Kiedyś w telewizji można było oglądać trzy wspaniałe seriale: Murphy Brown, Detektyw w sutannie, Star Trek. Następne Pokolenie.
W pierwszym można było zobaczyć, jak wygląda życie w redakcji fikcyjnej stacji telewizyjnej, w której pracuje wspaniała i sławna dziennikarka Murphy Brown. W tle w nieskończoność trwał remont w jej domu... Serial pełen wspaniałego dowcipu, poruszający też czasami ważne kwestie społeczne (jak to okropnie i nudno brzmi, ale jak to inaczej ująć...)
Ks. Dowling z kolei, mieszkający w cudownej plebanii, rozwiązywał kryminalne zagadki Chicago. (To miasto ma w ogóle szczęście do seriali, tam przecież pracują lekarze na Ostrym dyżurze.) Towarzyszyła mu szalona siostra Steve, bardziej chyba szalona była tylko zakonnica z filmów o żandarmie, z Louis de Funèsem, ta, która prowadziła samochód albo jechała motorem w każdym chyba filmie. W swoim czasie Detektyw w sutannie to był najlepszy katolicki program w telewizji polskiej.
I wreszcie kultowy Star Trek, z Jean-Luc Picardem jako kapitanem USS Enterprise. Wspaniała załoga: android Data, komandor Riker, i Deanna Troi, counselor (różnie tłumaczone: i jako doradca, i jako psycholog), pół-Betazoidka, ze zdolnościami em- i telepatii. Niesamowicie zawsze brzmiące słowa, rozpoczynające każdy odcinek: Space: the final frontier. These are the voyages of the starship 'Enterprise'.
Czemu tych seriali telewizja, czy raczej: telewizje, nie powtarzają? (Przynajmniej te, do których mam dostęp, a jest ich niewiele.) Zamiast tego powtarzają masę innych, nudnych, albo ciągną w nieskończoność głupoty w stylu M jak miłość czy Nad rozlewiskiem. Ech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz