poniedziałek, 24 stycznia 2011

O językach

Dziwią mnie opinie, że greka jest trudniejsza od łaciny. Powiedziałbym, że – w pewnych przynajmniej aspektach – jest wręcz przeciwnie. To prawda, że np. grecki czasownik może utworzyć dziesięć (a czasami dwanaście) imiesłowów, każdy na trzy rodzaje, wszystkie odmienne przez przypadki, ale co w tym trudnego? Trzeba się tylko nauczyć. Nic w tym trudnego czy skomplikowanego. A syntaksa grecka jest o niebo prostsza od łacińskiej, nie trzeba się uczyć żadnego consecutio temporum...

A taki np. gocki czy staroangielski? Raptem dwa czasy, mniej przypadków niż w grece (która ma ich mniej niż łacina, która z kolei ma ich mniej niż sanskryt)... OK, w staroangielskim jest mutacja samogłosek, ale wystarczy trochę pomyśleć i obserwować własne narządy mowy, żeby zrozumieć jej zasady. W walijskim jest gorzej. Tolkien kiedyś pisał, że staroangielskiego łatwiej się można nauczyć niż współczesnego francuskiego (który, jak dwóch z moich dominikańskich uczniów zgodnie twierdzi, jest jednym z najmniej logicznych znanych im języków).

Dlaczego ludzie sądzą, że to jakieś arcytrudne języki, wymagające jakichś specjalnych zdolności? Nie mam zielonego pojęcia. Sam uczyłem się łaciny i greki jeszcze w szkole, w tym na grece słówka podawano po łacinie. Rozumiem, że gocki może wydawać się jakąś fanaberią, chociaż to naprawdę całkiem zwykły język, a nie jakiś dziwny, jak mawiała pewna babeczka (z tytułem profesora) w Instytucie Badań Interdyscyplinarnych (sic!), ale łacina i greka to po prostu standard. Goethe chyba wspomina o czytaniu Homera na spacerach, a dziewczęta, przygotowujące się do pracy prowincjonalnych nauczycielek na Wyspie Księcia Edwarda, czytały na studiach Wergiliusza, jak wiemy z dziejów rudowłosej Ani Shirley. Kiedyś znajomość greki i łaciny była czymś oczywistym dla wykształconego Europejczyka, a nawet, jak pokazuje ostatni przykład, i dla Kanadyjczyka, a teraz... Wymyśla się jakieś wymówki, jakieś problemy, języki uważa za trudne... Ech. Trąbi się potem o korzeniach cywilizacji, o upadku cywilizacji, etc., a przeczytać kawałek z Ajschylosa czy Wergiliusza, czy chociażby z Jana Chryzostoma... O Homerze nie wspomnę, bo to zupełna podstawa. Przeczyta ktoś kilka 19- i 20-wiecznych powieści, kilka współczesnych wierszy, i już można go uznać za wykształconego Europejczyka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz