Pisząc komentarze do „wielkich antyfon” dla Internetowej Liturgii Godzin uświadomiłem sobie, jak daleko jesteśmy od znajomości Biblii i liturgii.
Bo właściwie i jedną, i drugą, powinno się znać na pamięć, jak chociażby w moich czasach, czyli w Anglii wczesnośredniowiecznej (a dokładniej w Northumbrii). Takie np. „wielkie antyfony” powinny odruchowo wywoływać skojarzenia biblijno-liturgiczne, i to bez używania wyszukiwarek, konkordancji etc. Przy śpiewie oficjum w czasach Bedy księga liturgiczna była tylko pomocą: śpiewało się z pamięci. (Mnie się to czasami udaje, ale ciągle za mało. Może dlatego, że do niektórych psalmów jestem bardziej przywiązany niż do innych, co zdecydowanie zawęża pole pamięci. W poniedziałek moi uczniowie w kolegium dominikańskim bardzo się rozczarowali, kiedy powiedziałem, że nie znam na pamięć Wulgaty.) O Wilfridzie (+709) wiadomo, że nauczył się na pamięć dwóch wersji psałterza, gallikańskiej i rzymskiej, kiedy zmienił miejsce zamieszkania, a tym samym – użycie wersji psałterza.
Albo taki np. kanon po łacinie. Wyrecytować z pamięci nie umiem, ale kiedy słyszę go w czasie mszy, potrafię „przewidzieć”, jakie będą następne słowa. Czyli w jakiś sposób tkwi on w mojej pamięci. „Mój” profesor, JRR Tolkien, w jednym z listów do syna, Christophera, napisał, że dobrze jest znać na pamięć, między innymi, kanon mszalny, bo to wspaniała modlitwa.
I to w gruncie rzeczy nie chodzi o to, żeby siedzieć i wkuwać na pamięć. Takie rzeczy się zapamiętuje przez częste z nimi obcowanie. Przynajmniej takie jest moje doświadczenie, dotyczące nie tylko liturgii, ale i literatury. Ale we współczesnych czasach ludzie wolą ufać tonom papieru i dyskom (i jakimś innym rzeczom, których nawet użyć nie potrafię, jak np. pendrive; ja się zatrzymałem na etapie dyskietek, co i tak uważam za sukces; tak samo jak nauczenie się obsługi tego blogu). I dlatego bardzo mi się podoba to, co mówił o sobie i sobie podobnych CS Lewis: I am an Old Western Man, one of the few left (jeśli mnie moja pamięć nie zawodzi...)
Bo właściwie i jedną, i drugą, powinno się znać na pamięć, jak chociażby w moich czasach, czyli w Anglii wczesnośredniowiecznej (a dokładniej w Northumbrii). Takie np. „wielkie antyfony” powinny odruchowo wywoływać skojarzenia biblijno-liturgiczne, i to bez używania wyszukiwarek, konkordancji etc. Przy śpiewie oficjum w czasach Bedy księga liturgiczna była tylko pomocą: śpiewało się z pamięci. (Mnie się to czasami udaje, ale ciągle za mało. Może dlatego, że do niektórych psalmów jestem bardziej przywiązany niż do innych, co zdecydowanie zawęża pole pamięci. W poniedziałek moi uczniowie w kolegium dominikańskim bardzo się rozczarowali, kiedy powiedziałem, że nie znam na pamięć Wulgaty.) O Wilfridzie (+709) wiadomo, że nauczył się na pamięć dwóch wersji psałterza, gallikańskiej i rzymskiej, kiedy zmienił miejsce zamieszkania, a tym samym – użycie wersji psałterza.
Albo taki np. kanon po łacinie. Wyrecytować z pamięci nie umiem, ale kiedy słyszę go w czasie mszy, potrafię „przewidzieć”, jakie będą następne słowa. Czyli w jakiś sposób tkwi on w mojej pamięci. „Mój” profesor, JRR Tolkien, w jednym z listów do syna, Christophera, napisał, że dobrze jest znać na pamięć, między innymi, kanon mszalny, bo to wspaniała modlitwa.
I to w gruncie rzeczy nie chodzi o to, żeby siedzieć i wkuwać na pamięć. Takie rzeczy się zapamiętuje przez częste z nimi obcowanie. Przynajmniej takie jest moje doświadczenie, dotyczące nie tylko liturgii, ale i literatury. Ale we współczesnych czasach ludzie wolą ufać tonom papieru i dyskom (i jakimś innym rzeczom, których nawet użyć nie potrafię, jak np. pendrive; ja się zatrzymałem na etapie dyskietek, co i tak uważam za sukces; tak samo jak nauczenie się obsługi tego blogu). I dlatego bardzo mi się podoba to, co mówił o sobie i sobie podobnych CS Lewis: I am an Old Western Man, one of the few left (jeśli mnie moja pamięć nie zawodzi...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz