poniedziałek, 15 listopada 2010

Kuon, canis, ci, hunds, hound...

A wszystko od tego samego przodka: *k(u)wōn. Czyli – pies.

Jakiś czas temu napisał do mnie z Krakowa jeden z moich byłych uczniów, Andrzej, z ostatniego nowicjatu. Po sakramentalnym pytaniu o obecny nowicjat napisał: Jak Piesek, bo też mam Psa, to wiadomo „psiarze” mają trochę odchył w bok, np. z Piotrkiem Powąską potrafimy gadać tylko o naszych Psach ;]

(Zwracam uwagę na wielkie litery – tak jest w oryginale!) Taka bowiem jest prawda, że psiarze gadają głównie o psach... (Aczkolwiek mam nadzieję, że wymienieni wyżej bracia gadają nie tylko o swoich Psach; w końcu jest jeszcze łacina, etyka, ciastka, teologia moralna, wstęp do Pisma św., etc.)

Wprawdzie w Piśmie pies nie cieszy się najlepszą sławą – chociaż to właśnie psy są łaskawymi, jak mówił ks. Twardowski, towarzyszami żebraka Łazarza, który trafił prosto na łono Abrahama – jednak trudno sobie wyobrazić ludzkie życie bez tych zwierząt. Co więcej, pozwalają one tworzyć pewną tajemną wspólnotę – właśnie psiarzy. Ludzie, którzy wydają się sobie obcy, potrafią nagle niesłychanie się ożywić i zacząć rozmawiać, kiedy okazuje się, że są psiarzami. Śp. prof. Świderkówna była kiedyś w gościnie u arcybiskupa Muszyńskiego w Gnieźnie. Gościna trwała dosyć długo, całe wakacje właściwie, i pani profesor zaprzyjaźniła się wielce z arcybiskupim psem, Axelem. Byłem wtedy w szpitalu, i w listach od p. Świderkówny zawsze znajdowałem jakąś wzmiankę o Axelu, a czasami rozmawialiśmy o nim przez telefon – dzwoniło się wtedy z automatu na korytarzu, na żetony, w które zaopatrywali mnie odwiedzający znajomi. Pewnego razu na obiedzie był w pałacu arcybiskupim ówczesny biskup pomocniczy gnieźnieński, Stanisław Gądecki. Początkowo, jak opowiadała pani profesor, zachowywał dystans – aż do momentu, kiedy okazało się, że ma psa. Wtedy dystans zniknął w mgnieniu oka, zaczęła się rozmowa, opowiadanie o zwyczajach psa, etc.  Pani Świderkówna nie miała już wtedy własnego psa, wiek nie pozwalał jej na opiekę nad zwierzakiem, ale zawsze chętnie opowiadała o swoich dawnych przyjaciołach. Pamiętam, jak kiedyś rozmawialiśmy przez telefon, kiedy nagle moja Nessa zaczęła szczekać. O, twoja pani się odzywa, powiedziała pani profesor.

A ja się zawsze cieszę, że wśród Domini canes canum amatores.

 Nessa i książki

Nessa i Phoebe

2 komentarze: