piątek, 30 stycznia 2009

Jeszcze jedno marzenie

Żeby ludzie przestali uważać się za mądrzejszych od Ducha Świętego. Zwłaszcza w tym kraju.

Żeby przestali porównywać Benedykta XVI z Janem Pawłem II, zawsze na korzyść tego drugiego. Bo, jak dziś przeczytałem, Benedyktowi brakuje duszpasterskiej mądrości poprzednika. Bo robi rzeczy, których poprzednik nigdy by nie zrobił, bo był mądrzejszy, lepszy, miał lepsze wyczucie etc., etc.

Poprzedników Benedykt ma wielu, nie tylko Jana Pawła. Przecenianie tego ostatniego, jego roli w Kościele, jest niebezpieczne. Można odnieść wrażenie, czytając niektóre wypowiedzi, że przed Janem Pawłem II Kościół był do niczego, i dopiero on go popchnął naprzód, odnowił, otworzył, genialnie poprowadził. Nie neguję, zrobił wiele, ale Kościół to nie jest tylko Jan Paweł II; czy inaczej: nie ma Kościoła Jana Pawła II, jest Kościół naszego Pana, Chrystusa Jezusa. I to On, przez swojego Ducha, daje Kościołowi takich papieży, jacy są akurat potrzebni. Stwierdzanie, że Benedykt jest gorszy od Jana Pawła II, że mu brakuje czegoś, co miał poprzednik – to próba przekonania Boga, że dał nam wybrakowanego papieża.

Żeby ludzie umieli spojrzeć szerzej i zrozumieli, że Kościół to coś więcej niż ostatnie trzydzieści lat.

Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi! Kto bowiem poznał myśl Pana albo kto był Jego doradcą? (Rz 11:33b.34)

czwartek, 29 stycznia 2009

Nocne „dzień dobry”

Kiedyś pisałem o hymnach nocnego oficjum, które zniknęły z polskiego przekładu Liturgii Godzin. Może kiedyś wrócą - Metod ana wat, Bóg jeden wie.

Poniżej przekład jednego z tych hymnów, na piątek I i III tygodnia. Łaciński incipit to Tu, Trinitatis Unitas.

O Trójco, coś jednością jest,
i z mocą władasz światem tym,
łaskawie usłysz naszą pieśń,
gdy psalmy ku Twej chwale brzmią.

Choć cicha noc na świecie trwa,
budzimy się, wstajemy już;
błagamy Cię, lekarstwo daj
na wszelkie rany naszych serc.

Przez chwałę i potęgę Twą
oczyścić chciej i obmyć to,
co przez podstępy duchów złych
w czas nocy grzechem mogło być.

Błagamy, Panie, z wiarą Cię,
niech nas napełni światło Twe,
niech strzeże nas przez cały dzień,
i od upadków broni nas.

Łaskawy Ojcze, Boże nasz,
i Synu, w chwale równy Mu
wraz z Duchem Świętym, dajcie nam
to, o co błaga nasza pieśń. Amen.

środa, 28 stycznia 2009

Anastasis Revisited

Podobno na blogach wypada od czasu do czasu napisać o książkach, które się czyta. Ja ostatnio niewiele czytam, bo bloguję. (Ewentualnie czytam inne blogi.) Ale staram się być wiernym zasadzie nulla dies sine pagina, więc postaram się coś o książkach napisać.

Ostatnio więc próbuję czytać bardzo ciekawą książkę Tolkien, Race and Cultural History. From Fairies to Hobbits. Próbuję skończyć Wschodnie oblicze Helikonu Martina L. Westa – świetna książka, tylko strasznie zepsuta przez tłumaczy. Napisać coś o babilońskich bogach? Hmmm. Powiedzą, że propaguję pogaństwo. O gramatyce gockiej, którą muszę czytywać, żeby być w stanie jej potem nauczać, raczej nie ma co pisać, bo i tak już mam opinię dziwa(cz)ka. (Ks. Twardowski o sobie mówił kaczka-dziwaczka; ja wolę dziwaczek, Mirabilis Jalapa, taka roślina z Ameryki Południowej.)

Ale ostatnio sięgnąłem też po Spe salvi ukochanego Benedykta, żeby znaleźć fragment, który jest dla mnie obecnie bardzo ważny. Przy okazji znalazłem fragment o Zstąpieniu Chrystusa do Otchłani – stąd tytuł wpisu, nawiązujący do ikony Anastasis, o której kiedyś pisałem, ikony będącej sensem i tajemnicą mojego życia. I przypomniałem sobie homilię papieża z Nocy paschalnej chyba 2007, gdzie również mówił o zejściu do Otchłani, nawiązując do psalmów. A tutaj cytaty z encykliki:

(...) słowa Psalmu: „Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę [...]. Jeśli powiem: ,,Niech mnie przynajmniej ciemności okryją”, [...] nawet ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje, mrok jest dla Ciebie jak światło” (Ps 139 [138], 8-12; por. także Ps 23 [22], 4). Chrystus zstąpił do ‘piekła’ i w ten sposób jest blisko każdego, kto został tam wrzucony, przemieniając dla niego ciemności w światło. Cierpienie, tortury pozostają straszne, niemal nie do zniesienia. Wzeszła jednak gwiazda nadziei, która niczym kotwica serca sięga tronu Boga. Nie wybucha w człowieku zło, lecz zwycięża światło: cierpienie – nie przestając być cierpieniem – mimo wszystko staje się pieśnią pochwalną. (Spe salvi 37)

I fragment, którego szukałem w encyklice:

Chciałbym dodać jeszcze niewielką uwagę, nie całkiem pozbawioną znaczenia dla codziennych zdarzeń. Nie tak dawno dość szeroko rozpowszechnionej formie pobożności   dziś może mniej praktykowanej – przyświecała myśl, że możemy ‘ofiarować’ niewielkie, mniej lub bardziej uciążliwe trudy codzienności, które wciąż na nowo na nas spadają, nadając im w ten sposób sens. W tej pobożności dochodziło do pewnej przesady, bywały niezdrowe momenty, ale trzeba się zapytać, czy nie zawierała ona czegoś w jakiś sposób istotnego, co mogłoby być pomocne. Co znaczy ‘ofiarować’? Ludzie ci byli przekonani, że mogą wnieść w wielkie współcierpienie Chrystusa swe małe trudy, które w ten sposób stawały się częścią skarbca współczucia, którego potrzebuje rodzaj ludzki. Tak również małe kłopoty codzienności mogą nabrać sensu i być wkładem w ekonomię dobra, miłości pośród ludzi. Może rzeczywiście powinniśmy zapytać się, czy nie może stanowić to również dla nas sensownej perspektywy. (Spe salvi 40)

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Marzenia ściętej głowy

Albo pipe dreams, jeśli ktoś jest zbyt wrażliwy, i ścięta głowa wydaje mu się zbyt makabryczna.

Żeby księża przestali radośnie witać zgromadzonych na mszy. Żeby nie było żadnych „Witam serdecznie wszystkich w ten piękny niedzielny poranek” ani „Cieszę się, że możemy razem uwielbiać Boga w ten święty dzień”, czy „Witamy dzisiaj pośród nas uczniów szkoły muzycznej, którzy tak rano wstali, mimo że artyści, aby się modlić razem z nami”.

Żeby księża nie robili niepotrzebnych wprowadzeń do liturgii dnia, czy też w ogóle do liturgii: „W dzisiejszym czytaniu usłyszymy...”; „Gromadzimy się tutaj, aby uczestniczyć w jedynej ofierze Jezusa Chrystusa, aby prosić Go o miłosierdzie i uwielbiać za wszystkie łaski”; „Każda niedziela jest pamiątką Zmartwychwstania, pamiątką tego dnia, kiedy Jezus Zmartwychwstały stanął pośród swoich uczniów w Wieczerniku, jak staje dzisiaj między nami, aby pokrzepić nas swoim słowem i swoim Ciałem”.

Żeby księża nie robili osobistych zwierzeń w czasie mszy: „Taki dzisiaj byłem rozzłoszczony, sam nie wiem, dlaczego, ale sobie pomyślałem przed mszą: Nie, Panie Jezu, nie mogę tak do Ciebie się zbliżać; i jak wszedłem do kościoła, to nagle to wszystko minęło, i cieszę się, że jestem tu z wami, że możemy się wspólnie modlić”.

Żeby księża nie wymyślali wprowadzeń do aktu pokuty: „Przeprośmy Boga za nasze grzechy, przeprośmy siebie nawzajem, wybaczmy sobie z całego serca”; „Jezus Chrystus chce nam przebaczyć nasze grzechy, stańmy więc przed Nim w prawdzie, uznajmy naszą słabość, nasze zaniedbania”.

Żeby księża mówili krótsze homilie. I żeby nie mówili tonem zawodowych aktorów. I żeby nie wkręcali w homilie żartów. I żeby nie mówili ani tak, jak do przedszkolaków, ani jak na wykładzie uniwersyteckim.

Żeby księża nie improwizowali przy modlitwie powszechnej, bo wychodzą potem takie kwiatki: „Panie Jezu, wysłuchaj naszych próśb, które do Ciebie zanosimy, spełnij je, jeśli są zgodne z Twoją wolą. Przez Chrystusa, Pana naszego”.

Żeby księża nie robili w czasie mszy komentarzy typu: „Tak słabo dziś odpowiadacie, jakbyście nie jedli obiadu”; „Proszę nie siadać w ławce z samego brzegu, bo przyjdzie ktoś później i się będzie musiał przeciskać”.

Żeby księża nie wymyślali dziwacznych wprowadzeń do Modlitwy Pańskiej: „Módlmy się do naszego Ojca w niebie, jak się modliła do Niego Matka Najświętsza”; „Jezus Chrystus jest naszym Bratem, czyni z nas dzieci Boże, módlmy się do Niego: Ojcze nasz...”

Żeby księża nie robili wprowadzeń do błogosławieństwa: „Na ten święty czas, na odpoczynek, na czas z rodziną, przyjmijmy Boże błogosławieństwo; niech ono nas umacnia, niech nam pozwala otwierać się na Słowo Boże”; „Niech Bóg nam błogosławi na ten piękny dzień i na cały tydzień”.

I żeby na koniec nie żegnali się radośnie ze zgromadzonymi: „Życzę wszystkim dobrej, błogosławionej niedzieli, szczęść wam Boże”.

niedziela, 25 stycznia 2009

Gdybym był tłumaczem

Powinienem napisać coś lekkiego. Roberta Frank (trzeba będzie kiedyś i o niej zrobić wpis, skoro tak często się na nią powołuję) napisała kiedyś artykuł pt. The Unbearable Lightness of Being a Philologist. Więc będzie o filologii.

A dokładniej, o tekście, który wszyscy znają i cytują, niestety, w złym tłumaczeniu. O tekście, który został nazwany przez jednego z filologów (czy historyków, nie pamiętam) jednym z dwóch najpiękniejszych przykładów prozy greckiej. (Drugi to fragment z Tukidydesa, czyli raczej nudny.)

Gdybym mówił językami... Pierwszy List do Koryntian, rozdział 13, wers 1. Tylko tam wcale nie ma „gdybym”.

Mamy w owym wersecie zdanie warunkowe, a język grecki zna cztery rodzaje takich zdań. Po pierwsze, warunek może być całkowicie nierealny, niemożliwy do spełnienia, a tym samym jego wynik nie może się spełnić – tzw. okres warunkowy nierzeczywistości, modus irrealis, jak go nazywają gramatyki. Tłumaczony jest on na język polski poprzez „gdyby” –  mówimy o „gdybaniu”, kiedy rozważamy coś, co nie ma lub nie miało szansy się zdarzyć. Ale to nie ten rodzaj zdania warunkowego pojawia się w 1 Kor 13:1.

Po drugie, możemy nie być pewni, czy warunek się spełni, zakładamy taką możliwość, przypuszczamy, że coś może się zdarzyć. Mówimy wtedy o modus potentialis, okresie warunkowym możliwości. Na polski najczęściej tłumaczy się go poprzez „jeśliby”. Także nie ten rodzaj zdania warunkowego pojawia się w hymnie o miłości.

Po trzecie, zdanie warunkowe, w którym w ogóle się nie zastanawiamy nad stosunkiem warunku do rzeczywistości, jesteśmy po prostu pewni, że się on spełni, że jest całkowicie realny – czyli okres warunkowy rzeczywistości, modus realis – tłumaczony poprzez proste „jeśli, jeżeli”. Ale i tego nie znajdziemy w 13. rozdziale listu św. Pawła.

I wreszcie czwarty rodzaj, modus eventualis, który dzieli się na dwa podtypy. Jeden z nich odnosi się do przyszłości, np. „Jeśli to zrobisz, będziesz szczęśliwy”. Drugi zaś – i ten właśnie pojawia się w 1 Kor 13:1 – wyraża zwyczajową lub powtarzaną czynność, albo ogólną prawdę. „Jeśli ktoś (kiedykolwiek) kradnie, jest (zawsze) karany”. „Za każdym razem, kiedy ktoś kradnie, jest karany”. Oczywiście, czasami wymiar sprawiedliwości nie działa, ale z punktu widzenia mówiącego, taka jest ogólna prawda, taki powinien być rezultat każdej kradzieży.

Paweł pisze więc: Jeśli mówię językami ludzi i aniołów, a nie mam miłości, jestem jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Ewentualnie możemy przełożyć: Za każdym razem, kiedy mówię językami, a nie mam miłości, jestem etc. Lub: Jeśli kiedykolwiek się zdarza, że mówię językami, a nie mam miłości, jestem etc. I dalej: Jeśli mam dar proroctwa i znam wszystkie tajemnice (mysteria), i znam całą wiedzę, i jeśli mam całkowitą (pełną) wiarę, tak że góry przenoszę, a nie mam miłości, jestem niczym.

Paweł nie „gdybie”, on stwierdza, że tak jest, tak się zdarza, że tak jest, jeśli ktoś nie ma miłości. Nie przypuszcza, nie zastanawia się, czy tak być może. Wyraża pewną prawdę, jak mówią gramatycy, ogólną, mającą zastosowanie do każdego, do każdej sytuacji. Podobne zdania pojawiają się np. w J 9:31: Wiemy, że Bóg nie wysłuchuje grzeszników, ale jeśli ktoś jest pobożny i spełnia Jego wolę, to takiego wysłuchuje. Albo 1 Kor 6:4: Jeśli macie do rozstrzygnięcia sprawy doczesne, sędziami robicie tych, co nie mają znaczenia w Kościele. Czy też J 11:9: Jeśli ktoś chodzi w ciągu dnia, nie potyka się.

Przyznaję, nie znam nowszych tłumaczeń, może tam już nie ma tego błędnego „gdyby”?

Nú mun hann søkkvaz...

piątek, 23 stycznia 2009

Bóg zostawia ślady

W obecnych czasach śladów nic nie powinno zostawiać, jeśli wierzyć rozmaitym reklamom. Wprawdzie Psalmista też wspomina w jednym miejscu, że nie znać było Bożych śladów na wodzie Morza Czerwonego, ale...

W jutrzni dzisiejszej pojawia się prośba: fac ut inspiciamus perenne tui vestigium in creatis – spraw, abyśmy dostrzegali Twój wieczny (nieustający, ciągły – zależy, jak przetłumaczyć perenne) ślad w tym, co stworzone. I nie chodzi tu, oczywiście, tylko o zwierzęta, ale o wszystko, co wyszło z ręki Pańskiej. Tak, jak o tym śpiewali trzej młodzieńcy w ognistym piecu, i jak pisał autor Księgi Syracydesa. I tak, jak głosi hymn z jutrzni: że brzask świtu (lucifer) jest obrazem (typus) Chrystusa.

Wszystko wokół jest nigdy się niekończącym śladem Boga. Gwiazdy w bezchmurną noc, cyklameny na parapecie, szmaragdy, łabędzie, szum morza, wilgotny nos psa, wiatr zachodni, czarnoziem, z którego wyrasta pszenica. Nawet komary, chociaż jeszcze nie doszedłem, w jaki sposób w nich ślad Boży się objawia. Chyba po prostu w tym, że żyją, gdyż do Boga należy wszelkie życie.

środa, 21 stycznia 2009

Agnus, Agnes et Ambrosius

W krótkiej notce brewiarzowej czytamy, że papież Damazy uczcił świętą Agnieszkę wierszem. Ale to świętego Ambrożego hymn pojawia się w jutrzni i nieszporach.

Hymn jest ciekawy, bo można z niego wywnioskować, że Ambroży znał dobrze tragedię Eurypidesa – „Hekabe”, jak i Owidiuszowe „Metamorfozy”.

W mszale Leofrica Agnieszka ma własną prefację:

... abyśmy Tobie składali dziękczynienie, Panie, Ojcze święty, wszechmogący wieczny Boże. Uroczyście obchodzimy dzień, uświęcony męczeństwem błogosławionej Agnieszki. Ona wzgardziła ponętą ziemskiego bogactwa, i zasłużyła na niebiańską chwałę. Z pogardą odrzuciła pragnienia ludzkich zalotników, i przyłączyła się do orszaku Króla wieków. Pokonała słabość dziewczęcego ciała, przyjęła śmierć drogocenną ze względu na wiarę w Chrystusa, i ma udział zarówno w Jego wiecznym życiu, jak i w chwale.

Papież dzisiaj błogosławi dwa baranki, z których wełny zrobione będą paliusze.

Stans a dextris eius Agnus nive candidior Christus sibi sponsam et martyrem consecravit.
(Po jej prawicy stoi Baranek bielszy od śniegu, Chrystus, który ją dla siebie uświęcił jako oblubienicę i męczennicę. I aż chce się tutaj dodać: alleluja.)

wtorek, 20 stycznia 2009

I’m knocking – everywhere –

W tytule cytat z wiersza Emily Dickinson (wiersz 502: At least – to pray – is left – is left –). Stanisław Barańczak tłumaczy: stukam / W Drzwi – po kolei – wszystkie –
 
Kojarzy mi się to z pieśnią, rzadko, niestety, śpiewaną: U drzwi Twoich stoję, Panie.

Drzwi Pańskie – może jak brama sprawiedliwości z Psalmu 118, brama Pana. Stanie u drzwi – jak paraklausithyron w poezji starożytnej, stanie ukochanego pod drzwiami ukochanej, pod drzwiami miłości. Czasami jednak nawet stać nie można.

U drzwi Twoich, Chryste Panie,
Ja nie stoję.
Leżeć tylko przy nich mogę
W nędzy mojej.
Tak jak żebrak owrzodziały,
Nieszczęśliwy,
Na Twej dłoni czekam dotyk
Litościwy.


Może Emily napisałaby to tak:

At your Door, O Christ – my Lord –
I cannot even – stand –
Like a beggar let me lie –
Awaiting – Your healing Hand


Na ikonach Anastasis Zbawiciel schyla się ku Adamowi i Ewie, którzy nie są jeszcze w stanie stać, podnosi ich ręką swoją.

niedziela, 18 stycznia 2009

Baranek Pantokrator

Kiedy w szkole uczono mnie muzyki, a właściwie historii muzyki, pani Grauerowa robiła nam tzw. audycje muzyczne: puszczała z płyty winylowej lub magnetofonowej kasety różne utwory, mające ilustrować omawianą epokę.

Przy renesansie puściła nam jakiś motet; po jego wysłuchaniu spytała, czy był to utwór o tematyce świeckiej, czy religijnej.  Paweł T. nieśmiało podniósł rękę i powiedział, że chyba o tematyce religijnej. „A na jakiej podstawie tak sądzisz?”, spytała pani profesor. „Bo słychać było, jak śpiewają Ierusalem”. Pani Grauerowa prychnęła i rzekła: „No tak, owszem, ale przede wszystkim śpiewali sedes. Sedes. Qui sedes ad dexteram Patris.”

Nie mam pojęcia, co to był za motet, w którym pojawiały się obok siebie Jerozolima i fraza z hymnu Gloria in excelsis. Ale bardzo lubię owo „Który siedzisz po prawicy Ojca”, także po polsku. Karol de Foucauld pisał, że kiedy jest nam smutno i ciężko, trzeba pomyśleć, że Jezus siedzi w chwale Ojca, i to jest nasza radość. Coś w tym jest. Radość i pewnego rodzaju triumf (ale nie triumfalizm). Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca – a można też przetłumaczyć ten tekst grecki „w chwale Boga Ojca”.

Może to radość tego fragmentu sprawia, że lubię ikony Pantokratora, czyli Wszechwładcy, Wsiedierżitiela, jak pięknie się to tłumaczy. Pomyślałem o tym dzisiaj w czasie mszy, kiedy było tak ciemno i ciężko, smutno i samotnie. I ucieszyły mnie te słowa, ich dźwięk i ich muzyka.

Domine Deus, Agnus Dei, Filius Patris. Qui sedes ad dexteram Patris, miserere nobis.

Baranek, który jest pośrodku tronu. (Ap 7:17)

Jan, gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: Oto Baranek Boży. (J 1:36)

'Chwała na wysokości' to starochrześcijański i czcigodny hymn, w którymKościół zgromadzony w Duchu Świętym uwielbia oraz błaga Boga Ojca i Baranka. (OWMR)

sobota, 17 stycznia 2009

Psalmodia oecumenica

Aby się nie okazało, że oto Lómendil, patrzący z perspektywy wieku ósmego*), jest całkowicie antyekumeniczny, napiszę o moich radościach ekumenicznych.

Jedna z nich przemknęła chyba bez echa, a obejrzeć ją można na internetowej stronie Watykanu. Zwykłe nieszpory, zwykłej niedzieli. Zwykłe, bo papież tylko w stule, nie ma okadzenia ołtarza, całego splendoru papieskich nieszporów, jakie zwykle sprawowane są w bazylice św. Piotra – te są w Sykstynie. Benedykt i Bartłomiej po dwóch stronach ołtarza śpiewają psalmy. Właśnie ta „zwyczajność”, brak jakiejś szczególnej okazji (tzn. jest synod biskupów, ale nie np. uroczystość świętych Apostołów, kiedy tradycyjnie Rzym i Konstantynopol się spotykają).

Druga radość też chyba nie jest już zauważana, tak zwyczajna się stała i regularna. Kościół św. Marcina [mojego patrona; biskupa z Tours, nie mylić z dominikańskim świętym o tym samym imieniu], każdy ostatni czwartek miesiąca – msza o jedność chrześcijan, kazanie głosi z reguły duchowny luterański. Kiedyś było też tradycją, że bywał na pasterce ktoś z Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Pamiętam, jak któregoś roku, kiedy na koniec mszy były życzenia, zacytował Ewangelię: „Zwiastuję wam radość wielką! A po was jakoś jej nie widać... cieszcie się, bo Chrystus się narodził!”

Trzecia radość to znowu nieszpory, tym razem w Peterhouse, Cambridge. Nieszpory anglikańskie (swoją drogą, oni zawsze bardzo dbają o śpiew), na które zapraszany był mój znajomy katolicki ksiądz, który w Peterhouse studiował. Wprawdzie zawsze potem parskał, że anglikanie zepsuli katolicką liturgię, ale chodził i się modlił. Może dlatego, że zanim został katolikiem, był prezbiterianinem?
_____________________________________
*) Wiek ósmy jest jak najbardziej ekumeniczny. W liturgii rzymskiej mamy jeszcze śpiewy greckie, i to nie tylko w Wielki Piątek. Teodor, arcybiskup Canterbury (7. wiek), pochodził z greckiego klasztoru w Rzymie, a studiował przedtem w Konstantynopolu. I także w 7. wieku, na synodzie w Whitby, wspólnoty celtyckie i angielskie ustaliły wspólną datę Wielkanocy – zgodną z tą zachowywaną przez Rzym.

+ I może ktoś się za mnie pomodli, bo jest bardzo źle.

piątek, 16 stycznia 2009

Papież i kangur

Oczywiście, chodzi o Benedykta. Który, w czasie wizyty w Australii, pogłaskał po głowie małego kangura.

A pisze o tym Jolanta Wyleżańska w artykule Stworzenia Boże w najnowszym numerze „Niedzieli”. Bardzo ciekawy tekst, o miłosiernym gestapowskim psie, rodzinie foksterierów, i generalnie stosunku do zwierząt – i do ludzi, zwłaszcza tych, którzy potrzebują opieki. (Ponieważ, jak to już kiedyś pisałem, osoby duchowne, z małymi wyjątkami, do których należy – na szczęście! – Benedykt XVI, przejawiają nikłe zainteresowanie światem pozaludzkim, który przecież też wyszedł z ręki, a właściwie z ust Stwórcy, poprzez Jego Słowo, będę co jakiś czas, z uporem maniaka, wracał do tematu. Jakie długie zdanie!)

W tymże numerze „Niedzieli” jest też tekst katechezy z audiencji generalnej (7 I), w której papież mówił – uwaga, uwaga! – o kulcie chrześcijańskim, w ujęciu św. Pawła, a dokładniej, fragmencie Listu do Rzymian. Oczywiście nawiązał i do Rz 12:1; a myślę, że do tego trzeba wciąż nawiązywać, rozmyślać o tym, i starać się zrozumieć. Dużo dobrego by to dało liturgii i tym, którzy w niej uczestniczą. Na samym końcu papież cytuje jeszcze jeden fragment z Listu do Rzymian, i odnosi go do kosmicznego wymiaru liturgii (o którym mówił też w homilii 6. stycznia), na który chyba za mało się zwraca uwagę.

czwartek, 15 stycznia 2009

Języki narodowe i papieskie ceremonie

15 I 1559 była niedziela, druga po Objawieniu Pańskim. W Opactwie Westminsterskim odbyła się tego dnia koronacja, ostatnia w Anglii koronacja według średniowiecznego, katolickiego rytu, sięgającego czasów Plantagenetów. Była to koronacja Elżbiety, córki Henryka VIII i Anny Boleyn.

Może się to wydać dziwne, że Elżbieta, która przyczyniła się do umocnienia Kościoła anglikańskiego – m. in. za jej panowania ukazało się kolejne, poprawione wydanie „Book of the Common Prayer” – koronowana była w katolickim obrządku. Ale trzeba pamiętać, że władzę objęła po śmierci swej przyrodniej siostry, Marii, która próbowała Anglię doprowadzić na powrót do jedności z Rzymem, po zamieszaniu, jakie wywołał Henryk VIII, i po rządach Edwarda, jego ukochanego syna z trzeciego małżeństwa. Elżbieta objęła tron w połowie listopada 1558; trudno było w tak krótkim czasie zmienić Kościół w Anglii, cofnąć to, co wprowadziła Maria i wrócić do reform poprzednich dwóch władców. Stąd koronacja według katolickiego rytuału.

Ewangelia tej niedzieli mówiła o weselu w Kanie Galilejskiej. Na wyraźne życzenie Elżbiety, i Epistoła, i Ewangelia zostały najpierw odśpiewane po łacinie (jak cała reszta mszy), a następnie odczytane po angielsku. Można powiedzieć, że zależało jej na tym, aby wierni rozumieli Słowo Boże w liturgii. Wiadomo też, że Elżbieta nie życzyła sobie oglądania Podniesienia; uważała ten akt za zbyt rzymski, żeby nie rzec papieski, i zupełnie niepotrzebny. Dlatego na czas konsekracji schroniła się w swojej ławce, odgrodzonej od ołtarza zasłoną – właściwie w czymś w rodzaju loży. Czy chodziło tutaj o dogmatykę, czy o liturgię? Prawdopodobnie o to drugie, Elżbieta przeciwna była nie samej konsekracji, ale elevatio Hostiae; zachował się też taki wiersz, przypisywany Elżbiecie:

On Being Questioned about the Nature of the Sacrament

Christ was the Word and spake it;
He took the bread and brake it;
And what the Word did make it,
That I believe and take it.


Nie potrafię powiedzieć, z którego okresu życia Elżbiety ten wiersz pochodzi. Czy już z czasów, kiedy była królową, czy może z czasów panowania Marii, kiedy Elżbieta mogła być „egzaminowana” z poprawności swej wiary? Wolę wierzyć w tę pierwszą opcję – przyznaję, mam do Elżbiety słabość. Była kobietą inteligentną i doskonale wykształconą – już jako nastolatka biegle czytała i pisała po łacinie i po grecku, tłumaczyła na angielski Plutarcha i, po zwycięstwie nad hiszpańską flotą, Boecjusza. Była przekonana, że zwycięstwo zawdzięcza Bożej Opatrzności, która postawiła ją na czele angielskiego narodu. Znamy kilka sytuacji, w których Elżbieta publicznie modliła się „aktami strzelistymi”. Niewątpliwie, była też wykształcona teologicznie, i wierzyła, że Boga szukać należy też przy użyciu rozumu, który nam dał.

A przy okazji przypomniałem sobie słowa pewnej – zdawałoby się wykształconej – osoby, która stwierdziła, że nie pójdzie na film o Elżbiecie (z Cate Blanchett), bo pełen jest antykatolickiej nagonki. Ja nic takiego nie zauważyłem (OK, Marii Stuart nigdy nie lubiłem). Co więcej, mamy w filmie scenę, kiedy panowie z rady namawiają Elżbietę do restrykcji wobec katolików jako potencjalnych wichrzycieli i spiskowców. Elżbieta mówi wtedy: „Nie będę karać moich poddanych za ich przekonania, moim obowiązkiem jest ich bronić; ukarać można dopiero wtedy, kiedy podniosą się przeciw mojej władzy.” Co tu jest antykatolickiego? Za mało się chyba potrafimy wczuć w specyfikę, w klimat tamtych czasów, w zawikłaną sytuację religijną. Oczywiście, były prześladowania ze strony protestantów, ale katolicy nie byli gorsi: w Oksfordzie jest pomnik anglikańskich męczenników z tamtych czasów. A św. Teresa, naprawdę bardzo rozumna kobieta, pisała o biednych luteranach, którzy masowo idą do piekła... Teraz możemy spojrzeć na to z dystansu, spokojniej, dostrzec racje i błędy po obu stronach...

wtorek, 13 stycznia 2009

Zstąpił do piekieł

W dominikańskim kolegium, gdzie uczę, na koniec roku bracia wystawiają wykładowcom oceny. Anonimowo, rzecz jasna. W zeszłym roku przeczytałem m. in. taką opinię: „Pan Marcin powinien zostać dominikaninem, byłby dobrym tłumaczem”. Nie wiem wprawdzie, co ma jedno do drugiego, ale dominikaninem zostać nie mogę.

Z tego chociażby względu, że bracia kaznodzieje nie mają przy imionach „tajemnic”, jak np. w Karmelu. A ja musiałbym być Marcinem od Zstąpienia do Otchłani.

Przeglądam książeczkę pt. „Ikona dziś”, zapis spotkań z sesji, zorganizowanej latem w klasztorze służewieckim. I żałuję, że pośród prezentowanych tam ikon nie ma ikony Zstąpienia do Otchłani, ikony Anastasis. Ikony, o której marzę od dawna. Ikony Chrystusa w oślepiającym blasku, który chwyta za przegub Adama, a wokół stoją święci patriarchowie i prorocy, z tym najważniejszym, Janem Poprzednikiem.

Przeglądam co jakiś czas strony różnych twórców ikon, i zastanawiam się: Czy któryś z nich potrafiłby napisać dla mnie taką ikonę? Nie wiem, i boję się, że taka ikona mogłaby mnie rozczarować. Bo to niezwykła, i bardzo dla mnie ważna ikona, i oczekiwałbym jej po prostu idealnej. Powalającej na kolana, a jednocześnie budzącej w sercu milczenie. Może fakt, że tak trudno ją znaleźć w warsztatach ikonografów, chociażby tych ze studium w służewieckim klasztorze, świadczy o tym, że jest naprawdę trudna do napisania? Nie tylko technicznie, ale i mistycznie – ikona pokazująca największą tajemnicę, tak wielką, że tylko w ten sposób ośmiela się ją przedstawiać Kościół wschodni. (Jest wprawdzie jeszcze ikona niewiast mirrę niosących przy pustym grobie, ale ten obraz do mnie tak mocno nie przemawia.)

A zachwyca mnie szczególnie przedstawienie sceny Zejścia do Otchłani na bizantyńskim fresku, w kościele Chora, na przedmieściach Istambułu. Może kiedyś ktoś napisze dla mnie taką ikonę, ikonę mojego życia.


czwartek, 8 stycznia 2009

Jedzą, piją i śpiewają

Czy ktoś pamięta przygotowanie do Pierwszej Komunii? Nauki (siostry) katechetki? Ja, niestety, pamiętam.

Ktoś mi kiedyś mówił, że  w średniowiecznej Irlandii bardzo pilnowali, aby w czasie liturgii wszyscy pili z jednego kielicha: dosłownie PILI, a nie tylko maczali usta – miał być jeden prawdziwy łyk. Nasunęło mi to skojarzenia ze sposobem przyjmowania Komunii, jakiego w czasach mojego dzieciństwa uczono. Otóż, jak nam mówiła siostra katechetka, po przyjęciu świętej Hostii do ust należy ją w nich trzymać, aż się „rozpuści”. Nie ruszać językiem, nie ruszać zębami, bo to byłby brak szacunku dla Pana Jezusa. (Nawiasem mówiąc, ta sama katechetka, na pytanie, czy umycie zębów może złamać post eucharystyczny, stwierdziła, że tak, bo można połknąć kawałek pasty do zębów, a poza tym, pasta może zostać między zębami, a to byłby, oczywiście, brak szacunku dla Pana Jezusa. Tak samo jak pogłaskanie tuż przed mszą psa, który wbiegł do kościoła: „Do Pana Jezusa pójdziesz z taki rękoma?”)

Podobne podejście zdaje się wciąż istnieć przy Komunii pod postacią wina: umoczyć usta, ledwie na wargach poczuć. Tak samo niektórzy księża postępują przy udzielaniu Komunii sub utraque specie przez zanurzenia: nawet nie czuć, że Hostia została umoczona w winie...

A w szóstym rozdziale Ewangelii według Jana jest użyte, między innymi, słowo trogo, które znaczy „jeść, żuć, gryźć”. W języku polskich duchownych się tylko „spożywa”...

środa, 7 stycznia 2009

Plan dnia

Pogoda za oknem skłania do marzeń, wbrew zaleceniom Alkuina, ale w zgodzie z genami, o mężnym Beowulfie, bohaterskiej poezji, sagach i Północy. Nie wiemy, i raczej się nie dowiemy, kiedy powstał „Beowulf”, o czym wspaniale i zachwycająco pisze Roberta Frank. Można np. zakładać, że poemat ten powstał w 9. czy 10. wieku – a w 10. wieku z pewnością powstała „Regularis concordia”, czyli dokument, normujący życie w benedyktyńskich klasztorach Anglii, zgodnie z założeniami reformy, popieranej przez arcybiskupa Dunstana i króla Edgara. Poniżej rekonstrukcja planu dnia mnichów w miesiącach zimowych.

ok. 2:30 pobudka; tzw. trina oratio (Psalmy 6, 32, 38); psalmy gradualne
3:00 nokturny, czyli nocne oficjum, czyli wigilia, czyli obecna godzina czytań; modlitwy za króla i jego rodzinę; nokturny i jutrznia za zmarłych; jutrznia o Wszystkich Świętych
5:00 czas na lectio divina
6:00 jutrznia z dnia; psalm 51; modlitwy za króla etc.; antyfony do Krzyża, świętej Maryi i patrona klasztoru
6:45 pryma (którą zniósł Sobór Watykański II); litanie
7:30 lectio
8:00 krótka przerwa, m.in. na zmianę obuwia, potrzeby fizjologiczne etc.; trina oratio; tercja (modlitwa przedpołudniowa); modlitwy za króla etc.;  poranna msza; kapituła; pięć psalmów za zmarłych
ok. 9:45 praca
12:00 seksta (modlitwa południowa); modlitwy za króla etc.;  główna msza
ok. 13:30 nona (modlitwa popołudniowa); modlitwy – oczywiście, za króla etc.
ok. 14:00 posiłek główny
ok. 14:45 lectio lub praca; później nieszpory z dnia; modlitwy za króla etc.; antyfony jak po jutrzni; nieszpory o Wszystkich Świętych; nieszpory za zmarłych; zmiana butów na nocne [sic!]; możliwość napicia się czegoś innego niż woda (na rozgrzewkę...)
18:00 posiłek wieczorny (jeśli czas pozwoli)
18:15 kompleta; psalm 51; modlitwy za.... – tak, oczywiście, za króla etc.; trina oratio
18:30 spoczynek nocny

wtorek, 6 stycznia 2009

Przy obiedzie o sprzątaniu

O czym przy obiedzie rozmawiają księża? Dominikanów trzeba wyłączyć, bo u nich się przy obiedzie czyta różne dziwne książki, dla pozoru dodając, na początku i na końcu, zdanie z Pisma i z konstytucji.

Nie wiem, jakie są tematy rozmów duchowieństwa w tym kraju. Znajomy ksiądz z Anglii (Anglik, spod granicy ze Szkocją) opowiadał, że przy niedzielnym obiedzie w rektoracie kościoła, gdzie akurat mieszkał, rozmawiano na temat znaczenia słówka igitur w części Kanonu, zaczynającej się od słów Hanc igitur oblationem (w polskiej wersji – fragment od „Boże, przyjmij łaskawie tę ofiarę od nas, sług Twoich”).

A dawno temu pytał mnie pewien ksiądz, w Warszawie, czy to prawda, że po grecku stauros znaczy nie tylko ‘krzyż’, ale i ‘pal’ – bo akurat przy obiedzie między księżmi się taka wywiązała rozmowa. (Znaczy i to, i to.)

Tak sobie myślę, że pewnie większość duszpasterzy, czytając o liturgii, o dbałości o nią, o pomysłach z nią związanych, może mieć odczucia podobne do sprzątaczki z „Songu sprzątaczki”, śpiewanego przez Stanisławę Celińską:

Jak one te ludzie
co chco zrobić lepiej
nie pomyślo ile przy tym się nabrudzi
tylko w książkach czytajo
bide taki klepie
ja tam wogle nie rozumie takich ludzi!


Ale czy o tym przy obiedzie rozmawiają – nie wiem.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Pożegnanie o wschodzie słońca

Clausae parentis viscera / caelestis intrat gratia; / venter puellae baiulat / secreta quae non noverat.

To strofa z hymnu Seduliusza, hymnu, który towarzyszył nam od jutrzni Bożego Narodzenia: A solis ortus cardine, „Od bram dalekich wschodu słońca”. A ta właśnie strofa jest, w moim odczuciu, niesamowicie poetycka, tak piękna, jak fragmenty „Iliady” czy „Eddy”. Dziś rano pożegnaliśmy ten hymn, wróci dopiero w przyszłym roku.

Hymn Seduliusza jest abecadłowy, każda strofa zaczyna się od kolejnej litery alfabetu, czyli ta, która mnie zachwyca, to strofa trzecia. Hymn zniknął dzisiaj z oficjum, ale już jutro, w nieszporach, pojawi się jego kolejna część, zaczynająca się od Hostis Herodes impie.

Bóg, światłość prawdziwa, który dzisiaj, za przewodem gwiazdy, zechciał objawić swego Jednorodzonego Syna poganom, niech raczy was szczodrze obdarzyć swym błogosławieństwem. Amen.
 
Obyście za przykładem magów mogli złożyć Panu Jezusowi Chrystusowi mistyczne dary, a wzgardziwszy pradawnym wrogiem, i wolni od wszelkich wad, zdołali powrócić drogą cnót do wiecznej ojczyzny. Amen.
 

Niech Ten, który zechciał, by nad Jego Synem Jednorodzonym Duch Święty objawił się jak gołębica, da wam prawdziwą niewinność duszy; a przez wodę, która w Kanie Galilejskiej stała się winem, niech da sercom waszym zdolność zrozumienia tajemnic Bożego prawa. Amen. (mszał Leofrica)

niedziela, 4 stycznia 2009

Zbereźne eleison

Przypomniał mi się wiersz z 15. wieku, o klerku, imieniem Jankin, który w czasie mszy zainteresował się panną, imieniem... Aleison.

Zamieszczę pierwsze zwrotki:

Kyrie, so kyrie,
Jankin singeth merye,
With Aleison.
 
As I went on Yol Day
In oure prosession,
Knew I joly Jankin

By his mery ton,
Kyrieleyson.
 
Jankin began the offis
On the Yol Day,
And yit me thinketh it dos me good
So merye gan he say,
‘Kyrieleyson’.


(Kyrie, kyrie, Jankin wesoło śpiewa, wraz z Aleison. Gdy szłam w procesji w dniu Bożego Narodzenia, poznałam radosnego Jankina po jego wesołym tonie – Kyrie eleison. Jankin zaczął swą służbę (przy ołtarzu) w dniu Bożego Narodzenia, i sądzę, że to dla mnie dobrze, tak wesoło zaśpiewał ‘kyrie eleison’.)

Dalej mamy opis kolejnych części mszy, kiedy to Jankin śpiewa epistołę, Sanctus, Agnus Dei etc., mrugając do biednej Aleison, która w ostatniej zwrotce błaga Chrystusa, by ją od hańby ocalił, bo... spodziewa się dziecka.

Motyw dosyć częsty w średniowiecznej literaturze (klerk uwodzący pannę), a w tym wierszu chodzi o grę słów między imieniem dziewczyny a liturgicznym śpiewem, który w ostatniej zwrotce jest użyty dokładnie w takim znaczeniu, w jakim go użył Lykourgos Angelopoulos na wąskiej uliczce w Jarosławiu. A my możemy się zastanawiać nad wymową ‘eleison’ w średniowiecznej Anglii.

sobota, 3 stycznia 2009

Ob diem natalis

„Mam nadzieję, że dostanie Pan ten list przed Bożym Narodzeniem. Lux fulgebat super nos.”

Tak pisał w liście do Clyde’a Kilby’ego John Ronald Reuel Tolkien, którego rocznica urodzin dziś przypada. (Zagadka dla czytelników: która?) W tych życzeniach Tolkien sparafrazował antyfonę na wejście z mszy o świcie Narodzenia Pańskiego: Lux fulgebit super nos.

A w jednym z listów do swojego syna, Christophera, pisał: „Jeśli jeszcze tego nie robisz, nabierz zwyczaju odmawiania pochwalnych modlitw. Używam ich dużo (po łacinie): Gloria Patri, Gloria in excelsis, Laudate Dominum; Laudate pueri Dominum, jeden z niedzielnych psalmów, do którego jestem szczególnie przywiązany; i Magnificat. (...) Rzeczą dobrą i godną podziwu jest też znać na pamięć Kanon mszalny.” (List 54, przekład mój)

Si vanwa na, Romello vanwa, Valimar! Nai hiruvalye Valimar. Nai elye hiruva.

piątek, 2 stycznia 2009

Języki ludzi i duchownych

Lubię uczyć greki w kolegium na Służewcu, będzie mi tego bardzo brakowało, kiedy przestanie ono istnieć w czerwcu. Lubię też, co z pewnością może poświadczyć wielu dominikanów, rozwodzić się nad doborem słów w tłumaczeniu, opowiadając przy tym słynną historyjkę o kawie. (Nota bene, kawy nie pijam z tych samych powodów, dla których nie jadam mięsa.)

A historyjka o kawie jest przykładem, jakiemu wynaturzeniu ulec może język osób duchownych. Otóż dawno temu, pewien miły ksiądz, któremu pomagałem przy tłumaczeniu łacińskiego tekstu, zwrócił się do mnie z pytaniem: „Czy mogę panu uczynić kawę?” [Sic!!!] Oczywiście, chodziło o zrobienie kawy (i równie oczywiście, odmówiłem; herbata górą!). Czasownik „uczynić” jest jednym z kilku słów, które zrobiły i robią oszałamiającą karierę w polskim języku klerykalnym, znanym również jako język księżowski, kaznodziejski, duchow(n)y etc., etc. Podejrzewam, że słowo „zrobić” brzmi zbyt wulgarnie dla osoby duchownej, bo zrobić może np. dziecko w pieluchę, ewentualnie jeszcze kilka innych związków frazeologicznych można znaleźć, których nie będę tu wymieniał, aby nie narazić się na zarzut demoralizacji. Inne wytłumaczenie: słowo „zrobić” jest zbyt zwyczajne, zbyt przaśne, zbyt codzienne, i jako takie nie powinno kalać ust, które przeznaczone są do głoszenia tego, co święte. O ileż lepiej przecież brzmi „uczyniłem mu na złość” niż przyziemne „zrobiłem mu na złość”!

Inne słowo, które uwielbiają duchowni, to „ubogacić”. Co tylko się da, należy ubogacić, aby było ubogacone. Chór ubogacił uroczystość, lektura może nas ubogacić, a po spotkaniu z księdzem X każdy poczuł się ubogacony... Nie cierpię tego słowa, pewnie w dużej mierze jest to po prostu moje osobiste poczucie estetyki lingwistycznej*), ale można przecież  po prostu powiedzieć, że coś nas wzbogaciło duchowo czy intelektualnie...

Idźmy dalej: czasownik „miłować”. W kościele nie kochamy, tylko miłujemy. Ale – czy przy spowiedzi ktoś mówi, że nie miłował Boga czy rodziców, żony, współpracownika? Czy nie powie raczej, że ich nie kochał? Czy dziecko mówi: „Mamusiu, jak ja cię miłuję”? Owszem, „miłować” to piękne słowo, tu akurat nie mam żadnych zastrzeżeń lingwistyczno-estetycznych, ale w wielu sytuacjach można po prostu powiedzieć „kocham”; dotyczy to także przekładów biblijnych czy liturgicznych.

A taka „niewiasta”? „W środę będzie nauka stanowa dla niewiast”, jak ogłaszał mój śp. proboszcz w czasie rekolekcji. Współcześnie raczej tego słowa nie używamy, pojawia się w przekładach Biblii, chociaż nie jestem całkiem pewny, czy wszędzie jego użycie jest niezbędne. Chyba że osoby duchowne uznają jedną z możliwych etymologii „kobiety” (od ‘kob’, czyli chlew), i uważają ją za zbyt obraźliwą dla płci przeciwnej. Ale „niewiasta” też zbyt pochlebnym słowem nie było, jeśli wierzyć Brucknerowi.

Osobiście nie lubię jeszcze jednego zwrotu: Pan Bóg. Pan Bóg nas powołuje, odpowiadamy Panu Bogu, Pan Bóg łaskę daje etc. To głównie moje poczucie estetyczne, ale nie tylko – podeprzeć się mogę tekstami Pisma. Weźmy np. Iz 40:10 - „Oto Pan Bóg przychodzi z mocą” (nawet to śpiewają u dominikanów). A w oryginale mamy „Adonai JHWH” – mój Pan, JHWH.  „Oto mój Pan, Bóg, przychodzi z mocą” – dla mnie brzmi lepiej.
  
Czy np. Am 8:11 – „wyrocznia mojego Pana, JHWH”. „Pan, nasz Bóg”; „nasz Pan i Bóg” (jak w Apokalipsie**); „nasz Pan”; czy po prostu „Bóg”, brzmią dla mnie o wiele mocniej niż zbitka „Pan Bóg”, która jest tak oklepana, że chyba już nawet nie dostrzegamy jej znaczenia. Przecież słowo „Pan” nie jest tu użyte w takim samym znaczeniu, jak np. w zwrocie „pan Kowalski”, czy nawet „pan prezydent”. A „Jezus Chrystus”? Ile osób zdaje sobie sprawę z tego, że to nie jest imię i nazwisko? Dlatego wolę nowotestamentalne „Chrystus Jezus”, ma dla mnie więcej siły, i więcej świeżości, podkreśla godność Jezusa z Nazaretu, którego Bóg uczynił i Panem, i Chrystusem (Mesjaszem), jak głosił św. Piotr (Dz 2:36).

Zdaję sobie sprawę z tego, że wyrażam w dużej mierze moje osobiste językowe predylekcje, i nie każdy musi się z nimi zgadzać. Ale jako filolog zapewniam, że dobrze jest czasami zastanowić się nad znaczeniem słów, których używamy, nad ich dźwiękiem, barwą, obrazami, jakie w sobie niosą.
______________________________________
*) Przypomina mi się inne słowo na ‘u’, z tzw. Brytyjki, czyli protestanckiego przekładu Biblii: zamiast ‘nawrócić się’ wszędzie było ‘upamiętać się’ (greckie metanoeo).

**) Domicjan kazał się tytułować dominus et deus, pan i bóg; najwyraźniej autor Apokalipsy użył tego samego zwrotu, aby wskazać na prawdziwego Pana i Boga.

czwartek, 1 stycznia 2009

O responsoriach, czytaniu w biegu i pieluszkach

Oktawa Narodzenia Pańskiego jest przyzwoita. Chociaż ma własne hymny, własne antyfony psalmodii w jutrzni i nieszporach, to jednak zachowuje responsoria tychże godzin z samej uroczystości Narodzenia.

Verbum caro factum est, alleluia, alleluia oraz Notum fecit Dominus, alleluia, alleluia wyraźnie podkreślają ciągłość oktawy. Nie można tego powiedzieć, jak już kiedyś wspominałem, o niedzieli Świętej Rodziny, która nieprzyzwoicie niszczy rytm oktawy Narodzenia (oczywiście niedziela, nie Rodzina). A dzisiaj także introit mszalny taki sam, jak w mszy o świcie 25 XII: Lux fulgebit hodie super nos.

Tekst o zwierzętach wywołał niesamowity oddźwięk, za który bardzo dziękuję, pozdrawiając jednocześnie tych nieznajomych (wszystko przez te nicki!), którzy mnie pozdrawiają. Jak trzeźwo zauważyła moja znajoma, w dyskusji nie wzięła udziału żadna osoba duchowna (chyba że ktoś pod nickiem się ukrywa), co potwierdza tezę o stosunku większości tychże osób do zwierząt. (Dla obrony duchownych można powiedzieć, że pewnie zachwycają się pięknem gór, bo to trendy w ich środowisku, więc całej przyrody nie odrzucają. Dobre i to.)

Miało być o czytaniu w biegu. Bieg był jak najbardziej dosłowny, krótkodystansowy, przez całą noc. Wychodzenie na 7 sekund, i powrót w panice, 10 minut później kolejne wyjście, bieg na trawę, żeby zdążyć przed kolejnym wybuchem, i powrót do domu. Dopiero o 3 a.m. udało się nam załatwić wszystkie potrzeby fizjologiczne. (A to wszystko mimo zastosowania neuroleptyków.) W przerwach między tymi biegami, i między wysyłaniem i czytaniem maili i esemesów (na temat Earendila na niebie i mądrości Majarów) do osób z pewnego Kręgu, starałem się dowiedzieć czegoś więcej o Teofilakcie. Istotnie, można w sieci znaleźć jego komentarze; problem w tym, że dłuższych tekstów z monitora czytać nie potrafię. Zacząłem szukać wydań normalnych, czyli na papierze. Znalazłem, i owszem, ceny zachwycające. Znalazłem nawet editio princeps z 1542, wydane w Rzymie, tekst oryginalny grecki – tylko 53 276 zł. Może w Patrologia Graeca się znajdzie... bo przeczytać muszę koniecznie.

I jeszcze powrót do liturgii dnia dzisiejszego. W kolekcie wcale nie ma „Dawcy życia wiecznego”, jak głosi polski przekład, ale jest Auctor vitae, Stwórca/Dawca życia. Życia w ogóle; to chyba Jan Damasceński, pisząc o Zaśnięciu świętej Dziewicy, nazwał Jej Syna Dawcą wszelkiego życia. A w hymnie z modlitwy czytań mamy piękny obraz, zagubiony w przekładzie: cum Patre caelos condidit, / sub matre pannos induit – dosłownie: z Ojcem stwarzał niebiosa, przy Matce przywdział pieluszki.

P.S. A teraz się załamię i zrobię ukłon w stronę politycznej poprawności, dla tych, którzy dziś obchodzą Nowy Rok: To jest właśnie dzień, kiedy Zielony Rycerz przybył do Camelotu – The Green Knight holds the holly bush to mark where the old year passes by, że zacytuję Loreenę McKennitt. A że na Nowy Rok się ponoć robi postanowienia, to ja postaram się być mniej gadatliwy, bo inaczej zrobię się za bardzo próżny (Psalm 19 B).

Czysta komercja

Niektórzy są już po nieszporach, których pierwsza antyfona wyraża zachwyt nad wymiennym handlem, z punktu widzenia etymologii.

O admirabile commercium! Creator generis humani, animatum corpus sumens (...) largitus est nobis suam deitatem. ‘Commercium’ to, w węższym znaczeniu (za „Słownikiem łacińsko-polskim” Plezi), handel, stosunki handlowe; w szerszym – wszelka pozahandlowa wymiana dóbr materialnych lub niematerialnych (samo ‘commercium’ jest złożeniem z ‘cum’ = ‘z’, i ‘merx’ = ‘dobra, towary’). Można mówić o commercium w kontekście przyjaźni, wymiany listów, kontaktu z drugą osobą, a nawet stosunku miłosnego. (Prawie jak greckie homilia, które to słowo, poza rozmową, może też oznaczać taki właśnie bliższy kontakt między dwiema osobami – co zawsze wywołuje żywe zainteresowanie braci, których uczę greki; 6. księga „Iliady” bywa nazywana ‘Hektoros kai Andromaches homilia’, ale tam akurat chodzi tylko o rozmowę – co z kolei braci bardzo rozczarowuje.)

Czyli mamy „handel” z Bogiem: On od nas wziął ludzką naturę, z całym dobrodziejstwem inwentarza, wliczając w to konieczność zmiany pieluszek (wszystkie funkcje fizjologiczne musiał przyjąć, nie tylko jedzenie, spanie i zmęczenie...), my od Niego Jego naturę boską. Przy czym – to On zainicjował ten „handel”. A ponieważ handel” brzmi niezbyt ładnie z teologicznego punktu widzenia, to mówimy o „cudownej wymianie”. Oto komercjalizacja Bożego Narodzenia...

Przypomina mi się rozmowa ze znajomym angielskim księdzem, który stwierdził, że spowiedź to coś w rodzaju takiego wymiennego handlu, kontraktu: my dajemy Bogu nasze grzechy, a On nam daje swoje miłosierdzie.