wtorek, 30 kwietnia 2013

Klikanie i akcentowanie

Zmiana akcentu w greckim wyrazie może zmienić jego znaczenie. Na szczęście w greckich tekstach, z których korzystamy (czyli we współczesnych wydaniach antycznych autorów), akcenty są zaznaczane. Oprócz tego uczymy się ich na pamięć, a przynajmniej staramy się, na zasadzie osłuchiwania się z nimi. W liceum mieliśmy ćwiczenia: dostawało się grecki tekst bez akcentów, i trzeba było akcenty wstawiać.

Z łaciną jest gorzej, tu akcentów się nie zaznacza, trzeba się z nimi osłuchać. Czasami, w przypadku wątpliwości, zaglądam do słownika, żeby sprawdzić, czy np. „o” jest w danej sylabie krótkie czy długie – a od tego zależy akcent. Pamięć zawodna jest.

Na filologii klasycznej UW w swoim czasie istniała nieformalna grupa, czy może raczej klika – a właściwie, jeśli się nie mylę, wciąż istnieje, tyle że już poza strukturami UW – której członkowie z lubością drwili ze wszystkich spoza grupy. Między innymi dotyczyło to akcentowania. I tak, na przykład, nieustannie można było słyszeć komentarze – rozpowszechniane poza grupą – na temat pani M. (w swoim czasie dyrektorki instytutu), której zdarzyło się kiedyś powiedzieć publicznie ocúlus zamiast óculus. Powtarzam: zdarzyło się kiedyś, nie: zdarzało się często czy ciągle. W oczach członków grupy to jedno przejęzyczenie podawało w wątpliwość całą wiedzę i karierę naukową pani M.

Tymczasem sam słyszałem, jak jeden z członków owego nieformalnego stowarzyszenia drwiących, również publicznie powiedział nólite zamiast nolíte, i nie wywołało to żadnej reakcji. Inna z kolei osoba z owej grupy powiedziała kiedyś do studenta perlucídus zamiast perlúcidus. Wprawdzie nie była to publiczna pomyłka, oprócz owej osoby i studenta jeszcze tylko ja byłem obecny, więc może się nie liczy.

Nowicjusze, których uczę, w niepojęty dla mnie sposób na ogół prawidłowo akcentują, niemal na wyczucie. Na, powiedzmy, 10 zdań zdarza się, że tylko 2 razy muszę coś poprawić, albo sięgnąć po słownik, żeby się upewnić, czy akcent był poprawny, bo sam nie byłem pewny.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Zacieranie znaków

Czy suknia ślubna koloru innego niż biały o czymś świadczy? Albo brak ślubnego welonu?

Albo namaszczanie przy bierzmowaniu: robienie na czole krzyżyka, a potem rozmazywanie go.

Czy znaki mają jeszcze jakieś znaczenie?

niedziela, 28 kwietnia 2013

Chrzest, wielkanocny sakrament

Trzecia edycja Mszału rzymskiego podaje na 5. niedzielę wielkanocną kolektę, którą można by mniej więcej tak przełożyć: Wszechmogący, wieczny Boże, nieustannie doprowadzaj w nas do pełni działanie wielkanocnego sakramentu [dosł.: zawsze udoskonalaj w nas wielkanocny sakrament]; niech ci, których zechciałeś odnowić przez chrzest święty, dzięki Twej pomocy przynoszą owoc obfity; pozwól im dojść do radości życia wiecznego.

Wielkanocny sakrament, ten udzielany w Wielką Noc, czyli chrzest. Okres wielkanocny co jakiś czas o tym sakramencie przypomina, chociaż na ogół te przypomnienia mijają niedostrzeżone. Tak samo bywa i z samym Zmartwychwstaniem: im dalej od Wielkanocy, tym rzadziej można usłyszeć wielkanocne pieśni. Owszem, zaśpiewa się jedną, na wejście, a dalej repertuar jak z okresu zwykłego.

Wracając do chrztu: w liturgii godzin często się go wspomina, wystarczy chociażby wspomnieć obydwa hymny z nieszporów: jeden mówi o przejściu przez Morze Czerwone i przypomina w ten sposób wielkanocną wigilię, drugi zaś bezpośrednio mówi o chrzcie, przez który Chrystus udziela odpuszczenia grzechów. Antyfony psalmodii z jutrzni i nieszporów także ukazują obrazy chrztu: Nurty rzeki rozweselają miasto Boże, alleluja (nieszpory, piątek 1. tygodnia); Jak jeleń pożąda wody ze źródła, tak dusza moja pożąda Ciebie, Boże, alleluja (jutrznia, poniedziałek 2. tygodnia); Ujrzały Cię wody, Boże; przez morze przeprowadziłeś lud swój, alleluja (jutrznia, środa 2. tygodnia); Śpiewać będziemy jak ci, którzy tańczą: wszystkie moje źródła są w tobie, miasto Boże, alleluja (jutrznia, czwartek 3. tygodnia); Wyleję na was czystą wodę, alleluja (jutrznia, sobota 4. tygodnia). Woda jest obrazem chrztu, miasto Boże to Kościół, który udziela chrztu. Okres wielkanocny jest okresem 'chrzcielnym', o czym zbyt rzadko się pamięta.

piątek, 26 kwietnia 2013

W końcu pada to pytanie...

Zastanawiam się, czy napisać o dziejach pewnej wielkanocnej modlitwy, która jest obecnie kolektą czwartku 2. tygodnia wielkanocnego, w najnowszej edycji mszału (zatem wciąż nie ma jej w wersji polskiej). Modlitwa ta była kolektą, potem sekretą, teraz znów kolektą, gramatycznie sprawia trochę kłopotu; obecnie jest w wersji pierwotnej, która jednak z językowego punktu widzenia jest dosyć niezgrabna, może dlatego ktoś ją poprawiał w czasach, kiedy była sekretą. Ale żeby to wszystko wyjaśnić, trzeba się jednak odwoływać do znajomości języka, jak np. rodzajów zdań złożonych czy funkcji ablatiwu, co sprawia, że tekst byłby nieco hermetyczny i trudny w czytaniu. 

Co do trudności... Kiedy uczę łaciny, zawsze w końcu pojawia się pytanie, czy greka jest trudniejsza od łaciny, czy w ogóle jest trudna. Odpowiadam wtedy, że nie wiem, to zależy od osoby. Dla mnie greka jest łatwiejsza od łaciny, może dlatego, że miałem bardzo dobrych nauczycieli, najpierw w liceum, potem na uniwersytecie. Ale wiem, że wśród osób studiujących wraz ze mną większość odpowiedziałaby inaczej. Staroangielski może być łatwiejszy od współczesnego francuskiego dla niektórych, dla innych może być zupełnie nie do pojęcia. Na takie pytania, co do stopnia trudności języków, nie ma jednej odpowiedzi.

środa, 24 kwietnia 2013

Cinis ad cinerem

Sadziłem na grobie aksamitki. Z poruszonej ziemi zaczęły wypełzać ohydne, białe larwy. Obraz przemijania? To już wolę piszczele i czaszkę. Prochem jesteś i do prochu wrócisz. A wcześniej zjedzą cię takie robaki?

Ciekawe, czy istnieje powołanie grabarza. Jeśli jest powołanie do bycia lekarzem, może jest powołanie do bycia grabarzem? O jeden stopień dalej, w sprawach należących do ciała.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Dwie panie T.

Przez krótki czas moją, swego rodzaju, szefową była p. Brzuska z Instytutu Filologii Klasycznej. Dowiedziałem się kiedyś, że studenci polonistyki nazywają ją Tootsie: istotnie, podobna była do bohaterki granej przez Dustina Hoffmana. Podobne rysy twarzy, okulary, żaboty, spódnice, etc. Odkąd się dowiedziałem o tym przezwisku, ciężko mi było zachować powagę w czasie rozmowy z panią B. ps. Tootsie.

A teraz dowiedziałem się, że chłopcy z nowicjatu nazywają pewną panią Margaret Thatcher. Żelazna dama. Istotnie, pewne podobieństwo jest. Obawiam się, że już nigdy nie będę mógł z tą panią swobodnie rozmawiać, bez ciągłego skupiania się na zachowaniu powagi.

sobota, 20 kwietnia 2013

Sturnus vulgaris

Tak się nazywa po łacinie szpak pospolity, którego już można zobaczyć w parkach. Ptak znalazł sobie miejsce w literaturze, w opowieści o Branwen, córce Llŷra, siostrze Bendigeidfrana i Manawydana, wydanej za Matholwcha, króla Irlandii. To właśnie szpaka nauczyła mówić Branwen, kiedy rodzina męża upokorzyła ją i zrobiła z niej służącą. Szpakowi opowiedziała Branwen o swoim bracie, Bendigeidfranie, i wysłała do niego ptaka z listem, w którym opisała swą sytuację i prosiła o pomoc. W rezultacie bracia ruszyli na Irlandię, by oswobodzić siostrę. A wszystko to można przeczytać w Mabinogion (nigdy nie wiem, czy się to po polsku odmienia).

Takie skojarzenia wywołuje szpak. Ale, według mnie, ładniejszy od niego jest kos.

piątek, 19 kwietnia 2013

30%

Pomijając nowicjuszy, 30% mieszkańców klasztoru na Służewie to moi uczniowie. Jeśli doliczyć jeszcze dwóch ojców, których od czasu do czasu uczyłem greki, to ponad 30%.

środa, 17 kwietnia 2013

Jestem okropny, czyli pochwała kobiety

Jako że przysługuje mi, jako konsumentowi, takie prawo, poszedłem do księgarni zwrócić książkę. Kupiona 8 dni temu, nietrafiona, jak to się mówi. Zdarza się. Mógłbym rzucić w kąt albo komuś oddać, ale chciałem odzyskać prawie 32 złote. Mam prawo.

Wyjaśniłem, w czym rzecz, miłemu panu z tzw. obsługi klienta. Pan książkę przyjął, zdziwił się, że wypełniłem formularz zwrotny (bo nikt tego nie robi), spytał, co jest nie tak z tą książką, czy ją reklamuję. Nie, rzekłem, po prostu chcę ją zwrócić. Zaczęła się procedura. Skanowanie kodu kreskowego książki i zamówienia, działania komputerowe różnego rodzaju, w trakcie których pan dzwonił do kierownika dyżurnego, do działu obsługi technicznej, konsultował się z kolegą ze stanowiska obok. Przyszła pani kierowniczka dyżurna, przenieśliśmy się na drugi komputer, znowu na pierwszy, znowu skanowanie, pani odeszła, podszedł drugi pan, ten, z którym już konsultował się pan mnie obsługujący. Panowie rozmawiali między sobą o kłopotach z wygenerowaniem nowej faktury, dzwonili do działu technicznego, próbowali, naciskali, skanowali, etc. Trwało to mniej więcej 20 minut. Przez cały ten czas żaden z nich nie zwrócił się do mnie z wyjaśnieniem, co się dzieje i dlaczego muszę czekać. Wreszcie przyszła pani, chyba też kierowniczka; w każdym razie, kilka razy miałem już z nią do czynienia i wiem, że jest profesjonalna i bardzo kulturalna. Pani spytała, w czym rzecz, popatrzyła, jak koledzy się męczą, i powiedziała do mnie: Prawdopodobnie dzisiaj nie zdołamy panu zwrócić pieniędzy. Odwróciła do mnie monitor komputera i wyjaśniła: Jeśli kolega się nie dodzwoni do działu technicznego, musimy do nich wysłać mejla. O, tutaj nie da się wygenerować nowej faktury do zwrotu, powinien pojawić się link, ale nie ma. Spojrzałem: istotnie, nie było. Nie ma sensu pana tu przetrzymywać, niech pan poda numer telefonu, kiedy faktura będzie już gotowa, zadzwonimy do pana. Prawdopodobnie jutro. Wszystko jasne, wiem, co się stało, wiem, co mam zrobić.

Pewnie się czepiam i jestem okropny. Panowie byli bardzo mili, nie było żadnego burknięcia, że zawracam im głowę, próbowali przez 20 minut coś zrobić. Wydaje mi się jednak, że, jako klientowi, należałoby mi się jakieś wyjaśnienie. Owszem, słyszałem, o czym rozmawiają, mimo wszystko, oczekiwałbym jakiegoś: Przepraszam pana, mamy tu problem techniczny z wydrukiem, może pan jeszcze chwilę poczekać? Pewnie się czepiam, bo sam jestem mrukliwy i niezbyt chętny do kontaktów społecznych, ale też nie obsługuję klientów. Wiem, że takie wyjaśnienia są trochę na pokaz ('jesteśmy frontem do klienta') i wiem, że odpowiedziałbym obłudnie Nic nie szkodzi. Może to i dobrze, że nic do mnie nie mówili, nie musiałem być obłudny? Może naprawdę jestem okropny i się czepiam niepotrzebnie? W końcu teraz już nie piszą nigdzie o PT klientach, tylko o klientach. Nie wiem. Gdybym to jednak ja obsługiwał klienta, starałbym mu się wytłumaczyć, dlaczego musi czekać, tak samo jak wyjaśniłbym studentowi, dlaczego musi jeszcze poczekać na kolokwium.

W każdym razie, przykład owej pani, o której napisałem, pokazuje, że można klientowi wyjaśnić, w czym rzecz, w sposób prosty, rzeczowy i całkowicie naturalny.

PS Po chwili namysłu doszedłem do wniosku, że może to otaczająca mnie atmosfera ponurości i mroczności sprawiła, że panowie woleli nie wchodzi w żaden kontakt werbalny ze mną. Nie wiem. Przypominam sobie, że jeden z nich właściwie zawsze unika obsługiwania mnie.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Brewiarzowe kulinaria

Już Chrystus Paschą jest naszą / i szczerej prawdy zaczynem, śpiewa się po polsku w nieszporach wielkanocnych. 

Co to jest zaczyn? Pierwotnie był to kawałek ciasta z poprzedniego wypieku, kawałek nieupieczony, zostawiony w czasie rozrabiania ciasta w dzieży. Bakterie kwasu mlekowego i, ewentualnie, drożdże, powodują w takim kawałku ciasta fermentację. Kiedy robi się ciasto następnym razem, dodaje się do mąki tenże zakwas, który, rozrobiony, spowoduje, że ciasto będzie rosło. (Jeśli dobrze pamiętam, Robinson Crusoe tak eksperymentował na swojej wyspie, stęskniony chleba.) Szczery zaczyn prawdy, ładnie brzmi, ale jest fałszem.

Łaciński tekst hymnu mówi, że Chrystus jest naszą Paschą i sinceritatis azyma. Łacina używa tu greckiego słowa ἄζυμος, czyli zaprzeczenie (alpha privativum na początku słowa wyraża zaprzeczenie) ζύμη. A ζύμη to właśnie zakwas, zaczyn, ten fermentujący kawałek ciasta z poprzedniego wypieku, który ma spowodować rośnięcie nowego ciasta. Czyli to, czego Żydom nie wolno było używać w czasie świąt paschalnych, świąt Przaśników, na pamiątkę wyjścia z Egiptu z ciastem, które nie zdążyło wyrosnąć. Św. Paweł w 1. Liście do Koryntian, pisząc, że Chrystus jest naszą Paschą, nakazywał, aby chrześcijanie byli przaśni, pozbawieni (za)kwasu złości i niegodziwości. Mają być ἄζυμοι, i świętować na przaśnikach szczerości (dosł. przejrzystości, dzisiaj powiedzielibyśmy 'modnie' transparentności) i prawdy. Św. Hieronim przetłumaczył to na łacinę jako azyma sinceritatis et veritatis, i ten cytat trafił właśnie do wielkanocnego hymnu. Zatem nie ma w nim mowy o zaczynie, niedozwolonym w czasie Paschy, ale właśnie o przaśnikach, wolnych od kwasu: pierwszym z nich jest sam Chrystus, wolny od grzechu, powstały do nowego życia, nieskalany, i Jego naśladować mają chrześcijanie. 

Chrystus jest naszą Paschą i przaśnikiem prawdy i szczerości.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Pamięć o prześladowaniu i męczeństwie ojców w wierze

Arcybiskup warszawski, Kazimierz kardynał Nycz, zarządził, aby 19. kwietnia, w siedemdziesiątą rocznicę wybuchu powstania w warszawskim getcie, o godzinie 10. we wszystkich kościołach archidiecezji biły dzwony, a w mszach tego dnia sprawowanych, w modlitwie powszechnej dodano wezwanie za tych wszystkich, którzy w czasie powstania w getcie zginęli.

Bardzo piękna decyzja, i, w pewien sposób, odważna. Tym bardziej przez to ważna.

sobota, 13 kwietnia 2013

Harmonia

Czytany dziś w oficjum fragment konstytucji Sacrosanctum Concilium określa, na czym polega dzieło ludzkiego odkupienia (humanae redemptionis (...) opus) i doskonałego uwielbienia Boga (perfectae Dei glorificationis opus). I używa do opisania tego dzieła, dokonanego przez Chrystusa Pana, cytatów z tekstów liturgicznych: najpierw z Kanonu rzymskiego, który mówi o błogosławionej męce, zmartwychwstaniu i chwalebnym wniebowstąpieniu Bożego Syna, czyli o paschalnym misterium, jak to bardzo wyraźnie nazywa Sobór (to określenie jest bardzo ważne!); dalej, z prefacji wielkanocnej, cytowany jest jej fragment, który mówi o zniszczeniu śmierci przez śmierć Chrystusa i odnowieniu życia przez Jego zmartwychwstanie.

Sobór także naucza, że zbawienie dokonuje się nie tylko poprzez głoszenie Ewangelii (Jezus posłany przez Ojca, aby głosić Dobrą Nowinę, wysyła z tą samą misją Apostołów), ale także przez sprawowanie tego głoszenia w liturgii przez ofiarę eucharystyczną i sakramenty. Przez chrzest ludzie mają udział w misterium paschalnym Chrystusa, w Eucharystii zaś doświadczają zwycięstwa Chrystusowej śmierci (cytowane tu słowa św. Pawła z I Listu do Koryntian przypominają, że sprawowanie Eucharystii jest głoszeniem śmierci Pańskiej do czasu Paruzji; cf. aklamację mszalną: Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie, i oczekujemy Twego przyjścia w chwale) i Jego triumfu (poprzez zmartwychwstanie). 

W tym jest życie.

piątek, 12 kwietnia 2013

Spóźniłem się o miesiąc

Chciałem napisać jakiś czas temu o, powiedzmy, dyskusji, którą można było przeczytać tutaj. Inne rzeczy mnie zajęły. Dziś strona już nie istnieje. (15. marca jeszcze była, potem nie sprawdzałem.) W każdym razie, ideą inicjatora tejże dyskusji (piszącego pod pseudonimem Ogórek) było stworzenie listy wartościowych książek, służących do wypełniania umysłu. Z tego, co pamiętam, książki podzielono na trzy kategorie, od najwartościowszych do tych, które czyta się w ostateczności, kiedy żadnej innej dobrej lektury już nie ma. Z punktu widzenia autora np. książki ks. Tischnera należały do tej ostatniej kategorii, a może nawet były poniżej niej, chociaż ktoś z dyskutantów zauważył, że ks. Tischner na łożu śmierci nawrócił się. Książki z najwyższej półki, z owej pierwszej grupy były, nie powiem, także interesujące, wspominam chociażby żywoty różnych świętych czy powieści Chestertona. Generalnie odniosłem jednak wrażenie, nie po raz pierwszy zresztą w tych sprawach, że wartościowe są tylko pozycje pisane przez gorliwych katolików, wszystko inne jest niebezpieczne dla wiary. Zastanawiam się zatem, czy bezpieczne jest czytanie chociażby Homera albo Eddy, Muminków czy kryminałów Agathy Christie, poezji anglikańskich poetów metafizycznych czy Tao Te Ching, różnorakich powieści fantasy i science fiction, Jane Austen czy Shakespeare'a, Mahabharaty lub T.S. Eliota. Może nawet jest to grzeszne, nie wiem. (Beowulfa napisał wprawdzie chrześcijanin, ale z nostalgią dla dawnych, pogańskich czasów. Sienkiewicza też nie należy czytać, pewien profesor opowiadał nam o jego bardzo wyuzdanych listach.)

W każdym razie, na trzeciej chyba stronie dyskusji ktoś zauważył, że do owego kanonu literatury dodać należy Księgę nad księgami, Biblię. Inicjator dyskusji odpisał mniej więcej tak: Biblia... Hmmm, no dobra. Na stronie pierwszej, gdzie lista była podawana, dodano Biblię z uwagą, że jest to propozycja owego dyskutanta, który o niej wspomniał. Bardzo ciekawe, nieprawdaż? W końcu, jakby na to nie patrzeć, cały Stary Testament napisali niekatolicy.

Wymieniałem uwagi nt. owej strony i dyskusji z moim wspaniałym nauczycielem z czasów studiów, wspominanym tu czasami doktorem Jerzym Mańkowskim. Odpisał mi: Panie Marcinie, kiedy my dojdziemy  (= wrócimy) do poziomu pogan, którzy siedzieli przy kolacji w namiocie pewnego dzikiego rycerza i wodza wychowanego w lesie (przez niejakiego  Chirona) ...

wtorek, 9 kwietnia 2013

Dla lubiących wiosnę

Huan, chociaż wybitnie ciepłolubny – w domu przemieszcza się zgodnie z promieniami słońca – uwielbia śnieg. Dzisiaj jednak cieszył się, że śnieg znika i pojawia się pod nim darń. Można ją kopać, prawie jak ostrzenie pazurów to wygląda, i można poszukać jakichś źdźbeł trawy do skubnięcia. Mizerne one, ale jednak. Nawet pies potrzebuje trawy, może to jakiś ślad z Księgi Rodzaju?

Kocham zimę, ale muszę przyznać, że dziwnie się śpiewa Regina caeli pośród śniegu. Wspominany przeze mnie wielokrotnie Wenancjusz Fortunatus pisał o czasie wielkanocnym: Oto wdzięk odradzającej się natury świadczy, że wszelkie Boże dary wróciły ze swoim Panem. Przed Chrystusem bowiem, triumfującym po smutkach świata podziemnego, wdzięczą się listowiem gaje, a łąki – kwieciem. Trudno stwierdzić, w jakich dniach jakiego miesiąca wypadała Wielkanoc wtedy, kiedy Wenancjusz pisał te słowa. W każdym razie, Beda daje świadectwo przekonaniu, że stworzenie świata było, jeśli można tak powiedzieć, na wiosnę: Bóg stworzył świat jako wiosenny. Zmartwychwstanie, Wielkanoc, to nowe stworzenie, odrodzenie, jak Wenancjusz pisał, całego świata. Nawet jeśli wiosny na Wielkanoc w naturze nie ma, to pozostaje ona w teologii.

Jak w niektórych psalmach

Pisałem, że wierzę, iż to Duch Święty, poprzez kardynałów, wskazał i wybrał papieża Franciszka. Duch zadecydował, że w tym czasie takiego papieża Kościołowi potrzeba, a my, w pokorze, ten wybór samego Ducha powinniśmy przyjąć. Wciąż tak uważam. W jakiś sposób Duch działa i chce działać przez Franciszka. Pewne gesty i działania papieża (czasami bezmyślnie nagłaśniane przez media jako sensacyjne) pokazują owo tchnienie Ducha, Jego popychanie do wyjścia i głoszenia Ewangelii.

Porównuje się często Franciszka do Jana XXIII i do Jana Pawła II. To prawda, 'styl' obecnego papieża jest zupełnie inny niż Benedykta XVI, jego poprzednika. Franciszek jest, można powiedzieć, ekstrawertykiem, w pewien sposób nawet ekstra-ekstrawertykiem, nieco nawet teatralnym, na wzór Jana Pawła II, który był bardziej 'na zewnątrz' niż 'wewnątrz' Kościoła. Chce wyjść do całego świata i głosić Ewangelię, w prostocie, tak jak Apostołowie i naśladujący ich św. Franciszek z Asyżu. To jest ważne, to jest dobre, to jest to, do czego Kościół jest zobowiązany przez swego Pana (Mt 28:19-20; Mk 16:15; Dz 1:8). Franciszek jest świadomy, że Kościół nie ma głosić samego siebie, ale samego Chrystusa i Jego krzyż, jak mówił w homilii na mszy dla kardynałów, w dzień po wyborze. Ma głosić nieskończone miłosierdzie Boże. (Jak pisał angielski poeta, Robert Herrick, miłosierdzie Boże jest jak ocean, którego fale wciąż wsiąkają w nadmorski piasek, ale ich obfitość nie zmniejsza się.)

W niektórych psalmach radość miesza się ze smutkiem, błaganie o pomoc z dziękczynieniem. I chyba tak można spojrzeć na pontyfikat obecnego papieża.

W pontyfikacie Franciszka, obok tej radości, o której pisałem wyżej, jest jednak i smutek, smutek zaniedbanej liturgii. I nie chodzi mi tu o rodzaj ornatu, ani nawet nie o to, że nie rozkłada rąk, kiedy mówi Pokój Pański, ani o to, że przy epiklezie kładzie rękę na kielichu. Bardziej zastanawia mnie tendencja do skracania liturgii. W mszy na rozpoczęcie pontyfikatu obrzęd nałożenia paliusza i pierścienia znowu włączono do mszy, Ewangelię odczytano tylko po grecku (kto z was, czytających te słowa, ją zrozumiał bez pomocy tłumacza?), nie było procesji z darami. W wigilię wielkanocną skrócono liturgię słowa o jedno czytanie. Objęcie papieskiej katedry, bazyliki św. Jana na Lateranie, także włączono w obrzędy mszy, chociaż tak wyraźnie przed konklawe zapowiadano, że wszystkie tego typu obrzędy mają być poza mszą. (Na swego rodzaju pociechę można powiedzieć, że Benedykt XVI oddzielił obrzęd kanonizacji od mszy dopiero na sam koniec swego pontyfikatu, po ośmiu niemal latach.) Czemu ma służyć takie skracanie liturgii, sprawowanie jej niemal z zegarkiem w ręku? Czy chodzi o to, żeby wierni się nie nudzili?

Homilie papieskie są krótkie, nie chodzi więc o skrócenie liturgii po to, żeby papież mógł wygłosić długie kazanie. Widać szczerą pobożność i pokorę papieża wobec Ciała i Krwi Pańskiej: to, jak patrzy na Hostię, jak przemawia do konsekrowanego Chleba i Wina, widząc w nich, wierząc mocno, że jest w nich Pan, kiedy mówi Panie Jezu Chryste. Przy ołtarzu staje się skupiony, w jakiś sposób oderwany od tego, co wokół. Nie wydaje się zatem, że skraca liturgię dlatego, że jej nie przeżywa. Przeżywa ją tak mocno, że jest dla niego wielkim wysiłkiem takie skupienie, i dlatego skraca liturgię, bo go, w pozytywnym sensie, wyczerpuje? Czy jednak chodzi o ludzi: mogą się nudzić? Mogą nie rozumieć nic z liturgii? Pragną innego rodzaju kontaktu – z Bogiem? Z papieżem?

Święty Sobór Watykański II naucza, że liturgia nie wyczerpuje całej działalności Kościoła, który przecież także głosi Chrystusa, wzywa do wiary i pokuty, uczy spełniać Ewangelię miłości (Sacrosanctum Concilium 9). Ale tenże Sobór naucza także, że liturgia jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i źródłem, z którego wypływa moc Kościoła (SC 10). Po to głosi się Chrystusa, aby wierni mogli się z Nim zjednoczyć w Świętej Ofierze, oddając Ojcu najwyższą cześć i uwielbienie: Tobie, Boże, Ojcze wszechmogący (…) wszelka cześć i chwała przez wszystkie wieki wieków. Jednocześnie to doskonałe uwielbienie Boga ma nas zjednoczyć w miłości i dać siłę na głoszenie Ewangelii. Swego rodzaju sprzężenie zwrotne. Nie można żałować czasu dla Boga, jeśli chcemy mieć czas dla ludzi, dla głoszenia im tegoż Boga. Głosić przecież trzeba Tego, którego się zna, z którym się żyje, a z którym najpełniejszy kontakt mamy przez Eucharystię, Jego Ciało i Krew.

PS Na jedną rzecz zwrócić warto uwagę: przy błogosławieństwie Franciszek robi wyraźne znaki krzyża, inaczej niż jego dwaj poprzednicy. Zawsze chciałem widzieć krzyż, kreślony ręką kapłana czy biskupa, a nie jakieś nie do końca wyraźne znaki. Co do układu palców już nie będę narzekał, bo tego od dawna nikt nie pamięta.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Senne uroki nazw

Słowa potrafią się śnić. Po prostu słowa, nie obrazy, ale słowa: ich zapis, ich dźwięk.

Taki np. oczar. Brzmi niesamowicie pięknie, a jeśli dodamy do niego przymiotnik wirginijski, nazwa staje się jeszcze piękniejsza. Oczar wirginijski. Łacińska nazwa, Hamamelis virginiana, tego piękna już nie ma, tak samo jak angielska, witch-hazel. Oczar wirginijski wprawdzie już nie kwitnie, i chyba oczar wiosenny też już skończył kwitnienie. Ten ostatni to Hamamelis vernalis, i tu z kolei nazwa łacińska brzmi piękniej. Nie umiem wytłumaczyć, dlaczego, po prostu dla mnie tak jest. Estetyka lingwistyczna, jak mówią niektórzy. Urok samego słowa, które jest jak barwa dla malarza czy smak dla tego, który lubi jeść. Dla mnie bardziej jak smak, może dlatego, że słowa przechodzą przez usta?

Albo Kaer Sidi z walijskiego poematu Preiddeu Annwn. Nazwa fortecy z Innego Świata; etymologia sidi różnie podawana, ale w tym momencie dla mnie nieistotna, sama nazwa brzmi jak czysta rozkosz: Kaer Sidi (wymowa mniej więcej taka: Kajr Sidi).

Takie słowa potrafią się śnić.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Dalej wzwyż i dalej w głąb!

Dziś, w oktawę Wielkanocy, w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, kolejny rocznik moich dominikańskich chłopców składa śluby wieczyste, ostateczne oddanie się Bogu w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie.

Czytając ich mejle na przestrzeni minionych lat, rozmawiając z nimi przy rzadkich okazjach spotkania, widzę, jak się zmieniają, dorośleją, dojrzewają, dalej idą, wzwyż i w głąb.

Brandstaetter pisał o Janie Chrzcicielu, że, kiedy ścięto mu głowę, runął w głąb Boga. W śmierci runął w głąb Boga, czyli w głąb życia. Śluby zakonne są rodzajem śmierci, śmierci dla tego świata: umarli dla świata, żyć będą w Chrystusie (cf. Kol 3:3, czytane w modlitwie czytań dzisiejszej niedzieli).

Chryste, nasz Pasterzu (...) ucz nas kochać nasze życie ukryte z Tobą w Ojcu (z jutrzni Wielkiej Soboty).

PS Tytuł, jak niektórzy pewnie zauważyli, pochodzi z narnijskiego cyklu C.S. Lewisa. Niedawno przeczytałem w sieci, że to książki satanistyczne i masońskie, podobnie jak i książki Tolkiena. Dziwne bywają ścieżki ludzkich umysłów, i często w lekturze czytelnik widzi to, co chce w niej zobaczyć. A może to działa podobnie jak zasada, że 'głodnemu zawsze chleb na myśli'?

sobota, 6 kwietnia 2013

6. kwietnia 3019

W tym dniu i w tym roku, w Trzeciej Erze, wypadał dzień Nowego Roku, według kalendarza Elfów. Celeborn (dla tolkienistów i nietolkienistów, którzy nie wiedzą, jak wymawiać to imię: 'c' wymawiamy jak 'k') i Thranduil spotkali się pośrodku Mrocznej Puszczy i nazwali ją Eryn Lasgalen.

piątek, 5 kwietnia 2013

Wybrakowany słownik

Po licznych perturbacjach dotarł do mnie The Dictionary of Imaginary Places: The Newly Updated and Expanded Classic Alberto Manguela i Gianni'ego Guadalupi. Są w nim omówione krainy Śródziemia, i kraina Oz, i Utopia Tomasza More'a, i Dolina Muminków, i Narnia, i krainy opisywane przez Juliusza Verne'a, etc., etc. Można się zachwycać. Ale nie ma Amberu, nie ma światów Ekumeny, nie ma wyspy Shalott, nie ma Asgardu, nie ma wioski Mur... Expanded Classic, ale o co expanded? Chyba tylko o Harry'ego Pottera.

środa, 3 kwietnia 2013

Przyzwoitość nakazuje trochę ponarzekać

Na blogu trzeba czasami ponarzekać, zatem spełniam tę powinność, chociaż uprzedzam, że narzekania podobnej treści były tu prawdopodobnie rok temu, albo dwa, trzy, cztery lata temu...

Oglądam zdjęcia ze świętego Triduum u dominikanów na Służewie. (Do krakowskich lepiej w ogóle nie zaglądać.) Wciąż te same, koszmarne i o pomstę do nieba wołające pseudo-ornaty. Znowu niektórzy kapłani bez alb. Tylko dalmatyka diakona może być nazwana piękną, w swej prostocie, szatą liturgiczną. Ze zdjęć, na szczęście, nie można się dowiedzieć, czy śpiew Exsultet odbywał się z chórowym 'alleluja' w tle, i czy pierwsze czytanie, z Księgi Rodzaju, o stworzeniu świata, było teatralnym połączeniem czytania z fragmentami psalmu, nieśpiewanego już po czytaniu. Wreszcie, nie wiem, czy dobrze odczytuję zdjęcia, ale zdaje się, że chrztu i bierzmowania nie udzielał główny celebrans. Rozumiem, że do bierzmowania kapłan musi mieć specjalne upoważnienie od biskupa, nie każdy może udzielać tego sakramentu, ale wydaje mi się naturalne, że to główny celebrans 'administruje' sakramentami, chociaż przyznaję, nie znam już na tyle dokładnie przepisów na ten temat.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Czy jest w nawie laryngolog?

Opowiadano mi kiedyś o kimś, kto śpiewał: Rozerwała grobu pęta ziemia święta, alleluja. Nie wiem, czy tak słyszał i powtarzał, czy też z innego powodu.

W moim zaś przypadku problemem jest powracający znów kłopot ze słuchem. Usłyszałem bowiem w kościele, i zdziwiłem się bardzo: Niedzielne moce zwojował, nieprzyjaciele podeptał.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Krowa śnieżna

Nie było piasku, nie było morza, nie było zimnych fal, ziemi nie było, nieba nie było, była tylko ziejąca pustka, to, co po grecku nazywa się Chaos, a co ludzie Północy nazwali Ginnungagap. Od północy rozciągały się wieczne lody i śniegi, i mgły, zaś od południa ognie i iskry. A kiedy zetknęły się w pustce, powstał z nich Ymir, olbrzym, z którego powstał potem świat. Po nim z topniejącego od gorąca śniegu powstała Audhumla, boska krowa, która swym mlekiem karmiła Ymira. I tak się zaczęło.

Może to pogoda sprawiła, a może północne geny, że dziś śnił mi się ten obraz, i śniło mi się, że uczyłem o nim w moim dawnym liceum.

Przypomniało mi się, że gdzieś w tle była jeszcze mowa o Tiamat. W końcu ją też pocięto i zrobiono z niej świat.