niedziela, 28 czerwca 2009

Hostia połamana, a wciąż żywa

Dobry kat tak umiał zacząć ćwiartowanie skazańca, aby ten mógł jeszcze zobaczyć własne wnętrzności, wylewające się z otwartego brzucha. Dla większości współczesnych ludzi widok pewnie mało przyjemny, zbyt naturalistyczny, a może i obrzydliwy. Tak samo jak widok skazańca na krzyżu.

Odstraszywszy za pomocą wstępu co wrażliwsze, mdlejące łatwo osoby, można się skupić na właściwym temacie. Msza jest ofiarą, hostia, jak przypomina nam kilkakrotnie Kanon Rzymski. Jest ofiarą Ciała Pańskiego, z którą składane są Ojcu duchowe ofiary nas wszystkich: nasze uczynki, modlitwy, praca, wypoczynek, cierpliwie znoszone utrapienia życia (Lumen gentium 34).

Ale ofiara człowieka nie może być tylko ofiarą duchową, bo człowiek jest ciałem i duszą. Apostoł, którego rok właśnie się kończy, błaga o składanie naszych ciał w ofierze żywej, świętej i Bogu miłej (Rz 12:1). Czy o tym myślimy w czasie mszy? Czy myśli o tym odprawiający ją kapłan? Msza to nie tylko wypowiedzenie modlitw, nawet nie wykonanie pewnych rytualnych gestów. Msza to także ciało, czasami wspomagane przez medycynę, a jednak tak ciężkie, utrapione, z wysiłkiem utrzymywane w całości w udrękach choroby i pogody. To skupienie ducha, które w ciele się odbija także. To wysiłek. Msza nie jest łatwa, nie można do niej podejść lekko, jak do jednej z wielu codziennych czynności. Wysiłek ciała i wysiłek ducha, wysiłek umysłu i wysiłek kręgosłupa, wysiłek krwiobiegu i wysiłek myśli. Wysiłek stania przed Bogiem. Wysiłek, przed którym nie można uciekać. Wysiłek połamanej hostii, która widzi i czuje, jak jest łamana, a przecież wciąż jest hostią żywą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz