niedziela, 13 lutego 2011

Kropla w morzach Ea

W swoim czasie, wśród pracowników i studentów Uniwersytetu Warszawskiego, krążyła historyjka o pani, nazwijmy ją sobie, Alfa. Na kongresie w Heidelbergu pani Alfa miała wystąpienie, i mówiła o fragmencie z „Wojny peloponeskiej” Tukidydesa. Jak to zwykle bywa, po jej wystąpieniu słuchacze zaczęli zadawać pytania. Jedno z nich dotyczyło powiązań omawianego przez p. Alfa fragmentu z passusem z innej księgi „Wojny peloponeskiej”. No cóż, stwierdziła pani Alfa, ja znam się tylko na omawianym fragmencie, a nie na całym Tukidydesie.

Przypomina mi się ta historyjka, kiedy czytam różne artykuły o Tolkienie. Wielu osobom wydaje się, że przeczytanie „Władcy Pierścieni” wystarcza, aby móc się wypowiadać jak specjalista o Tolkienie. No, może jeszcze niektórzy przeczytają „Silmarillion” i „Listy” – i już! Mogą rozwijać przed oniemiałymi czytelnikami wspaniałe interpretacje Śródziemia, wykładać, co dokładnie Tolkien miał na myśli, i jak należy rozumieć jego dzieło.

Jakieś 20 lat temu takie podejście do Tolkiena byłoby dopuszczalne. Ale od tego czasu poznaliśmy o wiele więcej z jego twórczości: chociażby dwanaście, wydanych pośmiertnie, tomów History of Middle-earth, których nie może zignorować nikt, kto chce teraz poważnie o Tolkienie mówić czy pisać. Do tego dochodzą różne uwagi, które znaleźć można w, również pośmiertnie wydawanych, filologicznych tekstach Tolkiena, tam, gdzie pisze o językach elfów. Poważny badacz – ale i poważny krytyk Tolkiena – nie może, jak napisałem, zignorować tych tekstów. W nich znaleźć można wyjaśnienie wielu wątków czy idei z „Władcy Pierścieni”, zobaczyć niezdecydowanie Tolkiena, sprzeczne czasami pomysły, dotyczące Śródziemia, ich ewolucję, próby pogodzenia z tym, co napisał wcześniej, transformacje mitów... Wszystko to jest bezcenne, i niezbędne, dla każdego, kto chce naprawdę zrozumieć Tolkiena.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz