środa, 28 stycznia 2009

Anastasis Revisited

Podobno na blogach wypada od czasu do czasu napisać o książkach, które się czyta. Ja ostatnio niewiele czytam, bo bloguję. (Ewentualnie czytam inne blogi.) Ale staram się być wiernym zasadzie nulla dies sine pagina, więc postaram się coś o książkach napisać.

Ostatnio więc próbuję czytać bardzo ciekawą książkę Tolkien, Race and Cultural History. From Fairies to Hobbits. Próbuję skończyć Wschodnie oblicze Helikonu Martina L. Westa – świetna książka, tylko strasznie zepsuta przez tłumaczy. Napisać coś o babilońskich bogach? Hmmm. Powiedzą, że propaguję pogaństwo. O gramatyce gockiej, którą muszę czytywać, żeby być w stanie jej potem nauczać, raczej nie ma co pisać, bo i tak już mam opinię dziwa(cz)ka. (Ks. Twardowski o sobie mówił kaczka-dziwaczka; ja wolę dziwaczek, Mirabilis Jalapa, taka roślina z Ameryki Południowej.)

Ale ostatnio sięgnąłem też po Spe salvi ukochanego Benedykta, żeby znaleźć fragment, który jest dla mnie obecnie bardzo ważny. Przy okazji znalazłem fragment o Zstąpieniu Chrystusa do Otchłani – stąd tytuł wpisu, nawiązujący do ikony Anastasis, o której kiedyś pisałem, ikony będącej sensem i tajemnicą mojego życia. I przypomniałem sobie homilię papieża z Nocy paschalnej chyba 2007, gdzie również mówił o zejściu do Otchłani, nawiązując do psalmów. A tutaj cytaty z encykliki:

(...) słowa Psalmu: „Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę [...]. Jeśli powiem: ,,Niech mnie przynajmniej ciemności okryją”, [...] nawet ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje, mrok jest dla Ciebie jak światło” (Ps 139 [138], 8-12; por. także Ps 23 [22], 4). Chrystus zstąpił do ‘piekła’ i w ten sposób jest blisko każdego, kto został tam wrzucony, przemieniając dla niego ciemności w światło. Cierpienie, tortury pozostają straszne, niemal nie do zniesienia. Wzeszła jednak gwiazda nadziei, która niczym kotwica serca sięga tronu Boga. Nie wybucha w człowieku zło, lecz zwycięża światło: cierpienie – nie przestając być cierpieniem – mimo wszystko staje się pieśnią pochwalną. (Spe salvi 37)

I fragment, którego szukałem w encyklice:

Chciałbym dodać jeszcze niewielką uwagę, nie całkiem pozbawioną znaczenia dla codziennych zdarzeń. Nie tak dawno dość szeroko rozpowszechnionej formie pobożności   dziś może mniej praktykowanej – przyświecała myśl, że możemy ‘ofiarować’ niewielkie, mniej lub bardziej uciążliwe trudy codzienności, które wciąż na nowo na nas spadają, nadając im w ten sposób sens. W tej pobożności dochodziło do pewnej przesady, bywały niezdrowe momenty, ale trzeba się zapytać, czy nie zawierała ona czegoś w jakiś sposób istotnego, co mogłoby być pomocne. Co znaczy ‘ofiarować’? Ludzie ci byli przekonani, że mogą wnieść w wielkie współcierpienie Chrystusa swe małe trudy, które w ten sposób stawały się częścią skarbca współczucia, którego potrzebuje rodzaj ludzki. Tak również małe kłopoty codzienności mogą nabrać sensu i być wkładem w ekonomię dobra, miłości pośród ludzi. Może rzeczywiście powinniśmy zapytać się, czy nie może stanowić to również dla nas sensownej perspektywy. (Spe salvi 40)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz