Płyny są nam do życia niezbędne. Ale coraz częściej odnoszę wrażenie, że duża część katolików nauczyła się żyć bez płynów, a właściwie bez jednego z nich.
A płynem tym jest humor. Łacińskie słowo (h)umor oznacza bowiem płyn, wilgoć, coś płynnego. Lekarze starożytni wierzyli, że każdy ma w sobie cztery takie płyny: krew, flegmę, żółć i czarną żółć (ciekawy oksymoron, tak samo jak np. czerwony atrament). Jako wpływające na usposobienie człowieka, te cztery humory dały ostatecznie „nasz” humor, a więc umiejętność dostrzegania zabawnych stron życia, pogodny nastrój, wesołe usposobienie. (Tak definiuje humor „Słownik języka polskiego”.)
A płynem tym jest humor. Łacińskie słowo (h)umor oznacza bowiem płyn, wilgoć, coś płynnego. Lekarze starożytni wierzyli, że każdy ma w sobie cztery takie płyny: krew, flegmę, żółć i czarną żółć (ciekawy oksymoron, tak samo jak np. czerwony atrament). Jako wpływające na usposobienie człowieka, te cztery humory dały ostatecznie „nasz” humor, a więc umiejętność dostrzegania zabawnych stron życia, pogodny nastrój, wesołe usposobienie. (Tak definiuje humor „Słownik języka polskiego”.)
Niestety, poczucie humoru zdaje się być całkowicie obce znakomitej większości wierzących. Czyżby uważali je za grzech? Śmiertelna powaga - właśnie: śmiertelna - zdaje się być cechą rozpoznawczą wielu katolików. Humor jest dla nich zbyt przyziemny, gorszący nawet. Może bierze się to z ponurego spojrzenia na świat, który postrzegany jest jako wróg (i nie chodzi tu o ‘świat’ w rozumieniu listów apostolskich Nowego Testamentu, ale o świat po prostu, stworzony przez Boga)? Wszelkie dyskusje kościelne muszą być śmiertelnie poważne, albo przynajmniej smętne. (Pamiętam jakąś sesję na UKSW: po korytarzach snuły się tłumy pań, wyglądających niemal identycznie, ze zbolałymi minami w stylu pewnej pani polityk, która kiedyś była we władzach Sejmu czy Senatu.) Wszelki śmiech i dowcip są zdrożne; każdego, kto wykazuje poczucie humoru, należy omijać z daleka, gdyż humor bezcześci wszelkie poważne, wzniosłe i pobożne myśli... Tak zdaje się myśleć wielu chrześcijan.
Na szczęście całkowita susza nam nie grozi. Tomasz More jest chyba najbardziej znanym świętym, który nie wstydził się poczucia humoru. Matka nasza, św. Teresa, także umiała się śmiać i żartować, w swoich klauzurowych klasztorach. Św. Dominik też, jeśli dobrze pamiętam, nie miał nic przeciwko śmiechowi. Franciszek z Asyżu potrafił się cieszyć z drobiazgów Bożego stworzenia. Ks. Twardowski miał wspaniałe poczucie humoru. Urszula Ledóchowska także pisała o uśmiechu i dobrym humorze. Kard. Ratzinger pisał o risus paschalis, barokowym zwyczaju opowiadania dowcipu w czasie mszy wielkanocnej, aby wszyscy mogli się roześmiać w tym „dniu wesołym”.
A na zakończenie współczesna fraszka, napisana przez karmelitankę z Gdyni; na szczęście siostry poczucie humoru wciąż zachowują, na wzór swej świętej Matki:
Miewam rozproszenia duże,
Kiedy chodzi żuk po chórze.
Może przecież wybrać drogę
Prowadzącą przez mą nogę!
Jest to bardzo trudna sztuka,
Modlić się i śledzić żuka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz