niedziela, 8 lutego 2009

Płonący gaz czy srebrna rosa?

– W naszym świecie – odezwał się Eustachy – gwiazda jest olbrzymią kulą płonącego gazu.

– Nawet w waszym świecie to, o czym mówisz, mój synu, nie jest gwiazdą, lecz jedynie tym, z czego jest zrobiona.

Tak odpowiada Eustachemu Ramandu, „emerytowana gwiazda”, w Podróży ‘Wędrowca do Świtu’ C.S. Lewisa. Przypomniały mi się te słowa wczoraj, w porze nieszporów, noctis exortu, jak pisze św. Ambroży (hymn nieszporów), czy też roscidae noctis principio, jak to sformułował Prudencjusz (hymn na zapalenie świateł wieczornych). Myślałem sobie, jak źle na mnie wpływa fakt, że coraz później robi się ciemno, gdyż dzień jest coraz dłuższy. Dostałem wtedy nuntium breve*) od przyjaciółki-tolkienistki, które pozwolę sobie zacytować: Niebo przybrało kolor labradorytu, a nad chmurami Earendil żegluje. Istotnie, tak było, kiedy wyjrzałem przez okno skierowane na Zachód. Uczeni powiedzą, że to planeta Wenus, podadzą jej gęstość, promień, odległość od Słońca etc., etc., ale dla mnie to jest wciąż Earendil, który z Silmarilem na czole żegluje w niebiosach: Valarowie (...) statek 'Vingilot' zabrali, pobłogosławili i zanieśli nad Valinorem aż na ostatnią krawędź świata. Tam 'Vingilot' przeszedł przez Bramę Nocy i został wzniesiony na oceany nieba. Przepiękny był ten cudowny statek, wypełniony teraz migoczącym, czystym i jasnym płomieniem. Earendil-żeglarz stał przy sterze lśniący od drogich kamieni elfów, z Silmarilem na czole. (J.R.R. Tolkien, Silmarillion) Blask Silmarila to ostatni już odblask światła Dwóch Drzew; ze srebrzystej rosy jednego z nich Varda utworzyła gwiazdy, jak to opisują pierwsze rozdziały Silmarillionu. Szczególnie piękny jest ten fragment: Wysoko zaś na północy, jako wyzwanie Melkorowi, zawiesiła koronę z siedmiu potężnych gwiazd, Valakirkę, Sierp Valarów, znak przeznaczenia. Chyba każdy miłośnik Śródziemia czuje dreszcz, czytając te słowa.

Wracając do Lewisa, od którego zacząłem: jakiś czas temu ukazała się książka Planet Narnia: The Seven Heavens in the Imagination of C.S. Lewis. Jej autor, Michael Ward, był kapelanem (anglikańskim) w Peterhouse, najstarszym college’u w Cambridge, gdzie studiował literaturę angielską i teologię. Książka wydaje się być ciekawa (może kiedyś uda mi się przeczytać). Dr Ward dostrzegł, iż kolejne tomy „Opowieści z Narnii” – a jest ich siedem – odzwierciedlają średniowieczną koncepcję kosmologiczną, którą Lewis, jak skądinąd wiadomo, był bardzo zainteresowany. Kolejne tomy cyklu mają odpowiadać poszczególnym planetom układu słonecznego, aczkolwiek kolejność książek nie pokrywa się z kolejnością planet. Tak np. Lew, Czarownica i Stara Szafa są pod wpływem Jowisza, ponieważ ta planeta, według średniowiecznych przekonań, przynosiła wiosnę, przełamywała panowanie zimy, związanej z Saturnem (moja planeta!!!), a taki właśnie temat wyraźnie pojawia się w pierwszym tomie „Opowieści z Narnii”. Księżyc jest związany ze Srebrnym Krzesłem, Wenus – z Siostrzeńcem Czarodzieja, etc.

Ramandu mówi do podróżników z Narnii: Każdego ranka ptak przynosi mi żar-jagodę z dolin na Słońcu, i każda taka żar-jagoda ujmuje mi nieco lat. A kiedy stanę się tak młody jak dziecko urodzone wczoraj, będę mógł znowu wzejść na niebo (jesteśmy bowiem we wschodniej części widnokręgu ziemi) i raz jeszcze znaleźć się w wielkim korowodzie. I to jest piękne, ten wielki korowód. W Perelandrze Lewis raz jeszcze pisze o wielkim korowodzie, ale o tym może kiedy indziej. I tylko myślę sobie, że to dawne, średniowieczne, po części mitologiczne spojrzenie na świat było o wiele ciekawsze i piękniejsze niż obecne.
______________________
*) nuntium breve = sms

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz