piątek, 4 marca 2011

Liturgia Trymalchionów

W czytanym wczoraj na zajęciach fragmencie „Satyryków” Petroniusza bohater rozmawia w czasie uczty z niezwykle wygadanym gościem, który opowiada mu o żonie Trymalchiona, Fortunacie: otóż jest ona dla swego męża topanta. Rozmówca popisał się tutaj greką, tyle że zamiast ta panta, wszystko, powiedział to panta – zamiast rodzajnika w liczbie mnogiej użył liczby pojedynczej. (Mniej więcej tak, jakby ktoś zamiast ‘ci ludzie’ powiedział ‘ten ludzie’.) W dalszej części rozmowy mieszają się też przypadki łacińskie, zamiast akuzatiwu jest ablativus, etc. (Dzięki takim ‘rozmówcom’ powstaną kiedyś języki romańskie, ale to nas tutaj zupełnie nie interesuje.)

Podobni do owego rozmówcy są ci, którzy najgłośniej wołają za łaciną w liturgii. Zachwycają się nią, uważają za język sakralny i najwznioślejszy z wzniosłych – tyle że jej nie znają dobrze. Nauczą się na pamięć kilkunastu formułek, podeprą koślawymi tłumaczeniami, ale żeby tak naprawdę rozumieli łacińskie teksty, żeby mogli nimi oddychać i żywić się... W końcu nigdy nie czytali Wergiliusza czy Cezara, i nie chodzi tu bynajmniej o studiowanie klasycznych języków, ale o uczenie się ich w szkole. Owa ćwierćznajomość łaciny nie przeszkadza im jednak w opluwaniu tych, którzy liturgię sprawują w językach narodowych. Można by napisać o tych gorliwcach nowe „Satyryki”.

2 komentarze:

  1. Panie Marcinie,
    Nie każdy miał to szczęście, żeby uczyć sie języków klasycznych w szkole. Za moich czasów szkolnych, tam gdzie mieszkałem, jakąś szczątkową (rudymenta, nie czytano tam "O wojnie galijskiej") naukę łaciny proponowano kandydatom na lekarzy, ja zaś chciałem zostać inżynierem ;-).
    A co do liturgii - otóż sprawy zawodowe sprawiają, że muszę czasem, tak jak dzisiaj, "nie rozumieć" mszy po węgiersku! To ja już wolę, z naleznym szacunkiem dla bratanków, "nie rozumieć" łaciny lub podeprzeć się koślawym tłumaczeniem.
    Zreszta w dawniejszej formie liturgii rzymskiej, w najważniejszym momencie Eucharystii, nie trzeba "rozumieć" żadnych werbalnych komunikatów.

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, ja miałem szczęście, w szkole uczyłem się i łaciny, i greki, i uważam, że w Europie przynajmniej znajomość tych języków powinna być obowiązkowa. Nigdy już tak chyba nie będzie, w tym kraju chociażby łacina znika ze szkół w ekspresowym tempie. Nie potrafię tego zrozumieć, kiedyś cytowałem fragment z Jana XXIII, który zwracał uwagę na znaczenie łaciny i jej "humanistyczność" w kulturze. Moja wypowiedź, do której skłonił mnie fragment z Petroniusza, dotyczy bezmyślnego wołania o łacinę na mocy samej tradycji, i uważania jej za język sakralny par excellance. (W czym łacina ma być bardziej sakralna od jakiegokolwiek innego języka?) To, że Kanon odmawiano szeptem, nie znaczy, że wierni nie znali jego treści, chociażby z mszalika (JRR Tolkien zalecał jednemu ze swych synów nauczyć się Kanonu na pamięć, jako modlitwy uwielbienia), poza tym są jeszcze pozostałe modlitwy mszalne. Jeśli ktoś wzywa do powrotu łaciny, i robi to nie tylko dlatego, że 'tak kiedyś było', ale świadomie podchodzi do liturgii i życia nią, powinien, moim zdaniem, łacinę (po)znać. Nawet i po to, żeby sobie w domu teksty mszalne przeczytać. Pan przecież sam podkreśla ich wagę, pisze o ich znaczeniu, różnicach w tłumaczeniu. Ale są i tacy, dla których teksty liturgiczne zdają się nie mieć żadnego znaczenia, ważne tylko, żeby było po łacinie, bo tak kiedyś było, i tak było lepiej.

    OdpowiedzUsuń