Co jakiś czas dostaję mejle z zaproszeniem do Facebooku: X zaprasza cię, abyś został jego (jej) przyjacielem na Facebooku. Wszystkie te zaproszenia trafiają do kosza, i nawet nie próbuję tłumaczyć każdemu z osobna, że na Facebooku mnie nie ma i nie mam zamiaru się doń przyłączać. Nie interesuje mnie to po prostu, i tyle.
A całe facebookowe szaleństwo kojarzy mi się z jednym z odcinków serialu Star Trek: The Next Generation, w którym załoga i pasażerowie statku Enterprise uzależnili się od pewnej gry. Zaczęło się od jednej osoby, pierwszego oficera, który przyniósł grę na statek, i stopniowo uzależniali się od niej wszyscy, łącznie z samym kapitanem Picardem. Na szczęście, jak to (niemal zawsze) w Star Treku, wszystko dobrze się skończyło.
A co ma z tym wspólnego tsunami... to zupełnie inna historia. Może kiedyś do niej wrócę.
A całe facebookowe szaleństwo kojarzy mi się z jednym z odcinków serialu Star Trek: The Next Generation, w którym załoga i pasażerowie statku Enterprise uzależnili się od pewnej gry. Zaczęło się od jednej osoby, pierwszego oficera, który przyniósł grę na statek, i stopniowo uzależniali się od niej wszyscy, łącznie z samym kapitanem Picardem. Na szczęście, jak to (niemal zawsze) w Star Treku, wszystko dobrze się skończyło.
A co ma z tym wspólnego tsunami... to zupełnie inna historia. Może kiedyś do niej wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz