodach Karmelu piękny rozkwita kwiat,
i swą wdzięczną wonią cały napełnia świat.

Daj nam wolę Ojca wypełniać z radością
i ku bramom nieba podążać z ufnością.