Wątpię, aby czytał pan wciąż moje teksty, zwłaszcza te blogowe: poznaliśmy się przecież w czasach, kiedy o blogach nikt nie słyszał, a czytał pan kolejno to, co najpierw pisałem piórem, a później drukowałem. Wieki temu... Pierwszy raz spotkaliśmy się w 1995 roku, w szpitalu. Miał pan wtedy dyżur i rozmawialiśmy na wieczornym obchodzie. Tyle lat potem się pan mną zajmował, z dobroci serca, pewnie nie do końca legalnie mnie przyjmując. Nigdy za to prawdziwie nie podziękowałem. Recepty, leki z próbek, badania. Pamiętam, jak przed wyjazdem na wakacje dzwonił pan i pytał, czy mam leki na kolejny miesiąc. I jak pytał pan, czy chcę, aby dowiedział się czegoś o mojej ciotce, przywiezionej do szpitala. I całą masę innych rzeczy... Owszem, bywał pan czasami denerwujący, i to bardzo... Ale zawsze miał pan dla mnie czas, zawsze czytał mejle, zawsze odpowiadał na telefony.
Potem różne rzeczy się zmieniły, zacząłem chodzić do innego lekarza.
Nie wiem, czy pan to czyta; jeśli tak, to niech pan wie, że za wszystko dziękuję i, mimo owych różnych zmian, myślę o panu serdecznie. Dobry pan był, to nie idzie w zapomnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz