Moja przyjaciółka i dawna nauczycielka, Barbara, mówi, że po kłopotach, jakie dany uczeń ma z łaciną, można poznać, jakie też ma kłopoty z matematyką czy chemią. Coś w tym jest. Niestety, dla większości łacina jest tylko dodatkowym przedmiotem, niepotrzebnym obciążeniem, przegrywającym z informatyką, podstawami biznesu i – o ironio! – innymi językami europejskimi, jakich nauczają w szkołach.
Spełniają się zatem gorzkie słowa Jana XXIII, który w konstytucji apostolskiej Veterum sapientia pisał: Niestety, całkiem wielu jest takich, którzy, niewłaściwie pojmując rozwój nauk, mają zamiar odrzucić lub ograniczyć naukę łaciny oraz inne tego typu dziedziny... Ponieważ sama konieczność do tego nakłania, uważamy, że należy podążać w całkowicie przeciwnym kierunku.
Przeglądałem ostatnio papieski mszał z zeszłego roku. Ze smutkiem zauważyłem, że w Wielki Piątek, chociaż czytania i śpiewany między nimi psalm, jak też modlitwy, należące do celebransa, były po łacinie, intencje modlitwy powszechnej, dla których istnieje przecież piękna, starodawna melodia, odczytywane były w różnych językach współczesnych. Zdziwiłem się, że w czasie Wigilii wielkanocnej psalmy między czytaniami śpiewane były po łacinie, ale psalm 118, towarzyszący uroczystemu, najuroczystszemu w całym roku, Alleluja – po włosku. Cóż z tego, że przed nim diakon mówi do papieża po łacinie: Beatissime pater, annuntio vobis gaudium magnum, quod est Alleluia... – skoro potem nagle śpiewa się po włosku. Rozumiem, i jestem zdecydowanie za czytaniami w językach narodowych, aby Słowo Pana jak najbardziej było zrozumiałe dla słuchaczy. Ale skąd ta dziwna mieszanka językowa przy śpiewach?
Spełniają się zatem gorzkie słowa Jana XXIII, który w konstytucji apostolskiej Veterum sapientia pisał: Niestety, całkiem wielu jest takich, którzy, niewłaściwie pojmując rozwój nauk, mają zamiar odrzucić lub ograniczyć naukę łaciny oraz inne tego typu dziedziny... Ponieważ sama konieczność do tego nakłania, uważamy, że należy podążać w całkowicie przeciwnym kierunku.
Przeglądałem ostatnio papieski mszał z zeszłego roku. Ze smutkiem zauważyłem, że w Wielki Piątek, chociaż czytania i śpiewany między nimi psalm, jak też modlitwy, należące do celebransa, były po łacinie, intencje modlitwy powszechnej, dla których istnieje przecież piękna, starodawna melodia, odczytywane były w różnych językach współczesnych. Zdziwiłem się, że w czasie Wigilii wielkanocnej psalmy między czytaniami śpiewane były po łacinie, ale psalm 118, towarzyszący uroczystemu, najuroczystszemu w całym roku, Alleluja – po włosku. Cóż z tego, że przed nim diakon mówi do papieża po łacinie: Beatissime pater, annuntio vobis gaudium magnum, quod est Alleluia... – skoro potem nagle śpiewa się po włosku. Rozumiem, i jestem zdecydowanie za czytaniami w językach narodowych, aby Słowo Pana jak najbardziej było zrozumiałe dla słuchaczy. Ale skąd ta dziwna mieszanka językowa przy śpiewach?
Zastanawiać się można, czy zanik łaciny w liturgii to tylko skutki działań posoborowych, jak triumfalnie zwykli krzyczeć przeciwnicy Vaticanum II, czy też wynik zmian społecznych i kulturowych, które zaczęły się jeszcze przed Soborem, a w jego trakcie i po nim – aż dotąd – rozwijały i rozwijają. Łacina bowiem znika nie tylko z liturgii. Jak napisałem na początku, staje się przedmiotem dodatkowym, i chętnie pomijanym, nie tylko w szkołach, ale i na uniwersytetach, i nie ma to nic wspólnego z Kościołem i jego liturgią. Dlaczego? Nie wiem. Sam uważam moją znajomość łaciny za mizerną w porównaniu z tą, jaką poszczycić się mogli studenci filologii kilkadziesiąt lat temu, kiedy prace magisterskie i doktorskie pisano w całości po łacinie. Za moich czasów wystarczało już tylko łacińskie streszczenie... Powiedzieć coś studentom w czasie zajęć po łacinie, z nadzieją, że zrozumieją – nie ma co próbować. Nawet jeśli są to studenci teologii czy seminarzyści, którzy przecież kiedyś zdawali po łacinie egzaminy z teologii.
Jan XXIII pisał o odrzucaniu także innych dyscyplin humanistycznych, związanych w pewien sposób z łaciną. Londyński King’s College, cieszący się zasłużoną renomą w świecie naukowym, w ramach cięć finansowych, rezygnuje ze studiów nad paleografią. Wstydzić się tylko można, że szefem wydziału nauk humanistycznych jest tam Polak. To, co się będzie liczyło – to dochód, jaki przyniosą uniwersytetowi dane studia czy badania. A co komu po paleografii i książkach sprzed wieków? Co komu po starożytnych i średniowiecznych autorach? Co komu po języku, w którym nie można się dogadać na wakacjach?
Łacina to sprawa nie tylko liturgistów, to coś więcej. Czy można bez niej znać i rozumieć kulturę Europy, i tę świecką, i tę religijną? Ale – czy ktoś się dzisiaj wstydzi, że nie zna łaciny? Wątpię. Pretensje ma się raczej do tych, którzy łacinę znają, i dziwią się tym, którzy jej nie znają. Bo dziwimy się, i zrozumieć tej niewiedzy nie potrafimy. A czasami po prostu się z niej śmiejemy.
Ale nie martwcie się: niedługo wymrzemy, ostatni ludzie Zachodu, jak mawiał C.S. Lewis. A wtedy spełni się to, o czym pisał Jan XXIII: Miseri mortales similiter ac eae, quas fabricantur, machinae, algidi, duri et amoris expertes exsistent.
PS Właśnie się dowiedziałem, że w sobotę umarł w Oksfordzie jeden z naszych: prof. Bruce Mitchell (1920-2010). Z jego podręcznika uczyłem się staroangielskiego, jego wydanie ‘Beowulfa’ jest owocem prawdziwej filologii. Był także uczniem Tolkiena, wspomina go w jednym ze swoich tekstów. Requiescat in pace.
PS Właśnie się dowiedziałem, że w sobotę umarł w Oksfordzie jeden z naszych: prof. Bruce Mitchell (1920-2010). Z jego podręcznika uczyłem się staroangielskiego, jego wydanie ‘Beowulfa’ jest owocem prawdziwej filologii. Był także uczniem Tolkiena, wspomina go w jednym ze swoich tekstów. Requiescat in pace.