Czasami ludzie mówią, że mam dużą wiedzę. Świetny sposób na rozśmieszanie mnie, gorzej, że niewielu daje się wyprowadzić z błędu. Wiedza moja jest bowiem bardzo skromna, mniej nawet niż przeciętna, i z każdym dniem tylko coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę.
Czytałem ostatnio obituarium Henry’ego Bradleya (1845-1923), wielkiego filologa (jednego z największych, nie waham się tak go nazwać), współtwórcy – drugiego wydawcy, czy właściwie szefa – Oxford English Dictionary. Bradley był samoukiem – krótko chodził do, powiedzielibyśmy dzisiaj, szkoły podstawowej, na uniwersytecie nigdy nie studiował. Zajrzyjmy jednak do zeszytów, jakie prowadził w wieku 14 lat, i zobaczmy, co można w nich znaleźć: historia Rzymu, lista słów typowych dla Pięcioksięgu i Izajasza, czasownik ‘być’ po arabsku, pismo klinowe, semityzmy w Nowym Testamencie, zasady metryki łacińskiej i hebrajskiego akcentowania, fragment Ajschylosowego „Prometeusza” w przekładzie, słówka do Homera, Wergiliusza i Salustiusza... A to dopiero początek, jeszcze przed staro- i średnioangielskim, i całą resztą. W czasie wolnym od pracy nad OED, pisał artykuły o krytyce tekstu hebrajskiego Starego Testamentu, inskrypcjach greckich, filologii celtyckiej, językach skandynawskich, języku i literaturze łacińskiej i anglo-łacińskiej, literaturze staro- i średnioangielskiej...
Do tego jako jeden z pierwszych zajmował się naukowo etymologią nazw geograficznych. Bezlitośnie krytykował amatorskie podejście do tych studiów, co przysporzyło mu wielu wrogów: dostawał nawet listy z pogróżkami. Z rozbawieniem pokazywał znajomym jeden z nich, zdumiony, ile wściekłości wywołać może zwykłe, czysto filologiczne stwierdzenie dotyczące prawidłowej etymologii.
Niezwykła postać. Takich jak on było jeszcze, w początkach 20. wieku, kilku, żeby wspomnieć chociażby Josepha Wrighta, też samouka, W.W. Skeata, W.P. Kera, sir Williama Craigie czy Arthura S. Napiera... ONI naprawdę mieli DUŻĄ wiedzę.
Czytałem ostatnio obituarium Henry’ego Bradleya (1845-1923), wielkiego filologa (jednego z największych, nie waham się tak go nazwać), współtwórcy – drugiego wydawcy, czy właściwie szefa – Oxford English Dictionary. Bradley był samoukiem – krótko chodził do, powiedzielibyśmy dzisiaj, szkoły podstawowej, na uniwersytecie nigdy nie studiował. Zajrzyjmy jednak do zeszytów, jakie prowadził w wieku 14 lat, i zobaczmy, co można w nich znaleźć: historia Rzymu, lista słów typowych dla Pięcioksięgu i Izajasza, czasownik ‘być’ po arabsku, pismo klinowe, semityzmy w Nowym Testamencie, zasady metryki łacińskiej i hebrajskiego akcentowania, fragment Ajschylosowego „Prometeusza” w przekładzie, słówka do Homera, Wergiliusza i Salustiusza... A to dopiero początek, jeszcze przed staro- i średnioangielskim, i całą resztą. W czasie wolnym od pracy nad OED, pisał artykuły o krytyce tekstu hebrajskiego Starego Testamentu, inskrypcjach greckich, filologii celtyckiej, językach skandynawskich, języku i literaturze łacińskiej i anglo-łacińskiej, literaturze staro- i średnioangielskiej...
Do tego jako jeden z pierwszych zajmował się naukowo etymologią nazw geograficznych. Bezlitośnie krytykował amatorskie podejście do tych studiów, co przysporzyło mu wielu wrogów: dostawał nawet listy z pogróżkami. Z rozbawieniem pokazywał znajomym jeden z nich, zdumiony, ile wściekłości wywołać może zwykłe, czysto filologiczne stwierdzenie dotyczące prawidłowej etymologii.
Niezwykła postać. Takich jak on było jeszcze, w początkach 20. wieku, kilku, żeby wspomnieć chociażby Josepha Wrighta, też samouka, W.W. Skeata, W.P. Kera, sir Williama Craigie czy Arthura S. Napiera... ONI naprawdę mieli DUŻĄ wiedzę.
Henry Bradley
:) Ale wiesz Lómendilu, że punkt widzenia, jak to często bywa, zależy od punktu siedzenia. ;) Dla jednych Twoja wiedza w jednej dziedzinie będzie ogromna, dla innych - znikoma. Zawsze znajdziemy kogoś, kto wie znacznie więcej niż my. I dobrze, bo człowiekowi potrzebna jest miara, żeby nie uważał się za pępek świata. Z drugiej strony, tym, co wie, może podzielić się z ludźmi, którzy wybrali inną wiedzę, inne gromadzenie doświadczeń. Ale jeśli mają uszy chętne do słuchania, serca otwarte, niezakłamane, głowę ciekawą - to świat pokazuje bogactwo w różnorodności. Myślę, że to piękne, że nie żyjemy w próżni i praca jednych, jak choćby Bradleya, umożliwia drugim szersze spojrzenie, powiększenie wiedzy a nawet - na podstawie tej wiedzy, czasami pójście dalej i dojście do czegoś nowego.
OdpowiedzUsuń