Chciałbym odnieść się do tezy, propagowanej przez poczytną autorkę powieści młodzieżowych, dotyczącej cierpienia. Tezę tę można przedstawić tak: jeśli cierpimy, nie powinniśmy tego nikomu pokazywać, za to być zawsze promiennie uśmiechniętym i dawać wszystkim do zrozumienia, że u nas jest wspaniale. Otóż teza ta jest po prostu głupia, a może nawet stać się niebezpieczna. Czy kulawy ma kuleć tylko w domu, a na ulicy udawać, że chodzi prosto? Niewidomy ma udawać, że nosi okulary przeciwsłoneczne? Cierpiący na chorobę dwubiegunową ma udawać, że nie jest a manii lub depresji? Fizjologicznie NIE DA SIĘ tego zrobić. A pomyślmy o schizofreniku: ma udawać, że wszystko jest świetnie, kiedy próbuje zabić własną żonę, bo uważa ją za groźnego kosmitę? A weźmy bardziej codzienne przykłady: czy przy migrenie mamy udawać, że wszystko jest dobrze, kiedy światło i dźwięki powodują ból nie do opisania? Albo grypa, taka prawdziwa: mamy wyjść z domu, odwiedzić znajomych, żeby przypadkiem nie pomyśleli, że coś nam dolega?
Ukrywanie cierpienia z głupkowatym uśmiechem zamiast wyznania go i szukania pomocy może źle się skończyć. Dlatego rozważnie podchodźmy do rad, jakie znajdujemy w czytanych książkach. Świat nie jest pełen uśmiechu, jest w nim miejsce i na łzy, i na cierpienie. Upiększanie rzeczywistości nie jest mądre. Dochodzimy potem do przekonania, że, owszem, mogłabym napisać książkę o rzeczywistości covidowej czy wojennej, ale... nie chce mi się, bo to, co dzieje się za oknem, nie zgadza się z moim światopoglądem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz