Pisano już o wpływach staro- i średnioangielskich, fińskich i skandynawskich na twórczość Tolkiena, teraz mamy książkę o wpływach walijskich, równie ważnych, a pomijanych przez badaczy. Carl Phelpstead napisał Tolkien and Wales. Language, Literature and Identity (University of Wales Press, 2011). O pomstę do nieba woła fakt, że wydanie w twardej okładce kosztuje aż 90 funtów (za 183 strony...); na szczęście, jest i tańszy paperback.
Książka poczeka pewnie długo na przeczytanie – akurat trafiła na wskrzeszanie Czasu, a i sama do niego należy, po części. Pierwsze wrażenie, po przejrzeniu – to chyba pierwszy tekst Carla, który daje się czytać. Klarowny, pozbawiony pseudonaukowego żargonu. Można się jednak zastanawiać nad znajomością tolkienowskiego legendarium, jaką prezentuje autor. Na stronie 44. czytamy np., że Sindarowie to ci elfowie, którzy w Pierwszej Erze zostali w Beleriandzie, oprócz Telerich i Nandorów. A przecież Sindarowie to właśnie Teleri, którzy wyruszyli do Valinoru, ale doń nie dotarli, można powiedzieć – przez swego władcę, Elwego, który po drodze się zgubił (jeśli można tak powiedzieć) w Nan Elmoth. Na tej samej stronie znajdujemy informację, że Noldorowie zostali przez Valarów wygnani z powrotem do Beleriandu za nieposłuszeństwo. Czy to naprawdę tak było, dokładnie tak? Hmmm...
PS Dodam jeszcze, że w księgarniach internetowych książka opisana jest jako mająca 224 strony, podczas gdy w rzeczywistości ma ich tylko 184. Tym bardziej o pomstę do nieba woła jej cena...
PS Dodam jeszcze, że w księgarniach internetowych książka opisana jest jako mająca 224 strony, podczas gdy w rzeczywistości ma ich tylko 184. Tym bardziej o pomstę do nieba woła jej cena...
Blog świetny i niezwykle pouczający :)
OdpowiedzUsuńMasz "reklamę" na moim ;)
Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję!
OdpowiedzUsuń