środa, 4 stycznia 2012

σπέρμα ζητεῖν

Św. Justyn wprowadził do nauki chrześcijańskiej pojęcie 'logos spermatikos', czyli Słowa (Bożego) rozsianego w literaturze i filozofii pogańskiej, swoistych przebłyskach Objawienia. Ojcowie Kościoła, za Euzebiuszem z Cezarei, mówili o praeparatio evangelica, przygotowaniu drogi dla Ewangelii wśród ludów pogańskich. Zainteresowani mogą dowiedzieć się więcej z książki Anny Świderkówny „Bogowie zeszli z Olimpu” (która to książka, gdyby wydana była nieco później, miała nosić tytuł właśnie „Praeparatio evangelica”).

Szukanie rozsianego Słowa czasami przyjmuje karykaturalną formę, kiedy staje się szukaniem na siłę, czasami szaleńczo fanatycznym, czasami przeraźliwie pobożnym. To zjawisko można zaobserwować obecnie: cała masa książek i artykułów, których autorzy tropią już nie z lupą, ale z mikroskopem w ręku (czy może raczej, przy oku?) wszystko, co da się podciągnąć pod chrześcijaństwo i Ewangelię w dziełach fantasy i science fiction – i nie tylko w nich: widziałem książkę o Ewangelii doktora House'a... Piękno samej opowieści, świat, w którym ona istnieje – tu trzeba odwołać się do eseju Tolkiena „O baśniach” – po prostu znika. Wieża, z której widać morze, rozbierana jest na kamienie, żeby przywołać inne porównanie Tolkiena. A już przy nim zostając: to prawda, że sam Tolkien twierdził, iż „Władca Pierścieni” jest dziełem religijnym, katolickim – ale jednocześnie czuł wstręt do wszelkiej alegorii, którą z takim upodobaniem i uporem maniaka uprawiają współcześni poszukiwacze rozsianego Słowa. Religia jest we „Władcy” nieobecna, niewidzialna, jest jak podziemna rzeka wśród gór. Nikt normalny nie będzie rozwalał gór po to, żeby tę rzekę zobaczyć. Ten, kto umie patrzeć, kto umie myśleć, kto umie czuć – pozna, że rzeka płynie głęboko pod górami, nie przestając zachwycać się ich pięknem, i nie próbując za wszelką cenę dostać się do rzeki. Pewne słowa bardziej przemawiają wtedy, kiedy pozostają milczeniem, kiedy je przeczuwamy, kiedy dotykają naszych serc. Elfom drogie jest światło gwiazd, ów półmrok, undómë, zmierzch, w nim dostrzegają więcej piękna niż w pełnym blasku słońca. Zmorą współczesności jest rozłożyć wszystko na kawałki, żeby zobaczyć, jak to działa. Kto psuje jakąś rzecz, żeby lepiej poznać jej istotę, ten zbacza ze ścieżek mądrości, powiedział do Sarumana Gandalf. Wielu dzisiaj piszących o fantasy i science fiction, i fiction w ogóle, zboczyło ze ścieżek mądrości, a przy okazji zabili wiele, wiele piękna w tym i tak brzydkim świecie.

Przy okazji: wspomniałem o eseju Tolkiena „O baśniach”. Zgroza mnie ogarnia, kiedy czytam wszędzie o bajkach. Na litość Boską, bajka to nie baśń! Kiedyś tego uczyli w szkole, wydawało mi się, że to wie każdy człowiek z podstawowym wykształceniem (mnie przynajmniej uczono tego rozróżnienia już w szkole podstawowej)... Zatem łopatologicznie: Królewna Śnieżka to baśń, a kruk, który wypuszcza z dzioba ser, zwiedziony podstępem lisa, to bajka. Poczytajcie, pomyślcie, drodzy śmiertelni ludzie, znajdźcie różnicę i już więcej nie mylcie. Chociaż... Czego ja oczekuję, przecież ten świat idzie ku gorszemu, a ludzka głupota wzrasta szybciej niż dług krajowy.

PS Co do tytułu, to takie swobodne nawiązanie do przypisywanego Ezopowi 'szukam człowieka'. 
PPS Aby jednak trochę piękna w świecie ocalić, to pielęgnuję:


4 komentarze:

  1. Drogi Lómendilu, pozwoliłem sobie napisać o Twoim wpisie na Elendilionie. Dziękuję Ci za mądre słowa. Zaglądam do Ciebie każdego tygodnia. Niech Ci Pan błogosławi dziś, jutro i każdego dnia Nowego Roku.

    Oto link do newsa: http://www.elendilion.pl/2012/01/04/czyli-o-szukaniu-sowa-na-sie/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Również życzę błogosławieństwa na każdy dzień!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajrzałem jeszcze raz na http://www.elendilion.pl/2012/01/04/czyli-o-szukaniu-sowa-na-sie/#comments
    Ponieważ unikam tworzenia kont na rozmaitych portalach, odpiszę tutaj: TAO ma rację, że przesadziłem ze wstrętem do wszelkiej alegorii, chociaż sam Tolkien napisał, iż z całego serca jej nie cierpi we wszelkich formach, w przedmowie do "Władcy". (Inna rzecz, że, jak pokazała w swojej książce D. Fimi, nie zawsze trzeba wierzyć takim zapewnieniom Tolkiena, który lubił czasami kreować swój wizerunek nie zawsze zgodnie z prawdą.) Chodzi mi głownie o alegoryczne czytanie "Władcy".

    Co do metafory rzeki: nie ściągnąłem jej, przynajmniej świadomie, z Mickiewicza. Czytałem 'Dziady' ostatnio jakieś 23 lata temu, być może ten obraz zapadł gdzieś w, że tak tolkienowsko powiem, kompost mojej pamięci, i teraz wypłynął. Nie wiem. Myśląc o jakiejś metaforze, której mógłbym użyć w tekście, początkowo chciałem użyć obrazu krwiobiegu, albo oddechu - kiedyś używałem tej metafory w liturgicznym kontekście, w odniesieniu do Trójcy Świętej lub Ducha Świętego (gdzieś pewnie na blogu jest ten tekst, w okolicach niedzieli Trójcy Świętej). Ale nie pasował mi ten obraz do "Władcy", tu chodzi nie tylko o coś, co jest niewidoczne, a ożywia, ale i o coś, czego nikt nie próbuje wydobyć, bo zniszczyłby przy okazji coś pięknego. (Oczywiście, można zniszczyć czyjeś ciało, żeby zobaczyć, jak krąży krew, ale obraz byłby raczej mało przyjemny dla współczesnego człowieka.)

    Jeśli miałbym jednak szukać jakiegoś źródła dla mojej rzecznej metafory, to pierwsze skojarzenie, jakie mam, to Ulmo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze co do rozróżnienia między baśnią a bajką. Po polsku te słowa są podobne, może stąd pomyłki (chociaż nikłe to usprawiedliwienie), ale w innych językach różnica jest wyraźniejsza: fairy tale i fable, Märchen i Fabel.

    OdpowiedzUsuń