Zacząłem czytać Opowieści z Ziemiomorza. Po raz pierwszy, bo, w odróżnieniu od poprzednich tomów serii, tego nie czytałem. I muszę przyznać, że jestem rozczarowany. Nachalny, jak dla mnie, feminizm, przynajmniej w pierwszej opowieści, którą przeczytałem. Wszystko, co złe, to mężczyźni, jako że myślą tylko o innych mężczyznach i o własnej męskości. A cała wiedza przecież od kobiet pochodzi, one są prawdziwie mądre. Brak w tym równowagi, czy nawet Równowagi, tak przecież typowej dla świata Ziemiomorza. Bardzo ta opowieść odległa od Czarnoksiężnika z Archipelagu, od Grobowców Atuanu i Najdalszego brzegu, tej klasycznej trylogii. (Tehanu i Inny wiatr to jeszcze osobna sprawa.) Owszem, pierwsza z Opowieści opowiada o czasach o setki lat wcześniejszych, o założeniu szkoły na Roke, jeszcze niezdominowanej przez męski szowinizm i celibat. Dopiero później na prawdziwej magii znali się tylko mężczyźni, a kobiety sprowadzono do roli wiejskich czarownic. Ale jak to się stało? Czemu tak mądre, potężne w magii kobiety się poddały? Przecież tak dobrze sobie początkowo radziły bez mężczyzn, czy też z niewielką ich liczbą... Dziwne.
Brak równowagi, jak dla mnie, brak równowagi w tych Opowieściach.