sobota, 12 grudnia 2009

Na kolanach Pana

W trzecią niedzielę Adwentu w moim kościele przy ołtarzu pojawiają się kwiaty. Zwykle różowe. Być może niektórzy uznają, że nic w tym szczególnego. Rzecz w tym, że w moim kościele w czasie Adwentu na ołtarzu nie ma kwiatów. Pojawiają się tylko na trzecią niedzielę Adwentu, od I nieszporów, i wcześniej, na dzień Niepokalanego Poczęcia Maryi Dziewicy.

Jeszcze kilkanaście lat temu można było przeczytać w liturgicznych kalendarzach, że w czasie Adwentu, tak jak w czasie Wielkiego Postu, ołtarzy nie ozdabia się kwiatami. Od pewnego jednak czasu kwiaty przy ołtarzu także w Adwencie wydają się, w większości kościołów, czymś naturalnym. Jeśli nie kwiaty, to adwentowe wieńce z czterema świecami. (Co jest i tak lepsze niż konstrukcje z Dzieciątkiem Jezus, schodzącym co tydzień coraz niżej, by wreszcie trafić do stojącego na dole żłóbka.) Tłumaczy się, że Adwent jest czasem radosnego oczekiwania, i można w związku z tym ozdabiać ołtarz kwiatami, byle z umiarem, tak, aby nie przyćmić potem Narodzenia naszego Pana. Tak samo tłumaczy się, że opuszcza się w mszy Chwała na wysokości po to tylko, aby mogło tym mocniej rozbrzmiewać w czasie świętej Nocy. Ale jak zdefiniować ów umiar, i co zrobić z tymi, dla których Adwent równa się roraty, na których rozbrzmiewa Gloria in excelsis? (W moim kościele roraty są tylko trzy razy w tygodniu. Bardzo mi się to podoba.)

Adwent jest radosny, już w pierwszych jego antyfonach pojawia się alleluja. Szkoda jednak, aby zatracił charakter pokutny, który ma przecież być przygotowaniem na spotkanie z Panem. Wciąż mówi się o adwentowych postanowieniach i umartwieniach, ale o drobiazgach, jakże jednak wymownych, jak brak kwiatów, się nie pamięta.

Z drugiej strony, może się zdarzyć, że o radości się zupełnie zapomni. Coraz częściej wśród ludzi wierzących słychać narzekania, czarne krakanie się rozlega na temat Kościoła i jego złego stanu, prowadzącego do powolnego upadku, etc., etc. Jest źle, będzie gorzej, Kościół w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat popełnił tyle błędów, że naprawić się ich nie da. Mnóstwo ludzi – ponoć wierzących – zyskało nagle dar czarnego widzenia. W gruncie rzeczy, nie powinienem się dziwić, bo zawsze łatwiej zobaczyć zło niż dostrzec dobro.

A przecież, jak już pisałem, cytując ukochanego teologa, historia chrześcijaństwa zaczyna się od radości: Raduj się, rzekł anioł do świętej Maryi. Po swoim zmartwychwstaniu Jezus mówi do kobiet, które spotyka na drodze, przy pustym grobie: Khairete, radujcie się. I wreszcie, kiedy wszystko się wali, spadają gwiazdy, morze huczy i ziemia się trzęsie, jak o tym czytaliśmy w pierwszą adwentową niedzielę, wtedy pojawi się Syn Człowieczy, z wielką mocą i chwałą – alleluja! Nabierzcie ducha, podnieście głowy, mówi do nas, wierzących. Ten, kto naprawdę wierzy, wie, że Pan jest wszechmogący – pantokrator, który przychodzi, jak mówi Apokalipsa (1:8); wszystko jest w Jego ręku, czy też, jak napisałby Homer, wszystko leży na Jego kolanach, los wszystkiego. Kto naprawdę wierzy, wie, że Kościół jest Kościołem Pana, i nigdy nie zginie, nigdy nie umrze, bo On sam tak obiecał: bramy świata umarłych go nie przemogą (Mt 16:18).

In te, Domine, confisus sum, in te speravi, non confundar in aeternum, dicant omnes qui Christiani vocantur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz