czwartek, 24 września 2009

Agatha, Jane, Adela

Wspominałem już kiedyś, że każdy porządny filolog uwielbia Agathę Christie. Wśród jej czytelników są tacy, którzy lubią małego Belga, i tacy, którzy wolą pannę Marple. Ja należę do tej drugiej grupy.

Jane Marple rozwiązywała zagadki kryminalne, wspominając np. jakąś służącą, czy kuzynkę sąsiadki, albo męża pani X., których zachowanie kojarzyło jej się z popełnioną zbrodnią. Innymi słowy, panna Marple dostrzegała pewne typy ludzkich zachowań, czy raczej – pewne typy ludzi, których zachowania były przewidywalne, i na tej podstawie można było dociec, co zrobiła osoba, należąca do tego samego typu, co służąca Y czy mąż pani X.

Po latach nauczania dochodzę do wniosku, że panna Marple miała dużo racji. Patrząc na jakiegoś ucznia, powiedzmy, tak dla przykładu tylko, w nowicjacie, można dużo powiedzieć o jego charakterze i możliwym zachowaniu, gdyż nasuwa on nieodparte skojarzenia z jakimś dawniejszym uczniem. Do tego można dodać jeszcze charakter pisma – to bardzo podnosi na duchu biednego nauczyciela, kiedy potrafi przyporządkować charakter pisma do nieznanego jeszcze z nazwiska ucznia. (Dziś rano mi się to udało, na zajęciach w nowicjacie, na których oddawałem sprawdziany z zeszłego tygodnia. Chyba zaczynam się uczyć imion nowicjuszy. A oni chyba się zaczynają przyzwyczajać, że co tydzień czeka ich sprawdzian.)

Oczywiście, nie roszczę sobie tutaj pretensji do miana grafologa czy psychologa – od grafologa wolę paleografa (którym po części, jak każdy filolog, jestem), a większość psychologów uważam za szarlatanów, którzy uważają, że potrafią zrozumieć człowieka i na dodatek cudownie odmienić jego życie (czy wręcz stworzyć je na nowo). Niemniej jednak, prywatne obserwacje własnych uczniów są z reguły bardzo owocne i, jak to mówią Anglicy, rewarding.

A skoro mowa o nowicjacie: jedno z zadań, jakie bracia mają do spełnienia w klasztorze, to adelarium*). Kto miał jakiś kontakt ze służewieckim klasztorem, ten wie, o co – a właściwie: o kogo – chodzi. Tak, sławetna Adela, której na oczy nigdy nie widziałem, a o której regularnie opowiadają mi kolejne roczniki młodych braci kaznodziejów. I kolejne roczniki nurtuje pytanie, czy imię Adela pochodzi z łaciny albo z greki. Nie. To imię o germańskim rodowodzie, a znaczy – szlachetna. Ewentualnie, jeśli przyjąć, że to skrót od Adelajda – osoba o szlachetnej twarzy lub osoba szlachetnego pochodzenia. Gdzieś nawet miałem limeryk o owej dominikańskiej Adeli przesławnej. Roczniki braci się zmieniają, Adela trwa. Wiecznie żywa.

Ech, wpis miał być o nowicjacie, i o uczeniu łaciny, i o pytaniach dotyczących słownictwa (np. takie ładne słówko lucus, nie podam znaczenia, które dla nowicjuszy okazało się bardzo użyteczne, z im wiadomych względów), wymowy (także polskiej) i powiązań między wołaczem a mianownikiem. Innym razem napiszę. Po pięciu godzinach nauczania trzeba odpocząć.

PS Od panny Marple można się też nauczyć, że, jeśli doznamy jakiegoś wstrząsu (chociażby wskutek jakiegoś wypadku), a nie mamy w domu koniaku, który doskonale działa w takich sytuacjach, można zamiast niego użyć mocnej i mocno osłodzonej herbaty. Wypróbowane. No i herbaty można na raz wypić więcej niż koniaku.
____________________
*) Chodzi o trzymanie brewiarza Adeli w czasie nieszporów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz