Przeczytałem na nowo Trzynaście zagadek A. Christie. To prawie jak wyjazd na wakacje, bo raz, rzecz dzieje się w Anglii, dwa, kilkadziesiąt lat temu, kiedy życie było piękniejsze. Zamiast siedzenia przed telewizorem lub komputerem, zamiast słuchania radio, siedziało się w bawialni przy kominku i słuchało rozmowy. Panna Marple robiła na drutach, zgromadzeni opowiadali różne historie kryminalne... Pamiętam coś takiego z wakacji w domku na skraju lasu, wprawdzie bez kominka i robienia na drutach, ponad dwadzieścia lat temu.
Bardzo mi się podoba określenie Jane Helier, pasujące jak ulał do większości współczesnych aktorek i dziennikarek: to, co miała na głowie, cenniejsze było od tego, co miała w jej wnętrzu.
Jest w tych opowiadaniach jakże piękny brak pośpiechu, a zagadki kryminalne rozwiązuje się głównie przy użyciu głowy, a nie laboratoryjnej aparatury. Wszystkie CSI stają się niestrawne przy pannie Marple, płytkie i nudne. A panna Marple jest o wiele ciekawsza niż Herkules Poirot, który bywa strasznie denerwujący, chociaż nie tak denerwujący jako Horatio Caine ze swoimi wystudiowanymi pozami i ciemnymi okularami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz