Wczoraj trafiłem na spotkanie ze świętą krową. Niby nic nowego: warszawscy tolkieniści byli swego czasu (a może wciąż są?) czcicielami takiej świętej krowy (nazywanej przez niektórych carycą; nota bene, nie potrafiła ona nawet wymawiać poprawnie elfickich imion), na filologii klasycznej działało kiedyś stowarzyszenie wzajemnej adoracji kilku świętych krów („jedna krowa drugiej krowie...”), a wśród komentatorów pewnego religijnego forum internetowego (nie będę palcem wytykał) również krąg świętokrowi można było zobaczyć.
Zastanawia mnie zawsze cud narodzin takiej krowy. Sama ogłasza się świętą, czy też dokonuje się to przez aklamację zgromadzonych (tzw. krowia kanonizacja)? W jakiś inny sposób? Święta krowa winna być adorowana i podziwiana: biada temu, kto tego nie robi, a nie daj Boże, żeby jeszcze krowę skrytykował! Zostanie albo oficjalnie, mniej lub bardziej, ekskomunikowany, albo też poprzez bierną agresję czcicieli zepchnięty na margines lub boczny tor (zależy, czy ktoś odczuwa pokrewieństwo z pociągiem czy z linijką). Święta krowa powinna też być – co też ja piszę, święta krowa jest niepokalana, wszechwiedząca i wszechwładna. Zmarszczy brwi – wszyscy drżą. Wydmie wargi – wszyscy prychają z pogardą. Wyrazi niesmak – wszyscy wykrzywiają usta. Uśmiechnie się – wszyscy są rozpromienieni. Powie coś – wszyscy oniemieli z wrażenia.
Oczywiście, aby te świętokrowie przymioty jaśniały większym blaskiem, świętą krowę trzeba postawić obok jakichś żałosnych cielaków, które wyznawcy krowy chętnie złożą, co jakiś czas, na jej ołtarzu. Krowa jest tylko jedna, cielaków – wiele. (Ewentualnie: krąg krów jest tylko jeden, cielaków – wiele. Takie krowy adorują się wzajemnie we własnym, starannie dobranym, zamkniętym kręgu. Ileż tam musi być blasku! Byle tylko do walki krów nie doszło i nie pojawił się jakiś święty byk.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz