wtorek, 23 listopada 2010

Trochę przyjemności

O tu, Deus maiestatis,
alme candor Trinitatis,
nos coniunge cum beatis.


Taka doksologia pojawia się w hymnach, utworzonych z sekwencji Dies irae, w ostatnim tygodniu roku. Zawsze mnie w nich zachwyca słowo candor. W łacinie ten rzeczownik do różnych rzeczy się odnosi, może oznaczać i biel cery, i biel wełny, i białko jajka. Ale ma też znaczenie – i w takim właśnie użyty jest tutaj – jasnego blasku, świetlistości, odnosić się może do blasku nieba czy ciał niebieskich. Cyceron pisze w „De natura deorum”, że candor słońca jest wspanialszy niż blask jakiegokolwiek ognia. Owidiusz podziwia w „Metamorfozach” candor Drogi Mlecznej. A tu mamy to słowo użyte na oznaczenie blasku samego Boga, samej Trójcy.

Trudno to wyrazić, może nie dla każdego jest to zrozumiałe, chociaż już pisywałem o tego rodzaju doznaniach: słowo candor sprawia mi niesamowitą przyjemność samym swoim brzmieniem – i wyglądem, gdy zapisane. Tak jak Tolkien pisał, że przyjemność lingwistyczną dają mu niektóre słowa (słynne cellar door)... Dla mnie jednym z takich słów jest właśnie candor.

W polskim przekładzie (chociaż trzeba by mówić raczej o parafrazie) doksologii ów blask zupełnie zniknął (Boże w Trójcy wywyższony, / bądź na wieki pochwalony), ale, mimo to, jest piękna: ostatni wers – nos coniunge cum beatis, połącz nas ze świętymi – zastąpiono: przywróć grzesznym raj stracony. I właśnie ten raj stracony bardzo mi się podoba, przywodzi na myśl Miltona. W sam raz na tę porę roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz