Nie, nie, w szpitalu było bardzo dobrze! Dłużej niż się spodziewaliśmy, bo zamiast wyjmowania prętów trzeba było zająć się płytką: pękła i nawet o tym nie wiedziałem! Owszem, tak koło św. Kanuta przedramię wściekle bolało przez dwa dni, ale przestało, więc się nie przejmowałem. Dr M. kazał przy okazji ramienia prześwietlić i przedramię, odkrył, co się stało, i nastąpiła zmiana planów. Operacja się przesunęła, bo trzeba było zamawiać urządzenie do GPS, i w rezultacie mam nową płytkę, nowy GPS i dołożone autogenne przeszczepy tkanki gąbczastej kości prawego talerza biodrowego. Cyborg reaktywowany! Przez 2 tygodnie trzeba oszczędzać biodro, biblijne biodro, a na rękę nałożyli gips, wycięli w nim okienko, i czekamy! Kiedy, na stole już leżąc, zapytałem dra M., co robią, kiedy te cudy-niewidy (jak określił zabieg główny operator, ordynator oddziału) nie zadziałają, powiedział, że nie trzeba o tym myśleć, bo na ogół działają. Przyparty do muru odpowiedział, ale wiedzę zachowam dla siebie. (Ostatnie wspomnienia: Anestezjolog: Dajemy 1 cm atropiny. Ja: Atropiny? Ona coś rozszerza, i to straszna trucizna. Lekarka: Przecież pana nie otrujemy. Ja: Wiem, ale atropina to po grecku nieodwracalna, robiona z belladonny, pokrzyku wil..... I film się urwał.)
Lubię szpitale, a w tym obsługa jest doskonała. Lekarze wspaniali. No mili państwo, operował mnie ordynator, i po południu, kiedy szedł do domu, zajrzał do mnie, zapytał, jak się czuję! Pielęgniarki cudowne, ciepłe, życzliwe, z poczuciem humoru. (Mieliśmy nawet pielęgniarkę płci odmiennej, bardzo miły pan, chociaż nakrzyczał na mnie, że jestem zbyt empatyczny wobec pacjentów.) Opiekunki medyczne, czyli dawne salowe, jak kochana pani Terenia, bardzo oddane chorym. Co by zrobił szpital bez kobiet, pielęgniarek, opiekunek, sprzątaczek, kuchenkowych... To dzięki nim wszystko się trzyma. A wiele z nich na 12-godzinne dyżury dojeżdża z okolic Warszawy, czasu to sporo zajmuje. Towarzysze choroby nieocenieni, siostry pana J. z sąsiedniego łóżka, kiedy się zorientowały, żem bezmięsny, zaczęły przynosić mi surówki.
Oczywiście, są i zgrzyty, np. pani sprzątająca (dawna salowa kategorii C) mówi do 86-latka czekającego na zmianę pampersów: Kiedyś to pacjent cichutko siedział, a tera to majo żądania. Albo dziewczę, odwiedzające połamanego ukochanego, od 7:30 do 20:00, siedzące przy łóżku i wręcz leżące na ukochanym – może jestem zbyt staroświecki... Potem oboje agresywnie zdziwieni, że wypisu nie dostaną od razu, tylko tak jak wszyscy, po 12:00. Ale to naprawdę tylko niewielkie zgrzyty.
Skąd więc tytułowe makabra i masakra?
Rozmowa usłyszana na szpitalnym korytarzu: A to? To pierwsze ząbki mojego dziecka, dałam jubilerowi do oprawy. Czy to była broszka, czy wisiorek, nie wiem: disgusting. Przypomina historię kowala Północy, Völunda, który zabił synów króla Niduda, a z ich ząbków zrobił broszki dla jego córki. To jest makabra.
W sali obok zaś leżała babeczka, którąśmy nazwali Naszą Gwiazdą. Rozmawiała namiętnie przez telefon (zaczynała po piątej rano), tłumacząc najpierw, że nie ma darmowych minut, więc długo nie będzie, a potem przez dwie godziny opowiadała, ile ma szuflad w którym pokoju, tak głośno, że dokładnie w naszej sali wszystko słyszeliśmy. (Niestety, o biżuterii i pieniądzach nie wspomniała.) To masakra.
Ech. Napisanie tego jedną ręką to też masakra... dla pleców!