wtorek, 3 sierpnia 2010

Języki w kościołach i pustelniach

Jeśli zapytać moich uczniów, o czym najbardziej lubię mówić, odpowiedzieliby pewnie, że o etymologii. (Na drugim miejscu – KMN, na trzecim – House, dopiero na czwartym – Galadriela.)

Pobyt w Norwegii pełen był etymologicznych rozkoszy; nie sądzę, bym się kiedyś nauczył któregokolwiek z norweskich dialektów, ale samo patrzenie na słowa, i powstające przy tym skojarzenia z gockim i staroangielskim, wystarczająco są przyjemne. Ale nie o etymologii będę pisać, kogóż zresztą by ona interesowała na liturgicznych blogach...

Norwegowie*), jak się okazuje, całkiem bezproblemowo śpiewają na mszy części stałe po łacinie. Jak na niewielki i stosunkowo młody Kościół katolicki**), biją w tym na głowę jedyny prawdziwie katolicki naród polski.

Z drugiej strony, pustelnia trapistów, o której pisałem, to swoista wieża Babel. Mnisi (jest ich trzech) rozmawiają ze sobą po angielsku, jako że wspólnota jest międzynarodowa. Modlą się po norwesku, ale mszę mają po łacinie. Rozbawiło mnie trochę, kiedy w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu zaczęli śpiewać po norwesku najpierw Adoro te devote („Zbliżam się w pokorze”), a potem Przed tak wielkim Sakramentem. Po obiedzie jednak, ze względu na gości, zaśpiewali po łacinie antyfonę Ave, Regina caelorum, chociaż – jak wynika z refektarzowego modlitewnika – normalnie robią to po norwesku.
__________________________
*) A dokładniej, Norwegowie, Wietnamczycy, Filipińczycy, Anglicy, Kongijczycy etc., bo różne nacje składają się na przeciętną norweską parafię.
**) Młody po okresie dominacji protestanckiej, która zaczęła się w 16-17. wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz