Za moich czasów studenckich nie wiedzieliśmy, co to jest mobbing. Nazywaliśmy to gnojeniem i pomyślałem, że o tym właśnie napiszę teraz, napiszę o profesorze W., który niedawno umarł, a który przez cały okres moich studiów mobbingował mnie, czyli gnoił. To będzie moja swoista katharsis. Podejrzewam, iż robił to dlatego, że odmówiłem udziału w jego zajęciach dodatkowych, dla których on sam wybierał uczestników, i które były uważane za bardzo nobilitujące wśród studentów. Może stąd się wzięła jego nienawiść do mnie i chęć utrudniania mi życia na wszystkie możliwe sposoby. Może to była zemsta.
Podam tylko trzy przykłady. Najpierw proseminarium greckie, które mieliśmy na trzecim roku. Wezwał mnie do tablicy i kazał przetłumaczyć zdanie z polskiego na grekę; przetłumaczyłem całość, ale pomyliłem w jednym miejscu rodzajnik i on wtedy wydarł się na mnie przed całą grupą, że jak mogłem zrobić coś takiego, że to się powinno wiedzieć. Było to bardzo poniżające. Druga rzecz, to zdawanie u niego lektur. Pytałem, czy mogę przyjść na dyżur na przykład w środę, on mówił, że jak najbardziej, a kiedy przychodziłem, oznajmiał mi, że niestety, nie może mnie przyjąć, bo już ma kilka innych osób. Kiedyś postanowiłem, że po prostu za jednym razem zdam dwie lektury, i uniknę w ten sposób jego złośliwości. Zdałem jedną lekturę, dostałem piątkę, wyciągam drugą książkę, na co on obwieszcza mi, że już mnie nie spyta, bo musi zjeść kanapkę. Rozumiem, że każdy może być głodny, ale dyżur ma się dla studentów. I wreszcie trzecia sytuacja, chyba najgorsza z tych wszystkich: to było na czwartym roku, kiedy mieliśmy metrykę starożytną, czyli naukę czytania metrycznego poezji greckiej i łacińskiej. Czytaliśmy jakiś fragment z Katullusa, pisany jedenastozgłoskowcem. Każdy miał z biblioteki pożyczone jakieś wydanie Katullusa, i z niego odczytywał wskazany przez profesora W. fragment. Ja miałem jakieś włoskie wydanie i przeczytałem przeznaczony mi fragment. W tym momencie profesor się na mnie wydarł, zaczął na mnie krzyczeć, jakbym mu, nie wiem, ubranie zalał kwasem siarkowym,
że źle przeczytałem jeden wyraz, bo on jest w innym rodzaju. Wyjaśniłem, cały drżąc xe strachu, że ja tak mam z moim wydaniu, na co on jeszcze bardziej zaczął wrzeszczeć, że mam złe wydanie, i że to w ogóle moja wina, że coś takiego się zdarzyło.
Takich sytuacji był więcej, czysta złośliwość, poniżanie wobec grupy, deprecjonowanie, po prostu mobbing. A jednocześnie profesor W. uważany był za wzór cnót chrześcijańskich, za gorliwego katolika, który był przez jakiś czas przełożonym polskiej grupy zakonu bożogrobców. Szkoda, że z tych wielbiących go osób nikt nie zauważył albo nie chciał zauważyć jego drugiej twarzy, jego drugiej strony. W moim odczuciu to nie był dobry człowiek, na pewno nie był to dobry chrześcijanin.
Niech Bóg się zmiłuje nad jego grzeszną duszą.
PS Może ktoś powiedzieć, że opisuję to teraz, kiedy profesor W. nie żyje, więc nie ma jak się bronić. Ale wtedy, kiedy on mnie mobbingował, ja też nie miałem jak się bronić. The balance of the world has been restored.
nie przejmuj się. Jeśli jest prawdą, że nauczycieli wpuszczają do nieba uczniowie, a profesorów studenci, to albo go nie wpuścisz :P, albo będziesz miał dziką satysfakcję, że jednak wpuściłeś :P
OdpowiedzUsuńTo mnie by najpierw musieli wpuścić moich uczniowie i studenci...
OdpowiedzUsuń