piątek, 1 lutego 2019

Czy można być asertywnym wobec Boga?

Znam osobę, która wszystkiemu, co jej zaproponować, odmawia. Tego nie chce, to jej niepotrzebne, tym nie jest zainteresowana. Nie pamiętam wręcz sytuacji, żeby na coś pozytywnie odpowiedziała. Być może uważa (się) to za asertywność. A jak to jest z Bogiem? Nie wystarczy Mu tylko ofiarować to czy tamto, ale trzeba jeszcze umieć przyjmować od Niego różne rzeczy. Czy mamy prawo do asertywności wobec Niego? Ideałem jest kochać Go z całego serca i przyjmować wszystko, co nam daje, z miłością, bo to od Niego. Wystarczający powód: to od Niego. Ale ideał niełatwo osiągnąć. Trzeba iść zatem drogą, którą wskazał nam nasz Pan: Zabierz ode Mnie ten kielich, ale nie jak Ja chcę, ale jak Ty, niech się dzieje.

7 komentarzy:

  1. no tak, ale czy w życiu wszystko jest od Niego? jeśli wybieram zlo, to przecież nie jest od Niego? jeśli ktoś obok mnie wybiera zło i mnie rani 9albo zabija), to też chyba nie jest od Niego?

    o chorobach pewnie można dyskutować dłużej, chociaż słyszałam wypowiedzi księży krytykujące napis "Bóg tak chciał" na grobie dziecka, które umarło na jakieś choróbsko.

    więc jeśli założymy, że Bóg wcale tego nie chce, to i asertywność wcale nie jest wobec Boga?

    nie wiem. tak naprawdę to jest jeden z większych problemów mojego życia. kto działa w mojej historii, jeśli jest to ewidentnie zła historia, zła moralnie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybieranie zła moralnego odrzucam, to na pewno nie pochodzi od Boga, nawet mimo "felix culpa". Myślę, że problemem jest często rozpoznanie woli Boga, pewien starszy ksiądz mi mówił, że dla niego kryterium jest to, że coś przychodzi spoza niego, jako wola Boża. Nie wiem, czy to zawsze tak się da stwierdzić. Generalnie chodzi o przyjmowanie różnych rzeczy, która nas spotykają, a nie te, które my sami robimy. Bycie biernym i w ten sposób przyjmowanie od Boga. Łatwiej chyba powiedzieć Bogu: "ofiaruję Ci czas na modlitwie i post" niż przyjąć np. to, że wysiadły kaloryfery.

    OdpowiedzUsuń
  3. że "wysiadły kaloryfery", zabrakło mleka w sklepie i takie tam - ok.

    mogę przyjąć chorobę ojca i to, że ja akurat jestem w takiej sytuacji, ze to ja służę, no ok.
    ale czy mam jako wolę Bożą przyjąć to, że mój brat nic nie robi?

    albo że dzieciaki w szkole są złośliwe dla siebie nawzajem tak, ze jedne doprowadzają drugie do ciężkiej depresji albo i gorzej - a system jest taki, że ja nic nie mogę robić - no, czy mam to przyjąć, bo taka jest wola Boża?

    albo że w Kościele dzieją się takie czy inne złe rzeczy, które są ewidentnie czyimś grzechem, a ja tym grzechem obrywam i nic nie mogę zrobić - olewanie norm liturgicznych, tak, ale i grzechy przeciwko człowiekowi - czy to mam przyjmować jako wolę Bożą?

    OdpowiedzUsuń
  4. Na tym właśnie polega trudność pytania: coś przychodzi spoza mnie, czy to zawsze wola Boga? Ksiądz, z którym rozmawiałem, nie rozwiązał dla mnie tego problemu. Może zbyt optymistycznie patrzył na świat.

    OdpowiedzUsuń
  5. z wieloma ludźmi o tym rozmawiałam albo próbowałam rozmawiać.

    są tacy, którzy zdecydowanie twierdzą, że wszystko, co nam się zdarza, jest wolą Bożą i nawet nie ma dyskusji. szczegół, że takie myślenie prowadzi do absurdów typu niech mąż-sadysta cię tłucze co dzień, bo to wola Boża, a ty się módl, żebyś to mogła zaakceptować (autentycznie słyszane w Kościele).

    tak, wiem, wierzę, że Bóg jest Panem i że ostatecznie historia kręci się na Jego chwałę.
    tak, wiem i wierzę, że z każdego zła Bóg może wyprowadzić dobro.

    ale póki co zło jest złem. mam go unikać i na ile mogę protestować przeciw złu, nawet wrzeszcząc do Boga, że tego nie chcę. jakoś chyba polowa psalmów jest takim wrzeszczeniem: Boże, co Ty robisz? chyba.

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że tu kluczowe jest rozróżnienie: krzyczenie wobec Boga i krzyczenie na Boga. Hiob się żalił wobec Boga i w tym nie zgrzeszył.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja myslę, że jeśli "kłócę się" z Bogiem, pytam, żalę to jeszcze oznacza, że traktuję Go powaznie (no, ma szansę to oznaczać).
    Natomiast, jeśli żądam, że ma być po mojemu, to już może być problem.

    Chciałoby sie wszystko rozumieć. Ale chyba musze się zgodzić, ze nie zrozumiem wszystkiego. Po prostu. Moje drogi to nie jego drogi. Obawiam się, że nie da się powiedzieć więcej poza tym, że pewne sprawy są tu na ziemi tajemnicą. I nawet jeśli po 30 latach widzę, że z mojego konkretnego cierpienia wyrosło jakieś dobro to nie oznacza to, że to cierpienie było dobre jako takie, czy że je zrozumiałam. I podejrzewam, że każdy ma takie doświadczenia. I nawet jak znajdziemy (a przecież nie zawsze znajdziemy) winnego to pytanie "dlaczego" nie uzyskuje pełnej odpowiedzi.

    A zło mam zwyciężać dobrem... (Ha, kolejne gigantyczne pole do dociekań...)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń