poniedziałek, 26 lipca 2010

Magnificata est usque ad caelos misericordia Dei

Nie wiem, czemu, ale wracając samolotem do domu, myślę zawsze o przyjaźni i przyjaciołach. Taka tradycja od kilku lat. Wczoraj, gdym nocą wracał z Norwegii, też tak było.

Aż do niebios sięga miłosierdzie Pańskie, myślałem, patrząc na obłoki. Przyjaciele są znakiem tego miłosierdzia.

Podziwiam moich przyjaciół – tych najbliższych, czterech. Są ode mnie zdolniejsi, mądrzejsi, dojrzalsi, po prostu lepsi. Jestem przekonany, że przewyższają mnie wartością, i nie koncentrują się tylko na sobie (cf. Flp 2:3-4). Potrafią wytrzymać z taką ofermą jak ja. Znoszą moje esemesy w środku nocy, kiedy koniecznie muszę się poskarżyć, że źle się czuję. Nie oburzają się, że robię im kiepskie zdjęcia. Chodzą ze mną cały dzień w poszukiwaniu lampy, której w końcu nie kupuję. Odpowiadają na tysiące e-maili. Czytają wiersze, którymi koniecznie, właśnie teraz, muszę się z nimi podzielić. Doładowują konto na komórce, kiedy jestem bez grosza. Słuchają moich dziwacznych dowcipów. Przysyłają książki, na których mi zależy. Nie obrażają się, kiedy poprawiam ich językowe błędy. Etc., etc. Dobrzy są. Nie zawsze im za to dziękuję...

Deus, tu scis insipientiam meam et delicta mea a te non sunt abscondita. Non erubescant in me, qui expectant te, Domine Domine virtutum. Non confundantur super me, qui quaerunt te, Deus Israel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz