Poszedłem do kina obejrzeć Królewnę Śnieżkę i łowcę, w końcu trzeba sobie czasami przypomnieć o rodzinie. Przeczytałem recenzję, że film świetny i wspaniały, i spodobałby się nawet samym braciom Grimm. Fragmenty, jak sądzę, spodobałyby się, ale cały film – wątpię.
Kostiumy doskonałe, sceneria też, dekoracje cudowne. Magia Ravenny (nie chodzi o miasto, ale o złą królową, macochę Śnieżki) przedstawiona wspaniale. Nawet pomysł z magicznym lustrem, zmieniającym się w człowieka z roztopionego metalu, całkiem dobry. (Za to odżywianie się królowej – obrzydliwe. Jej brat – obleśny.)
Ale Śnieżka jako rewolucjonistka, prowadząca armię na zamek? Śnieżka, przed którą kłania się Biały Jeleń, będący, jak sądzę, uosobieniem natury? Jeleń otoczony przez elfy (typu fairies) i krasnoludy, z których jeden, niewidomy Muir, wieszcz, ogłasza, że Śnieżka jest Oczekiwaną, Przepowiedzianą, która jest samym życiem (krasnoludom w jej towarzystwie przestaje dokuczać np. podagra, wszystko rozkwita etc.). Śnieżka w osadzie kobiet nad jeziorem? Jakoś to mało Grimmowskie, według mnie.
Szkoda, że próbuje się na różne sposoby uwspółcześniać i zmieniać tę baśń. Czemu ma to służyć?
Jedna rzecz mnie zastanawia: dlaczego Ravenna mówi, że w Ciemnym Lesie (wspaniale przedstawionym) jej magia nie działa? Black to black, dark to dark...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz