niedziela, 30 maja 2010

Jak z Trójcy zrobić Dwójcę

Wystarczy śpiewać hymn Ciebie, Boga, wysławiamy. I zgubić jeden przecinek.

W polskim przekładzie, tzw. ludowym (określenie z Liturgii Godzin), mamy taki fragment:

Ciebie poprzez okrąg ziemi *
Z głębi serca, ile zdoła
    Głosy ludów zgodzonymi *
    Wielbi święta pieśń Kościoła.
Niezmierzonej Ojca chwały, *
Syna, Słowo wiekuiste,
    Z Duchem, wszechświat wielbi cały: *
    Królem chwały Tyś, o Chryste!


Zwróćmy uwagę na przecinek po z Duchem: pieśń Kościoła wielbi Ojca i Syna wraz z Duchem. Tak można to rozumieć. W wielu modlitewnikach owego przecinka brakuje, i wychodzi na to, że Duch razem z wszechświatem wielbi Ojca i Syna. Co więcej, tak samo wychodzi w śpiewie, bo jak oddać ten przecinek śpiewając?

Tekst łaciński brzmi tak:

Te per orbem terrarum *
Sancta confitetur Ecclesia,
    Patrem *
    Immensae maiestatis;
Venerandum tuum verum *
Et unicum Filium;
    Sanctum quoque *
    Paraclitum Spiritum.
Tu rex gloriae, *
Christe.


Przetłumaczmy: Ciebie po całym kręgu ziemskim wyznaje święty Kościół, [Ciebie] Ojca niezmierzonego majestatu; Twego Jedynego Syna, prawdziwie godnego czci; a także Świętego Ducha Parakleta. Tyś Królem chwały, o Chryste.

Kościół wyznaje kolejno Ojca, Syna i Ducha – Ducha nazwanego tu pełnym swoim imieniem. Co więcej, po Paraclitum Spiritum jest kropka, zatem wyznanie, że Chrystus jest Królem chwały, nie łączy się z wyznaniem Trójcy, ale rozpoczyna kolejną część hymnu, poświęconą zbawczemu dziełu naszego Pana. W polskim przekładzie jest to bardzo niejasne. Czy pieśń Kościoła wielbi świętą Trójcę – jak to zasugerowałem wyżej – czy też wszechświat cały to robi, a wtedy błędem jest dwukropek po wielbi cały? Czy może wszechświat, wielbiąc Chrystusa Króla, jednocześnie wielbi całą Trójcę? Do czego zatem odnosi się pieśń Kościoła? Do wcześniejszych wersów, do Apostołów, proroków i męczenników?

Może ktoś powiedzieć, że przecież sam Jezus zapowiadał swoje uwielbienie przez Ducha Świętego: Duch Mnie otoczy chwałą, zapisał Pańskie słowa Ewangelista (J 16:14). Tak jest w polskim przekładzie. Ale tak nie jest w oryginale, a i Wulgata tu nie pomoże, bo idzie wiernie za tekstem greckim.

Obraz Ducha Świętego, postawionego na równi z wszechświatem w chwaleniu Ojca i Syna jest – dla mnie przynajmniej – gorszący. Przecież wyznajemy, że Duch Święty z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę.

PS Oczywiście, kwestia znaków przestankowych to dla filologa, żyjącego wśród dawnych tekstów, sprawa umowna: nie znajdziemy ich w średniowiecznych rękopisach. Pojawiają się one we współczesnych wydaniach, i zrozumiałe jest, że są i w księgach liturgicznych - byle tylko były wstawiane poprawnie.


(triquetra, symbol Trójcy Świętej, z opactwa Hexham)

poniedziałek, 17 maja 2010

Magiczne słowo

Od każdego z nas czasami ludzie czegoś chcą. Mniej lub bardziej gwałtownie proszą nas, abyśmy coś dla nich zrobili.

Ode mnie na przykład domagają się a to jakiegoś tłumaczenia, a to znalezienia jakiegoś fragmentu u starożytnych czy średniowiecznych autorów, a to opinii książce... Staram się nie odmawiać. I bardzo rzadko słyszę słowo „dziękuję”.

Nasz Pan kazał zapraszać na przyjęcia ludzi, którzy nie będą mieli czym się nam odwdzięczyć. Niektórzy wzięli sobie te słowa do serca. Od drugiej strony.

niedziela, 16 maja 2010

Na pierwszy rzut oka widać...

... dla tych, którzy potrafią to dostrzec, że łacińskie venio i angielskie to come wspólnego mają prajęzykowego przodka*).

Alpha et Ω, ipse Christus Dominus,
venit, venturus iudicare saeculum.


Nasz Bóg jest Bogiem przychodzącym: przyszedł, przychodzi, przyjdzie (e.g. Ps 96:13; Ap 1:8).

A ja, mam nadzieję, przyjdę za jakieś trzy tygodnie, jeśli pozwoli na to biochemia.
________________________
*) Rdzeń *gwem-

poniedziałek, 10 maja 2010

Sub rosa

Dziś wprawdzie należy śpiewać litanię do Wszystkich Świętych (dni krzyżowe), ale napiszę majowo o litanii do Matki Bożej. Jeden z moich uczniów spytał mnie w zeszłym tygodniu, czy wolę tę litanię po łacinie, czy po polsku. Nie wiem.

Polski przekład nie zawsze dokładnie oddaje tekst łaciński, chociażby zamiast Przybytku Ducha Świętego mamy po łacinie Vas spirituale, Naczynie duchowe.

Rosa mystica, tak nazywamy świętą Dziewicę w litanii loretańskiej. Różo mistyczna, w polskiej wersji: Różo duchowna. W Księdze Syracydesa (24:14) Mądrość Boża porównuje się do krzewów różanych z Jerycha. W jednym ze średniowiecznych kazań, przypisywanych św. Bernardowi, Maryja nazwana jest różą miłości, rosa charitatis. Inny autor nazywa ją różą bez kolców, rosa sine spinis.

Może bardziej nam się kojarzy Matka Najświętsza z lilią – do Niej odnoszono fragment z Pieśni nad pieśniami (2:2). Lilia wyrosła wśród cierni, lilia, rozlewająca woń wszelkich cnót, lilia nieskalana.

Ale pomyślmy o róży. Rzymianie mówili sub rosa, pod różą – czyli w tajemnicy. Czasami na konfesjonałach rzeźbione są róże, symbol tajemnicy spowiedzi.

Ignacy Antiocheński w swoim Liście do Efezjan (19:1) pisze, że dziewicze macierzyństwo Maryi – Jej wieczne dziewictwo i cudowne zrodzenie Syna – umknęły uwadze księcia tego świata, szatana. Tajemnice, pisał Ignacy, które dokonały się w milczeniu Boga.

Niewiele błogosławiona Dziewica mówi w Ewangelii, ale rozważa w swoim sercu wszystko, co się – za sprawą Pana – dzieje. Tajemnica Jej serca – Jej radości i smutku, Jej spotkania z Bogiem, który w Niej stał się ciałem. Zachowała to wszystko w tajemnicy, nie rozpowiadała.

Rosa mystica. Mustikos, grecki przymiotnik, tak jak rzeczownik musterion, pochodzi od czasownika muo, który znaczy: zamykać się, uciszyć się, zamknąć oczy... Cisza i pokój pod opieką Matki Bożej, Róży duchownej.

niedziela, 9 maja 2010

Z kim się będziesz bawił, o Panie?

Plama ropy wielkości Jamajki u wybrzeży Ameryki niesie śmierć dla tysięcy stworzeń.

A psalmista śpiewał o morzu wielkim i szerokim, pełnym stworzeń, których policzyć się nie da, wielkich i małych, i o morskim smoku, którego Pan stworzył, aby się z nim bawić (Ps 104:25-26).

Z namiestnika stworzenia człowiek stał się jedynowładcą, który myśli tylko o sobie i o swoich korzyściach.

A Bóg ze smutkiem patrzy na brudne oceany i skażone powietrze, niosące śmierć, której On przecież nie stworzył. Niedługo już drzewa nie będą mogły wołać z radości przed Jego obliczem, i nie rozradują się pola, bo ich nie będzie, a rzeki nie będą klaskać przy Jego przyjściu (cf. Ps 96:12-13; 98:8).

Pocieszycielem jesteś tu zwan

Przyzwyczaili się katolicy nad Wisłą do tego, że Duch Święty jest Pocieszycielem. Ktoś kiedyś w ten sposób przetłumaczył greckie słowo Parakletos (np. w dzisiejszej Ewangelii, J 14:26), i tak już zostało.

Ale Parakletos znaczy nie tylko Pocieszyciel. Co więcej, nie jest to nawet pierwsze znaczenie tego słowa. Parakletos to po prostu adwokat, ktoś przy-woływany (greckie para-kaleo, łacińskie ad-vocare) na pomoc, przywoływany do obrony.

W Pierwszym Liście św. Jana (2:1) tak samo nazwany jest Chrystus, ale w tłumaczeniach pojawia się tu nie pocieszyciel, a rzecznik, obrońca, orędownik.

Duch Paraklet jest obrońcą, orędownikiem: Duch przecież, jak mówi Apostoł, wstawia się za nami, oręduje za nami, w błaganiach, których słowa nie są w stanie wyrazić (Rz 8:26). Duch jest pomocnikiem w naszym dążeniu do Ojca. Duch nas broni przed szatanem, który jest oskarżycielem. To coś więcej niż pocieszanie.

piątek, 7 maja 2010

Musztra komunijna, czyli o roztropnym korzystaniu z odkryć Pawłowa

Zbliża się sezon pierwszokomunijny. Co mi przypomina historyjkę, opowiedzianą wieki temu przez jednego z moich uczniów.

Pewna katechetka wpadła na doskonały pomysł, jak zapewnić porządek wśród dzieci, przystępujących po raz pierwszy do świętej Eucharystii. Wiadomo, dzieci bywają dosyć żywe (kiedyś mówiło się na takie ba... – znaczy się, dzieciaczki – ‘żywe srebro’; jak się będzie mówić, kiedy znikną termometry rtęciowe?), nie mają liturgicznego doświadczenia, nie wiedzą, kiedy uklęknąć, kiedy wstać etc. Aby zatem w czasie mszy nie wydawać komend typu „Klękamy!”, „Wstajemy!”, „Recytujemy!”, przemyślna niczym boski Odys katechetka nabyła specjalne urządzenie, które nazwiemy tykaczem. (Pewnie ma jakąś fachową nazwę, ale na nasze potrzeby wystarczy tykacz.) Ot, taka kulka z przyciskiem, po jego naciśnięciu urządzenie robi ‘klik!’ Dzieciom wbito do głowy, że na jeden klik się klęka, na dwa kliki – wstaje, etc. Na próbach wszystko działało sprawnie, dzieci nie musiały się zanadto skupiać, wystarczyło, że reagowały na ‘klik’ – po prostu wykształciły klasyczny odruch warunkowy.

Niestety, znalazł się pośród owych dzieci chłopiec bardziej przemyślny niż Odysowi i Pawłowowi podobna katechetka. Dziecię to nabyło takie samo urządzenie, jak katechetka, i zastosowało je w sam dzień Pierwszej Komunii. I tak, w czasie kazania, rozległo się nagle ‘kilk’, na które wszystkie dzieci, jak jeden mąż, przyjęły postawę klęczącą. Zdumiony proboszcz, zdezorientowana katechetka. Dzieciom kazano usiąść, było pięknie aż do momentu Podniesienia, kiedy nagle się rozległo ‘klik-klik’, i wszystkie dzieci wstały...

Tutaj, na szczęście, to nie ja klikam, tylko państwo, przy swoich komputerach, więc mam nadzieję, że zamieszania żadnego przy lekturze nie ma.

czwartek, 6 maja 2010

Mikrofon nieszporny

Nie jestem zwolennikiem techniki, aczkolwiek przyznać muszę, że może ona ułatwić życie – jeśli tylko ktoś się na niej zna.

Po półtora roku namów ze strony mojego angielskiego przyjaciela, Clive’a, zgodziłem się wreszcie na instalację komunikatora (chyba tak się to nazywa?) Skype. Wprawdzie, jeśli chcę z kimś porozmawiać, muszę podłączać słuchawki i mikrofon, co jest nieco uciążliwe, ale czasami warto się poświęcić dla rozmowy z przyjaciółmi.

Kilka dni temu, kiedy jeszcze skazany byłem na izolację od świata zewnętrznego, rozmawiałem ze znajomym, który w pewnym momencie zapytał, czy już odmówiłem nieszpory. Odpowiedziałem, że nie. To może odmówimy razem? – zapytał. Na Skype’ie? – zdziwiłem się. Na Skype’ie – odpowiedział.

I odmówiliśmy nieszpory na Skype’ie.

środa, 5 maja 2010

O przyszłych czasach w nowicjacie

Dawno temu, kiedy uczyłem łaciny polonistów z Uniwersytetu Warszawskiego, pani Brzuska, kierująca lektoratami języków klasycznych, przyszła na moje zajęcia na wizytację. Mówiłem wtedy o tworzeniu czasu przyszłego, futurum primum. Po zajęciach pani B. poprosiła mnie na rozmowę. Zapamiętałem z niej dwie, niezwykle głębokie, uwagi.

Otóż, podając reguły tworzenia łacińskiego futurum, wyjaśniałem, że w koniugacji I i II do tematu czasownika dodajemy cechę czasu, a po niej spójkę (tam, gdzie jest konieczna) i końcówkę osobową. Zapisałem na tablicy coś takiego:

lauda + b + o
lauda + b + i + s
lauda + b + i + t

Przy koniugacji II pisałem:

tene – b – o
tene – b – i – s
tene – b – i – t

Przy I koniugacji oddzielał pan cząstki wyrazu plusami, przy II – kreseczkami.  To się studentom pomyli, pogubią się, i nie będą wiedzieli, o co chodzi! – powiedziała, pełna zgorszenia, pani Brzuska. Od tamtego dnia używam już tylko kreseczek, przy podawaniu wzorów odmiany i zaznaczaniu końcówek, więc mam nadzieję, że nikomu z moich uczniów się nic nie myli. A jeśli się myli, proszę zgłosić, przejdziemy na plusy.

Druga uwaga dotyczyła najzdolniejszej studentki w grupie: Czy pan nie zauważył, że naprzeciw pana siedziała dziewczyna, która cały czas jadła, z taką przeraźliwie tępą miną, kanapkę? Czemu pan nie zwrócił jej uwagi? Gwoli sprawiedliwości muszę napisać, że pani Brzuska wiedzieć nie mogła, iż to najzdolniejsza studentka, jako że nigdy przedtem nie miała z nią kontaktu. A co do jedzenia... Nie mam nic przeciwko, w odróżnieniu od pewnego chamskiego księdza z UKSW, któremu nie podobało się, że jadłem drugie śniadanie w pokoiku wykładowców...

Ale to tylko dygresje, wywołane wspomnieniami czasu przyszłego (a wiele ich mam jeszcze). Miało być o nowicjacie, który dzisiaj właśnie poznawał (i, mam nadzieję, poznał) futurum primum.

„Michałek” pewnie powie, że znowu przesadzam, wczuwając się w problemy nowicjuszy. Ale inaczej nie potrafię. Przeżywam to, że któryś jest smutny czy zmęczony, czy niewyspany, albo nagle odlatuje gdzieś myślami w czasie zajęć, boli go ząb,  ma katar czy problemy z ręką, czy, ogólnie, zgłasza brak chęci do życia... Po odejściu jednego z nich zacząłem myśleć, ile każdy z nich przeżywa (i będzie przeżywał) wahań, zwątpień, niepewności, jakie wewnętrzne walki musi toczyć. Nie wątpię, wiele jest w nowicjacie chwil radości i szczęścia, i głębokiego pokoju – ale przecież to dopiero początek drogi, jej poznawanie i rozeznawanie, a to łączy się z wieloma trudnościami i bólami, z niepokojem i zagubieniem. A do tego masa obowiązków i oficjów, łącznie z myciem wszystkich okien w klasztorze... Zaiste, przez wiele ucisków trzeba nam wejść do królestwa Bożego (Dz 14:22b). Współ-czucie jest łaską, za którą dziękuję Bogu. Pomaga modlić się, pomaga podejmować wysiłki dla innych, pomaga uwalniać się od egoizmu i egocentryzmu. Ale wciąż za mało we mnie tego współczucia, współ-odczuwania, owej sympatii i empatii, jak powiedzieliby Grecy. Za mało.

Współczucie Najświętszej Dziewicy podsyca Jej modlitwę, płonącą w głębinach naszej istoty jak lampa. Płomień tej lampy nie drży. Jest to światło Ducha Świętego, niewidzialne, a Jej miłość do nas podtrzymuje jego płomień. (Thomas Merton w liście do Czesława Miłosza)

Jedyne pośrednictwo Chrystusa pobudza innych do pośrednictwa, jak czytamy w soborowej konstytucji Lumen gentium, a pierwsza pośród stworzeń, pobudzonych do niego, jest Maryja Dziewica. Współczucie Chrystusa, owe viscera misericordiae (Łk 1:78), wzbudza wszelkie inne współczucie. I znowu, pierwsza jest tutaj Mater misericordiae, a za Nią iść powinniśmy my wszyscy. Niech Jej współczucie błaga Boga o nasze współczucie.

PS Zapytali mnie dzisiaj: Jak pan przeżyje, kiedy pójdziemy do Krakowa? Nie wiem. Wiem, że będzie potrzeba bardzo dużo współ-czucia, bo Kraków jest koszmarny, zwłaszcza dla braci studentów.

wtorek, 4 maja 2010

Witaj, Krzyżu

Pisałem kiedyś, że nie lubię ‘poprawek’ w liturgicznych hymnach. Ale wiadomo, nulla regula sine exceptione...

Kiedyś 3 maja było święto Znalezienia Krzyża świętego. Piękne są antyfony i responsoria o potędze Krzyża Pańskiego, zakończone ‘alleluia’. (Niektóre z nich zachowały się w oficjum 14 września, na Podwyższenie Krzyża świętego, ale, niestety, jako że święto to wypada poza okresem wielkanocnym, nie ma przy nich – poza jutrznią – ‘alleluja’.)

Przez znak Krzyża wybaw nas od naszych nieprzyjaciół, nasz Boże, alleluja.
Ratuj nas, Chryste Zbawicielu, przez moc Krzyża: Tyś ocalił Piotra na morzu, zmiłuj się nad nami, alleluja.

W nieszporach na ten dzień pojawia się hymn Wenancjusza Fortunata, o którym już kiedyś pisałem: Vexilla regis prodeunt. I jedna ze strofek tego hymnu (nota bene, Fortunatus raczej nie jest jej autorem) różni się 3 maja od tej, która śpiewana jest w dniach Męki Pańskiej. Zamiast bowiem:

O crux, ave spes unica,
hoc passionis tempore
piis adauge gratiam
reisque dele crimina

– w dzień Znalezienia Krzyża świętego śpiewano:

O crux, ave spes unica,
paschale quae fers gaudium,
piis adauge gratiam
reisque dele crimina.

Ty paschalną radość przynosisz, Krzyżu. Alleluja.

Swoją drogą, strasznie namieszano w liturgii 3 maja. Teraz w Kościele powszechnym wspominamy tego dnia Apostołów Filipa i Jakuba, których Pius XII, w 1955 (albo, jak można wyczytać na portalu liturgia.wiara.pl, w 1892 [sic!]) wyrzucił z 1 maja, przenosząc na 11.  Biedni Apostołowie, już w 6. wieku mieli swe święto 1 maja (a przynajmniej św. Filip), i po czternastu wiekach musieli zacząć wędrówkę po kalendarzu, najpierw „dzięki” Piusowi XII, potem – Pawłowi VI... A w tym kraju bałagan jest jeszcze większy, przez Jana Kazimierza...

niedziela, 2 maja 2010

A lub E

I nie chodzi tu o witaminy, ale o czytanie z Dziejów Apostolskich.

Moja znajoma usłyszała kiedyś w V niedzielę wielkanocną, iż Paweł i Barnaba „za łaską Bożą zostali przeznaczeni do działa, które wykonali” (Dz 14:26).

Trudno jej było zachować powagę do końca mszy.

sobota, 1 maja 2010

Minus jeden

Popłakałem trochę w nocy. Napisano do mnie wieczorem, że jeden z braci odszedł z nowicjatu, wczoraj wyjechał. Smutno.

Nie, nie chciałbym go zatrzymywać, bo wierzę, że Pan otwiera przed nim inną drogę. Ale jednak smutno, bo przywiązałem się do niego, i wciąż myślę o nim jak o jednym z moich dzieci, za które jestem w jakiś sposób odpowiedzialny – jak za wszystkich moich uczniów, także tych już ‘dorosłych’ i samodzielnych. I uświadamiam sobie po raz kolejny, że za mało ich kocham, za mało się za nich modlę, za mało się o nich troszczę. Zawsze za mało. Za mało jestem-dla-nich.

I smutno mi, że nie mogłem się z nim – bom ciągle pomalowany na fioletowo gencjaną – pożegnać. Miałem dla niego zrobić tłumaczenie rubryk starego, dominikańskiego mszału, i nie zrobiłem; ciągle noszę w teczce te teksty. Mam nadzieję, że kiedyś przetłumaczę i mu wyślę.

Notam faciat tibi Dominus viam, in qua ambules.