Wiele razy pisałem, że w liturgii, tak jak w całej Bożej ekonomii, tak jak w Pismach, wszystko, mniej lub bardziej wyraźnie, łączy się ze sobą, chociaż nie zawsze widać to na pierwszy rzut oka.
Wczoraj w nocy myślałem o tym, dlaczego, pośród wszystkich liturgicznych obchodów, tak bliskie mi są Wielka Sobota i czas Narodzenia Pańskiego. Odległe od siebie liturgicznie i czasowo. A jednak jest między nimi połączenie, które dostrzegł Kościół wschodni, i do tej pory pokazuje je w ikonach Narodzenia Jezusa. Dzieciątko jest ciasno owinięte pieluszkami, niemal jak mumia, jak Łazarz, wywołany z grobu. Ciało Jezusa po śmierci będzie owinięte w całun. Dzieciątko leży samotnie w żłóbku, który wygląda jak kamienny sarkofag, w ciemnej grocie, całkiem samo (pomijając wołu i osła), bo nawet Jego Matka jest na zewnątrz i nie patrzy w Jego stronę. Tak jak samotny jest umarły, pogrążony w ciemnościach świata umarłych, tak jak ciało Jezusa złożono w grocie. Narodzenie Jezusa jest zapowiedzią zbawienia, które dokona się poprzez zstąpienie w otchłanie śmierci i wyjście z nich w mocy Zmartwychwstania. Wcielenie i narodzenie w ubóstwie zapowiada całkowite ogołocenie Tego, który zstąpił do piekieł.
I tak Narodzenie łączy się z Wielką Sobotą. Moje dwie wielkie miłości liturgiczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz