środa, 1 lipca 2009

To die or not to die

Może to lęk, wzmożony zabójczą pogodą, o bliskich, którzy w podeszłych są już latach, może spojrzenie na codzienną, poranną dawkę leków, może kolejna, nocna lektura „Beowulfa”, a może dwa drzewa, uśmiercone przez burzę koło mojego domu – skłoniły me myśli ku śmierci.

Cała niemal literatura i sztuka ludzka zajmują się tematem Śmierci, jak stwierdził Tolkien, wyjaśniając, że „Władca Pierścieni” jest książką przede wszystkim o Śmierci. Śmierć po prostu jest, czy tego chcemy, czy nie, i wcześniej czy później każdy z nas się z nią spotka – i nie chodzi tylko o własne umieranie.

Apostoł mówi, że śmierć dla chrześcijanina jest zyskiem, bo pozwala odejść i być z Chrystusem (Flp 1:21.23). Ale mówi też, że w udręce jęczymy, lękając się utraty naszego „doczesnego przybytku” (2 Kor 5:4), chociaż tak bardzo pragniemy stanąć przed Panem. Św. Cyprian już zauważał, że chrześcijanie, przez świat znienawidzeni, tegoż świata się jednak kurczowo trzymają, gdy Pan każe im go opuścić, a chociaż modlą się codziennie o przyjście Bożego królestwa, woleliby, aby nie nadeszło zbyt szybko.

W „Dialogach karmelitanek” Bernanosa, kiedy lekarz przychodzi do konającej przeoryszy, matka Maria od Wcielenia, podprzeorysza, mówi do niego: Kiedy sam Oblubieniec zbliża się do nas, by nas poświęcić jak Abraham swego syna, Izaaka, trzeba być bardzo doskonałą albo bardzo głupią, by nie odczuwać trwogi. (Doskonały, po grecku teleios, to ktoś doprowadzony do końca, jak dzieło skończone, idealne. Kiedyś po polsku używało się przymiotnika ‘skończony’ w tym znaczeniu, np. ‘skończony malarz’, czyli malarz doskonały. Dziś został nam tylko zwrot ‘skończony idiota’, czyli idiota doskonały.)

Bardzo trudno jest zgodzić się na śmierć jako na wolę Bożą. Kiedy ktoś choruje, modlimy się raczej o jego uzdrowienie, i mamy nadzieję, że nie umrze – teraz. A przecież kiedyś będzie musiał umrzeć. Odsuwamy śmierć jak najdalej, wyrzucamy ją poza nawias. Kilka lat temu załatwiałem z moim ojcem pewne sprawy w banku, między innymi pełnomocnictwo dla mnie. Bardzo miła pani, która nas obsługiwała, tłumaczyła ojcu, że to jest na wypadek, „gdyby mu się coś stało”. Znaczy się, jeśli np. ciężko zachoruję i nie będę mógł sam przyjść do banku? - spytał ojciec. Nnnnie, to nie o to chodzi, ale... wie pan, gdyby się panu... coś... stało. Pamiętam też, jak ojciec z matką kupowali na kredyt pralkę: ojcu, ze względu na wiek, kredytu przyznać nie chciano, bo... „może się panu coś stać, i co wtedy”. Śmierć jest za trudnym słowem, chociaż tak starym (już kiedyś pisałem o rdzeniu, od którego pochodzi).
Powiadacie, że Eldarowie nie ponoszą kary, nawet ci, którzy się zbuntowali, nie umierają. Ale nieśmiertelność nie jest nagrodą ani karą, lecz przeznaczeniem, które musi się dopełnić. Pierworodni nie mogą uciec, są związani z tym światem, nie mogą go opuścić, dopóki istnieje, bo jego życie jest ich życiem. Mówicie, że was ukarano za bunt ludzi, w którym mieliście bardzo mały udział, i że dlatego musicie umierać. Ale śmierć w pierwszym zamyśle nie miała być karą. Pozwala wam odejść, porzucić świat, nie jesteście z nim związani czy to w nadziei, czy w znużeniu. Które więc pokolenie powinno zazdrościć losu drugiemu? (wysłannicy z Amanu do Tar-Ciryatana, Akallabêth).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz