sobota, 5 grudnia 2009

Ptokheia kai kenosis*)

Po drodze do kościoła spojrzałem na białe girlandy lampek, wiszące nad ulicą Piwną. W oknach sklepów choinkowe gałązki, bombki i bombeczki, i znowu lampki. Zdaje się, że całe miasto jest spowite kilometrami sznurów bożonarodzeniowych lampek, kolorowych i niekolorowych, migających i niemigających, grających i niegrających, etc., etc.

Ile na to prądu pójdzie, ile za ten prąd pieniędzy. Oczywiście, zaraz ktoś zacznie przekonywać, że wszystkie te światełka są potrzebne, bo jest zimno, szaro, szybko robi się ciemno, ludzie czują się przygnębieni, brak światła może wywoływać SAD (czyli sezonową depresję; nie wiem, jak to działa, bo pogoda akurat na mnie nie wpływa, a jeśli już, to gorzej czuję się latem, kiedy jest nadmiar słońca)... A poza tym, trzeba się świątecznie cieszyć, i dekoracje mają w tym pomóc. (Nie przeczę, ale do świętowania jeszcze sporo czasu zostało.)

A w kościele Duch mnie owionął swym tchnieniem, i pomyślałem, i poczułem w głębi mojego biednego, grzesznego serca: Ubóstwo i ogołocenie, ubóstwo i ogołocenie. Taki ma być twój Adwent.

Chociaż ogołocenie to nie jest dobre słowo: Pan więcej niż ogołocił samego siebie. Ogołocenie sugeruje coś zewnętrznego, a On dokonał tego także, i nade wszystko, w sobie, aż do głębi swej istoty.

O Rex gloriae, Domine Iesu, qui de caelis descendere dignatus es, ut carnem sumens teipsum humiliares, etiam magis, ut exinanires teipsum, cum Deus verus permaneres: da mihi imitari paupertatem et humilitatem, et exinanitatem tuam, ut tecum ad dexteram Patris consedere possim, cum in tuae veneris gloria maiestatis. Amen.
________________
*) Cf. 2 Kor 8:9 i Flp 2:7.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz