poniedziałek, 13 września 2010

Mało znana (?) książka

W latach trzydziestych minionego wieku Romano Guardini, przed niedzielną mszą świętą, wygłaszał dla swoich wiernych krótkie katechezy, mające pomóc im w przeżywaniu Eucharystii. Potem, po kilku minutach milczenia, zaczynał sprawować mszę.

Te katechezy-medytacje zebrano i wydano w 1939 roku jako Besinnung vor der Feier der Heiligen Messe. Nie wiem, czy istnieje polski przekład tej książki; czytałem ją po angielsku. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z najważniejszych dla mnie i najlepszych książek o przeżywaniu Eucharystii.

Guardini pisze o tym, jak przygotować się do przeżywania mszy. (Wyraża to angielski tytuł – Preparing Yourself for Mass – chociaż jednocześnie nie oddaje w pełni sensu tytułu niemieckiego.) Pisze, wydawać by się mogło, o sprawach doskonale znanych, niemal banalnych, o których słyszeliśmy na lekcjach religii czy rekolekcjach, od rodziców czy księży: o skupieniu, o milczeniu, o tworzeniu wspólnoty, zgromadzenia wiernych, o znaczeniu ołtarza... Niby wszystko o tym wiemy, prawda? Cóż nowego można powiedzieć?

A jednak Guardini, jak dla mnie, mówi coś nowego, czy może: mówi w nowy sposób. Taka na przykład cisza i słuchanie. Słowa z pierwszych dziesięcioleci minionego stulecia brzmią niesłychanie aktualnie: zatraciliśmy zdolność słuchania, staliśmy się ludźmi czytania. A w liturgii trzeba słuchać. Guardini pisze o liturgii słowa: trzeba słuchać czytań, a nie śledzić ich zapis w mszaliku. Wszak, jak naucza św. Paweł, wiara się bierze ze słuchania. Może teraz trudno znaleźć na mszy kogoś, kto z mszalikiem w ręku w niej uczestniczy. Ale widziałem wiele razy w czasie oficjum brewiarzowego, jak uczestnicy nie słuchają lektora, odczytującego czytanie (np. w godzinie czytań), ale niby-słuchają, śledząc tekst w swoich brewiarzach. Spróbujcie jednak kiedyś naprawdę słuchać (zakładam, że lektor umie dobrze czytać). Słuchać z uwagą, całkowicie świadomie. Doznanie jest piorunujące!

Pisząc o słowach w liturgii, Guardini dzieli je na cztery grupy. Słowo przychodzi od Boga jako Objawienie: to są te słowa, które słyszymy w mszalnych czytaniach, częściowo też w antyfonach (Guardini pisze o introicie, graduale, offertorium etc.; w naszych czasach mamy tylko introit, antyfonę na wejście, i antyfonę komunijną; usłyszeć je jednak można chyba tylko na mszach „cichych”). Od Boga także przychodzi słowo działające, sprawcze: to są par excellance słowa Konsekracji, kiedy kapłan in persona Christi mówi: To jest Ciało moje... to jest kielich Krwi mojej – a chleb i wino stają się Ciałem i Krwią naszego Pana. Od nas z kolei, od uczestników liturgii, pochodzą słowa uwielbienia i słowa prośby. Częściowo wyrażają się one znowu w antyfonach i psalmach, a nade wszystko w modlitwach Kościoła: kolekcie, modlitwie nad darami, modlitwie po Komunii, modlitwach wstawienniczych anafor etc.

Niebezpieczeństwa, przed którymi przestrzega autor, które mogą być przeszkodą w przeżywaniu mszy, to przyzwyczajenie, sentymentalizm i słabość ludzkiej natury. Na tę ostatnią nikły mamy wpływ, zwłaszcza w odniesieniu do innych (nie mogę przecież sprawić, aby ktoś przestał być zmęczony, albo aby jego odczucie liturgicznych znaków było głębsze), ale z przyzwyczajeniem i sentymentalizmem możemy walczyć. Musimy się ćwiczyć, szkolić – nie darmo, pisze Guardini, liturgia jest określana jako officium, obowiązek. Nie zawsze jego wypełnienie przychodzi nam łatwo, potrzebny jest nasz wysiłek.

Kilka rzeczy w tej książce mnie razi, np. poplątany nieco opis żydowskiej wieczerzy paschalnej, skłonność autora do wpadania w abstrakcyjne rozważania, czy gwałtowne odrzucanie mitów w Biblii (aczkolwiek trzeba wziąć pod uwagę, co Guardini rozumie przez mit; generalnie można powiedzieć o pewnych biblistycznych brakach czy niedociągnięciach autora, przynajmniej w omawianej książce). Ale nie pomniejszają one w żaden sposób wartości tej książki.

Jeśli nie była ona dotąd tłumaczona na polski – może warto to zrobić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz