W komentarzu Bedy do Księgi Rodzaju znajduje się fragment, który Charles W. Jones nazywa odą Bedy do wiosny i do stworzenia. (Jones przygotowywał wydanie In Genesim dla serii Corpus Christianorum.) Jest to komentarz do Rdz 1:11-13 – trzeci dzień stworzenia, kiedy ziemia zaczyna rodzić wszelkiego rodzaju rośliny. Oto, co pisze Beda:
Jasno z tych słów wynika, że przyozdobienie świata roślinnością dokonało się w porze wiosennej i letniej; to jest bowiem czas, kiedy trawa zielona pojawia się na ziemi, a drzewa uginają pod ciężarem owoców. Trzeba też zauważyć, że pierwsze źdźbła traw i pędy drzew wyrastają nie z nasienia, ale z ziemi. Na jedno bowiem słowo Stwórcy ziemia, która była tylko suchym lądem, przyozdobiła się nagle zielenią i okryła kwitnącymi gajami, a każda roślina, każde drzewo natychmiast wydały owoc i nasienie stosownie do swego gatunku. Wypadało bowiem, aby u początków stworzenia wszystko, co powstało na rozkaz Pana, było od razu w doskonałej formie. Tak samo człowiek, dla którego wszystko na ziemi zostało stworzone, został od razu uformowany w doskonały sposób, to jest w świeżości i pełnej młodości swego człowieczeństwa.
Rośliny wyrastające wprost z ziemi: mi się kojarzą przede wszystkim z pieśnią Kementari, i pojawieniem się Dwóch Drzew, i ze stworzeniem Narnii przez Aslana. Dokładnie taki sam obraz się tam pojawia, bardzo piękny zresztą. A jednocześnie odpowiedź na pytanie: Co było pierwsze, jabłko czy pestka?
To był Beda i północna Anglia; teraz spójrzmy na słoneczną Italię. Kard. Ratzinger w swojej książce „Szukajcie tego, co w górze”, przytacza następującą historyjkę:
Rośliny wyrastające wprost z ziemi: mi się kojarzą przede wszystkim z pieśnią Kementari, i pojawieniem się Dwóch Drzew, i ze stworzeniem Narnii przez Aslana. Dokładnie taki sam obraz się tam pojawia, bardzo piękny zresztą. A jednocześnie odpowiedź na pytanie: Co było pierwsze, jabłko czy pestka?
To był Beda i północna Anglia; teraz spójrzmy na słoneczną Italię. Kard. Ratzinger w swojej książce „Szukajcie tego, co w górze”, przytacza następującą historyjkę:
Franciszek [z Asyżu] poprosił brata zakonnego, który uprawiał ogród, by „nigdy nie obsadzał całego pola warzywami, lecz pozostawił część ogrodu na kwiaty, tak aby o każdej porze roku ziemia rodziła nasze siostry, kwiaty, z miłości do Tej, która jest nazwana ‘kwiatem pól i lilią doliny’ (Pnp 2:1)”. Chciał, by zawsze była piękna rabata z kwiatami, aby ludzie wszystkich czasów, patrząc na kwiaty, zachwyceni chwalili Boga, bo „każde stworzenie woła do nas: Bóg stworzył mnie dla ciebie, człowieku (Zwierciadło doskonałości XI, 118)”.
Straszne marnotrawstwo gruntu, prawda? Można sobie przecież wyjść na łąkę i poszukać tam kwiatków...
W 1993, kiedy doświadczyłem pierwszych objawów choroby, która towarzyszyć mi będzie do końca moich dni, ojciec mój przywiózł z działki lilie. Był lipiec, lilie kwitły. Zwykłe, kolorowe lilie azjatyckie: żółte, pomarańczowe, czerwone, nie te białe olbrzymy o duszącym zapachu, jakie można kupić w kwiaciarniach. Pamiętam, jak mnie wtedy te kwiaty ucieszyły, a właściwie – pocieszyły, chociaż tu trzeba by użyć raczej angielskiego comfort – tak jak o Duchu Świętym się mówi comforter; o ten rodzaj pocieszenia tu chodzi. Jak wspomniałem, był lipiec, zbliżał się dzień świętej Dziewicy z Góry Karmel. Pomyślałem wtedy, że te moje lilie są jak z ogrodu Matki Bożej. „Jam jest róża Saronu, jam jest lilia dolin”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz