Podobno na blogach wypada od czasu do czasu napisać o książkach, które się czyta. Ja ostatnio niewiele czytam, bo bloguję. (Ewentualnie czytam inne blogi.) Ale staram się być wiernym zasadzie nulla dies sine pagina, więc postaram się coś o książkach napisać.
Ostatnio więc próbuję czytać bardzo ciekawą książkę Tolkien, Race and Cultural History. From Fairies to Hobbits. Próbuję skończyć Wschodnie oblicze Helikonu Martina L. Westa – świetna książka, tylko strasznie zepsuta przez tłumaczy. Napisać coś o babilońskich bogach? Hmmm. Powiedzą, że propaguję pogaństwo. O gramatyce gockiej, którą muszę czytywać, żeby być w stanie jej potem nauczać, raczej nie ma co pisać, bo i tak już mam opinię dziwa(cz)ka. (Ks. Twardowski o sobie mówił kaczka-dziwaczka; ja wolę dziwaczek, Mirabilis Jalapa, taka roślina z Ameryki Południowej.)
Ale ostatnio sięgnąłem też po Spe salvi ukochanego Benedykta, żeby znaleźć fragment, który jest dla mnie obecnie bardzo ważny. Przy okazji znalazłem fragment o Zstąpieniu Chrystusa do Otchłani – stąd tytuł wpisu, nawiązujący do ikony Anastasis, o której kiedyś pisałem, ikony będącej sensem i tajemnicą mojego życia. I przypomniałem sobie homilię papieża z Nocy paschalnej chyba 2007, gdzie również mówił o zejściu do Otchłani, nawiązując do psalmów. A tutaj cytaty z encykliki:
(...) słowa Psalmu: „Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę [...]. Jeśli powiem: ,,Niech mnie przynajmniej ciemności okryją”, [...] nawet ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje, mrok jest dla Ciebie jak światło” (Ps 139 [138], 8-12; por. także Ps 23 [22], 4). Chrystus zstąpił do ‘piekła’ i w ten sposób jest blisko każdego, kto został tam wrzucony, przemieniając dla niego ciemności w światło. Cierpienie, tortury pozostają straszne, niemal nie do zniesienia. Wzeszła jednak gwiazda nadziei, która niczym kotwica serca sięga tronu Boga. Nie wybucha w człowieku zło, lecz zwycięża światło: cierpienie – nie przestając być cierpieniem – mimo wszystko staje się pieśnią pochwalną. (Spe salvi 37)
Ostatnio więc próbuję czytać bardzo ciekawą książkę Tolkien, Race and Cultural History. From Fairies to Hobbits. Próbuję skończyć Wschodnie oblicze Helikonu Martina L. Westa – świetna książka, tylko strasznie zepsuta przez tłumaczy. Napisać coś o babilońskich bogach? Hmmm. Powiedzą, że propaguję pogaństwo. O gramatyce gockiej, którą muszę czytywać, żeby być w stanie jej potem nauczać, raczej nie ma co pisać, bo i tak już mam opinię dziwa(cz)ka. (Ks. Twardowski o sobie mówił kaczka-dziwaczka; ja wolę dziwaczek, Mirabilis Jalapa, taka roślina z Ameryki Południowej.)
Ale ostatnio sięgnąłem też po Spe salvi ukochanego Benedykta, żeby znaleźć fragment, który jest dla mnie obecnie bardzo ważny. Przy okazji znalazłem fragment o Zstąpieniu Chrystusa do Otchłani – stąd tytuł wpisu, nawiązujący do ikony Anastasis, o której kiedyś pisałem, ikony będącej sensem i tajemnicą mojego życia. I przypomniałem sobie homilię papieża z Nocy paschalnej chyba 2007, gdzie również mówił o zejściu do Otchłani, nawiązując do psalmów. A tutaj cytaty z encykliki:
(...) słowa Psalmu: „Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę [...]. Jeśli powiem: ,,Niech mnie przynajmniej ciemności okryją”, [...] nawet ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje, mrok jest dla Ciebie jak światło” (Ps 139 [138], 8-12; por. także Ps 23 [22], 4). Chrystus zstąpił do ‘piekła’ i w ten sposób jest blisko każdego, kto został tam wrzucony, przemieniając dla niego ciemności w światło. Cierpienie, tortury pozostają straszne, niemal nie do zniesienia. Wzeszła jednak gwiazda nadziei, która niczym kotwica serca sięga tronu Boga. Nie wybucha w człowieku zło, lecz zwycięża światło: cierpienie – nie przestając być cierpieniem – mimo wszystko staje się pieśnią pochwalną. (Spe salvi 37)
Chciałbym dodać jeszcze niewielką uwagę, nie całkiem pozbawioną znaczenia dla codziennych zdarzeń. Nie tak dawno dość szeroko rozpowszechnionej formie pobożności – dziś może mniej praktykowanej – przyświecała myśl, że możemy ‘ofiarować’ niewielkie, mniej lub bardziej uciążliwe trudy codzienności, które wciąż na nowo na nas spadają, nadając im w ten sposób sens. W tej pobożności dochodziło do pewnej przesady, bywały niezdrowe momenty, ale trzeba się zapytać, czy nie zawierała ona czegoś w jakiś sposób istotnego, co mogłoby być pomocne. Co znaczy ‘ofiarować’? Ludzie ci byli przekonani, że mogą wnieść w wielkie współcierpienie Chrystusa swe małe trudy, które w ten sposób stawały się częścią skarbca współczucia, którego potrzebuje rodzaj ludzki. Tak również małe kłopoty codzienności mogą nabrać sensu i być wkładem w ekonomię dobra, miłości pośród ludzi. Może rzeczywiście powinniśmy zapytać się, czy nie może stanowić to również dla nas sensownej perspektywy. (Spe salvi 40)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz