Wielu opuściło swe zwykłe orbity i gwiazdozbiory, i pognało co pociąg/autobus/samochód wskoczy do Jarosławia, aby się uduchowić kulturalnie i ukulturalnić duchowo. A ty, Lómendilu, trwaj na blogowym posterunku, bo: (i) stabilitas loci; (ii) gardło, nos i gorączka. No i jeszcze (iii) – książki – można sobie w spokoju i bez pośpiechu czytać Richarda Dance’a o słowach w średnioangielskim, albo o słowach i frazach we „Władcy Pierścieni” (Parma Eldalamberon XVII), albo o kolektach do psalmów. Można się też zabrać za napisanie tekstu, który napisany miał być kilka miesięcy temu. O zaklęciach mszalnych.
A właściwie o jednym tylko. Co do formy – na 100% zaklęcie. Tacy np. Sasowie, siłą nawracani przez Karola Wielkiego, uznaliby za zaklęcie tę modlitwę mszalną, o której chcę napisać. Oczywiście, światli współcześni teologowie ze wzgardą, pogardą i politowaniem prychną nad jakimiś barbarzyńskimi Sasami, którzy – jak o tym świadczy poemat Heliand, opowiadający po saksońsku świętą Ewangelię – w działaniu wszechmogącego Boga dostrzegali magię. W Kanie Galilejskiej Jezus zamienia wodę w cydr znakiem krzyża, polecenia wydając sługom ściszonym głosem. Jakież potężne musiały być Jego słowa, myśleli ci, którzy poematu słuchali, skoro miały moc zamienić wodę w wino z jabłek! Na początku Helianda, jego autor przedstawia Ewangelię jako giruni, tajemne słowa, runy, które są nie tylko nauką, ale mają też moc przemiany rzeczywistości. Dla ludzi Północy – to była potężna magia, wszak najwyższy z bogów, których czcili, był ojcem magii, mistrzem pieśni i zaklęć, a dogłębną ich wiedzę zyskał wisząc dziewięć dni i dziewięć nocy na drzewie, sam sobie złożony w ofierze.
Prychających teologów zostawmy, niech się krztuszą, dla nas ważne jest zrozumienie mocy Słowa, Słowa Potęgi, które swą mocą utrzymuje wszystko, co istnieje (Hbr 1:3), zrozumienie, jakie mieli mieszkańcy północnej Europy w tamtych czasach. Potrafili w jakiś sposób uchwycić tajemnicę, nad którą teologowie się głowią. (Może dlatego ci ostatni tak niechętnie patrzą na biednych Sasów, bo im zazdroszczą tego zrozumienia?) Wróćmy zatem do mszalnego zaklęcia. Większość z czytelników pewnie nigdy go nie słyszała, gdyż wypowiada je kapłan tak, jak nasz Pan w Heliandzie – po cichu. I musi być wypowiedziane po łacinie, aby brzmiało jak zaklęcie: Per evangelica dicta deleantur nostra delicta. Tak mówi kapłan, całując Ewangeliarz po odczytaniu świętej Ewangelii. (W polskim mszale: Niech słowa Ewangelii zgładzą nasze grzechy.) Po łacinie, jak można zauważyć, formuła się rymuje, i dla przyjmujących wiarę chrześcijańską mieszkańców Saksonii brzmieć musiała jak zaklęcie. Słowa Ewangelii – owe giruni, jak na początku poematu nazywa Ewangelię autor Helianda – gładzą grzechy; jak wielką mają moc, jaka w nich potęga! Może warto o tym pomyśleć, kiedy kapłan ze czcią całuje księgę Ewangelii, w obłokach kadzidła i blasku świec. (Ze czcią. Czasami mam wrażenie, że z obrzydzeniem, albo przynajmniej z całkowitym niezrozumieniem, byle szybciej, bo to takie dziwne, całować książkę...) Słowo Boże jest Wszechmogące (Mdr 18:15). Trzeba tylko uwierzyć...
PS A przy okazji mocy Ewangelii: w jednej z angielskich kronik (nigdy nie pamiętam, w której) jest wzmianka o mnichu, którego gnębiły demony. Ulgę mu przynosiło położenie na piersi Ewangelii według św. Jana. Kiedyś przez pomyłkę położono mu inną księgę... ale to już inne historia.
PPS Ech, Harry Potter tylko w tytule, przepraszam zawiedzionych; nie mogłem się oprzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz