poniedziałek, 7 września 2009

Przez nogę do serca, plus odrobina greki

Dzisiaj, klękając na Przeistoczenie, skręciłem nogę. Mało przyjemne doznanie, ale bardzo korzystne w czasie Mszy. Dlaczego? Bo pomaga uświadomić sobie, co we Mszy jest najważniejsze, i na czym polega jej właściwe przeżycie.

Składamy Ojcu niebieskiemu naszą ofiarę w zjednoczeniu z Ofiarą Ciała Pańskiego. Składamy ją przez Chrystusa, z Nim i w Nim, a więc w najgłębszym zjednoczeniu z Chrystusem Panem. Tu jest istota naszego uczestnictwa we Mszy świętej. Bez tego wszystko inne jest nieważne, wszystkie ceremonie, dbanie o zewnętrzne piękno i muzykę, przestrzeganie rubryk – wszystko to, chociaż ważne, jest puste, jeśli nie towarzyszy temu prawdziwy udział w Ofierze Chrystusa, ten dokonujący się w głębi naszego serca, gdzie przyjmujemy wolę Bożą i samych siebie oddajemy Ojcu. Całkowicie, z duszą i ciałem – a czasami sama nasza obecność w kościele jest ofiarą, kiedy serce oschłe, i tylko skręcona noga boli przy najlżejszym ruchu. Do zjednoczenia z Chrystusem mają prowadzić święte obrzędy, a nie jedynie do samego ich wypełnienia i drobiazgowego przestrzegania.

Tak myślałem, klęcząc ze skręconą nogą, i starając się zjednoczyć poprzez mój fizyczny ból z ofiarą Krzyża. Klęczałem w kościele św. Marcina, którym opiekują się franciszkanki służebnice Krzyża. Do tego zgromadzenia należała s. Nulla, która w jednym ze swoich wierszy pisała: Msza się skończyła – Msza się zaczyna – nawiązując do słów rozesłania (Ite, missa est). Nasze zjednoczenie z Chrystusem ma wyjść i poza kościół, między ludzi, z którymi się spotykamy w codzienności. Jak pisał mój czcigodny uczeń, o. Dominik, w jednym z wpisów na swoim blogu: Imitamini quod tractatis: naśladujcie to, czego dokonujecie – naśladujcie w życiu ofiarę Pańską, miłość Chrystusa do Ojca i do braci. Inaczej Msza święta jest tylko pustym obrzędem.

Pewnie to, co piszę, jest dla większości czytających banalne. Odnoszę czasami wrażenie, że etap troski o właściwe przeżycie Mszy, w zjednoczeniu z Chrystusem Panem, prawie wszyscy mają już za sobą, i mogą teraz zajmować się swobodnie troską o formę zewnętrzną, także ważną. Ja tylko wlokę się gdzieś z tyłu, nie umiejąc dobrze przeżyć Najświętszej Ofiary, i dążąc kulawo do zjednoczenia z naszym Panem. Taki los biednego grzesznika o ubogim życiu duchowym. Zazdroszczę tym, którzy ten etap mają już za sobą: Beati qui habitant in domo tua, Domine, in perpetuum laudabunt te, jak śpiewa Psalmista Pański.

Przy kościele św. Marcina jest klasztor pod wezwaniem Matki Bożej Pocieszenia. Dziś wieczorem ku Jej czci odśpiewany zostanie Akatyst, czyli hymn, w czasie którego nie wolno siadać. Greckie to słowo, akathistos. Początkowe ‘a’ wyraża zaprzeczenie, zaś druga część słowa pochodzi od czasownika kathidzo, siedzieć (Słowa oznaczające siedzenie są zmorą czytelników Homera, jest ich kilka, z przedrostkami i bez, i czasami trudno dostrzec, że pokrewne są naszemu ‘siedzieć’, czy łacińskiemu ‘sedeo’, bo nagłosowe ‘s’ w grece zanikło.) Lekarze znają określenie akatyzja, określające specyficzny niepokój i poruszenie, kiedy chory nie potrafi w spokoju usiedzieć.

W Akatyście powtarza się refren, w którym błogosławiona Maryja nazywana jest anumpheute numphe. Trudne to do przetłumaczenia. Numphe to młoda kobieta, dziewczę (stąd nimfy), ale też panna młoda. Anumpheute – znowu mamy zaprzeczające ‘a’ (ładnie się to nazywa alpha privativum; kiedy się zaczynałem uczyć greki wieki temu, mówiłem alpha privata...), czyli chodzi o pannę młodą, która nie jest mężatką. Trudne to do przetłumaczenia na polski, Francuzi mają Épouse inépousée; w najpowszechniejszym polskim przekładzie mamy Oblubienicę dziewiczą. Ona niech się modli za mnie, grzesznika, i za tych, co słowa te czytają. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz