niedziela, 6 grudnia 2020

Doliny naszej rozpaczy, góry naszej arogancji

Doliny dla Deutero-Izajasza nie są przyjemne, jak Dolina Muminków, ale są czymś, co oddala od Boga, co utrudnia drogę do Niego. Podobnie i góry. (Ja sam za górami nie przepadam.) Jedne i drugie muszą zniknąć, aby Bóg mógł do nas przyjść, a właśnie czekamy na Jego potrójne przyjście: to w Betlejem, to na końcu czasów, i to pomiędzy tymi dwoma, czyli przez łaskę do naszego serca.

Niebo ze świstem przeminie, pisze św. Piotr (lub jego uczeń, jak chcą bibliści), jak nagle zwinięty zwój papirusowy. Drugie czytanie dzisiejsze (2 P 3:8-14) przypomina o końcu świata, czyli jest bardzo adwentowe, i o odrodzeniu, które po nim nastanie: oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których zamieszka sprawiedliwość. Obyśmy mieli udział w nowej ziemi i nowym niebie, kiedy przyjdziesz powtórnie, Panie; niech nam to wybłaga potężna modlitwa św. Jana Chrzciciela i św. Mikołaja, dzisiejszego patrona.

À propos św. Mikołaja: kultura masowa wygnała go z Azji Mniejszej na biegun północny i zamieniła w przerośniętego krasnala. Tolkien znalazł genialne rozwiązanie: na biegunie północnym mieszka, według niego, Father Christmas i to on przynosi dzieciom prezenty w Boże Narodzenie! A św. Mikołaj pozostał na swoim miejscu w niebie i w liturgii, jako czcigodny orędownik u Boga.

3 komentarze:

  1. Te góry i doliny w nas – owszem, muszą zniknąć, ale majestatyczne szczyty prawdziwych gór – te zbliżają do Boga. Jak to mówią „na górze objawia się Pan”. Kocham góry, zwłaszcza Tatry, piękne i wciąż groźne, uczące pokory, rozsądku, ale też rozpalające wyobraźnię. Uczą uznania własnych granic, ale z drugiej strony też odwagi i wytrwałości, czasem – przekraczania siebie, z Bożą pomocą. „Na skałę mnie wprowadź zbyt dla mnie wysoką” – na stromych podejściach była to często moja nieustanna modlitwa :) A potem, kiedy otwiera się widok z grani albo nawet ze szczytu... I gdy pomyślisz, że Bóg jest ponad to wszystko, On – Stwórca i Pan. Niby nic się nie stało, a wracasz inny. Ktoś mówił „dziewięć dziesiątych to trud, zmęczenie, wysiłek – ale to o tej pozostałej jednej dziesiątej nigdy się nie zapomina”.
    W tym roku jestem stęskniona za górami, nie byłam w Tatrach. A one są dla mnie jedną z bram otwierających na przychodzenie Boga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mam takiego doświadczenia, w górzystej okolicy zaraz boli mnie głowa (czyżby ciśnienie?), wolę morze (jak elfy).

      Usuń
  2. To może być jakiś problem zdrowotny – wysokie ciśnienie albo kłopoty z sercem. Moja Mama zawsze źle się czuła w górach i unikała wyjazdów w Tatry, choć Beskidy jeszcze były dla niej odpowiednie. Ale chyba Twoje elfickie imię też wyjaśnia inne upodobania. Zachody słońca nad morzem są długie i piękne, i coraz to inne - nawet w tym samym miejscu. W górach rzadziej można je oglądać w całej krasie, doliny pogrążają się w cieniu na długo przed właściwym zachodem, a zwykle trzeba zejść w nie na noc. Więc gdzież miałoby bardziej ciągnąć Lómendila... Do mnie pasowałoby raczej imię „miłośniczka górskich ścieżek”. Może po mnie przypłynie kiedyś obłok, nie statek...

    OdpowiedzUsuń