niedziela, 30 października 2011

O co chodzi z tymi d(y)niami?

Halloween, jak wiadomo, to diabelski wynalazek, grzmią pobożni ludzie na ambonach i na łamach katolickich pism. Zepsucie, które przychodzi do nas ze zgniłej Ameryki.

Hallowe'en (albo Halloween) to skrót od All-Hallows-even, z wcześniejszego All-Hallows-eve, czyli po prostu wigilia (eve, wieczór [poprzedzający święto, jako że każde prawdziwie wielkie święto zaczyna się o zmierzchu dnia poprzedniego]) Wszystkich Świętych (All Hallows, od staroangielskiego halga, święty [słaba forma przymiotnika użyta jako rzeczownik; cf. współczesne holy, ze staroangielskiego halig; ealra halgena mæssedæg to, po staroangielsku, dzień Wszystkich Świętych]). Nazwa Halloween, jeśli wierzyć słownikom, pojawiła się w Szkocji w 1745.

Połączono to święto z celtyckimi wierzeniami i rytuałem, według którego 31. października kończy się stary rok, a zasłona między światami staje się tak cienka, że z obu stron można ją przekroczyć. Innymi słowy, świat zmarłych i świat żywych stają się sobie bliskie. Bardziej to odpowiada wspomnieniu zmarłych; niektórzy jeszcze pamiętają, jak 1. listopada nazywano urzędowo Świętem Zmarłych. (Szokiem dla mnie było, kiedy tej nazwy używała bardzo pobożna osoba, z katolickiej rodziny, której matka pracowała jako katechetka.) Święci mają swoje święto, zmarli swoje wspomnienie. Tak jest w liturgii Kościoła, i tak pewnie zostanie aż do skończenia świata, kiedy nastąpi jedno wielkie święto, jak sam Pan zapowiedział: Będzie radość i wesele na zawsze z tego, co Ja stworzę, bo oto Ja uczynię z Jeruzalem wesele i z jej ludu radość (Iz 65:18).

PS A co do dyń... Z tego, co mi opowiadał szkocki znajomy, pierwotnie nie dynie służyły za lampiony, ale rzepy. Ciekawe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz