[Bóg] był nawet w tych bolesnych i trudnych wydarzeniach. Nawet jeśli one nie pochodziły od Niego, On i tak w nich działał i sprawił, że ostatecznie zostały dobrze wykorzystane. (...) To, że Bóg jest dobry i działa tylko dobro, nie oznacza, że doświadczenia, przez które przechodzimy, są wyłącznie przyjemne. Dobro ma czasami dla nas gorzki smak, jak lekarstwo, które ratuje życie. (Maria Miduch, Kobiety, które kochał Bóg)
to trochę tak jak tu:
OdpowiedzUsuńhttp://wdtprs.com/blog/2019/02/francis-signed-document-saying-that-god-willed-the-pluralism-and-diversity-of-religions-whats-up-with-that/
Bardzo dobre pytanie: czy Bóg chciał pluralizmu religijnego, czy wolą Bożą jest rozłam wśród chrześcijan. Idąc dalej: czy wolą Bożą jest, żeby chrześcijan wybijali w męczarniach. Czy wolą Bożą jest gwałcenie liturgii i nie tylko. Itd, itd.
Rozróżnienie na wolę Bożą sprawczą i permisywną jest dobrym wyjściem (a w każdym razie dużo da się nim wytłumaczyć :P ).
Kolejne pytanie brzmi: czy absolutnie każde zło prowadzi do dobra? Może tylko w życiu świętych? Albo może tylko czasem? No bo jakie dobro z przekręcania formułki rozgrzeszenia?
A co jeśli to ewentualne dobro jest maleńkie wobec ogromu zła, które je zrodził, i naprawdę wolałabym, żeby już tego dobra wcale nie było, byleby nie było tego wielkiego zła?
Jeszcze raz zastrzegam: nie pytam o cierpienie. Nie chodzi mi o cierpienie, chodzi mi o ewidentne zło. Grzech. Jak rozłam Kościola, torturowanie chrześcijan, niewierność ślubom, profanowanie sakramentów itd.
No właśnie, Bóg jest wszechmocny, więc właściwie z każdego zła, nawet z grzechu, może wyprowadzić dobro. Może tylko nie od razu (nie na tym świecie) to widzimy.
OdpowiedzUsuńTeż tak to widzę.
UsuńZgodzić się na to, że nie zobaczę tu, natychmiast, od razu, że nie obejmę swoim rozumkiem...
OK, Bóg zawsze _może_. Ale czy zawsze _wyprowadza_ jakieś dobro? Czy jest zasadna taka ślepa wiara, że każde zło przyniesie jakieś proporcjonalne do niego dobro - na tyle proporcjonalne, żeby można było powiedzieć, ok, było warto?
UsuńBo ja, na przykład, nie ukrywam, że w to wcale nie wierzę i wcale do mnie nie przemawia, że dzięki temu, że jakiś PeIleśtam nieważnie rozgrzesza czy odprawia nieważne msze, gdzieś przed końcem świata coś dobrego się jednak zdarzy. Albo że jakieś dobro gdzieś się stanie, bo jakiś inny szkodliwy wielebny na przykład zapali trawę z chłopakami. Jeśli mam ewentualnie uwierzyć, to na jakiej podstawie? I czy to ma oznaczać, że naprawdę nie ma zła, jest tylko samo słodkie dobro?
I czy to nie jest trochę naiwne myślenie jednak?
Właściwie sama sobie odpowiedziałaś: Bóg może, ale nie musi. I to nie jest tak, że można robić coś złego z myślą, że potem jakieś dobro z tego wyniknie, to byłby grzech przeciw Duchowi Świętemu. A to, że Bóg może, i kiedy to robi, a kiedy nie, to Jego tajemnica.
OdpowiedzUsuńczyli nie ma obowiązku akceptacji zła? W sensie swojej (lub czyjejś) złej historii? I nie ma obowiązku tego, od czego zaczęliśmy tę rozmowę: dziękowania Bogu za to, co uważam za złe? Zwłaszcza jeśliby nic dobrego z tego zła nie zdążyło wyniknąć, zanim ludzie zaczęliby o mnie mówić w czasie zaprzeszłym? :P
UsuńNie, zła na pewno nie można akceptować. Ani za nie dziękować. Dziękować można za dobro, które Bóg działa mimo zła.
OdpowiedzUsuń