Angielski historyk, Peter Brown, napisał, że obrazy, jakie przedstawia Dies irae, swój wzór mają w średniowiecznej wizycie poborcy podatkowego: rejestr długów, krzesło dla poborcy, spędzeni ludzie z wioski... Trochę się przypomina Robin Hood.
Patrząc na tekst Dies irae, obecny w liturgii w ostatnim tygodniu roku, pomyślałem, że w tym tekście nie ma nic o zmartwychwstaniu, poza 3. i 4. strofą, gdzie mowa o powstaniu z grobów – na sąd – umarłych. Nic o zmartwychwstaniu Chrystusa, bez którego życie wieczne nie istniałoby. Wspomina się Jego odkupieńczą Mękę – i to wszystko. Zmartwychwstanie zdaje się nie istnieć. A przecież Bóg zrodził nas do żywej nadziei właśnie przez zmartwychwstanie Chrystusa (1 P 1:3). Krzyż jest tylko jedną stroną, co więcej, bez drugiej strony, bez zmartwychwstania, zupełnie beznadziejną.
Przez swoją mękę zgładził nasze grzechy, przez powstanie z martwych dał nam dostęp do życia wiecznego, a wstępując do Ciebie, Ojcze, otworzył nam bramy nieba. (4. prefacja na niedziele zwykłe)
My, Panie, słudzy Twoi, pamiętamy zarówno o błogosławionej Męce tegoż Chrystusa, Twojego Syna, jak i o Jego Powstaniu z martwych, a także o chwalebnym Wstąpieniu do nieba. (fragmenty Kanonu rzymskiego, tłumaczenie własne; warto zauważyć, że Zmartwychwstanie jest pozbawione jakiejkolwiek przydawki: Męka jest błogosławiona, Wniebowstąpienie chwalebne, a Zmartwychwstanie między nimi – zbyt wielkie, aby można było je określić, niewypowiedzialne)
Wciąż pamiętamy (…) o Krzyżu, Grobie, Zmartwychwstaniu dnia trzeciego, Wniebowstąpieniu, Zasiadaniu po [Twojej] prawicy, powtórnym i chwalebnym Przyjściu. (liturgia św. Jana Chryzostoma, tłumaczenie własne)
Coget omnes ante thronum... Kiedy modlimy się za zmarłych, myślimy najczęściej o tych, których znaliśmy, tych najbliższych. Sięgamy pamięcią do dziadków, czasami pradziadków. Ale przecież przodkowie sięgają dalej w przeszłość. Modlić się za swoją rodzinę, za swoich przodków, to modlić się i za tych, którzy żyli tysiące lat przed nami: jacyś mężczyźni, jakieś kobiety, ich dzieci, dzieci ich dzieci, cała, nie do odtworzenia już, genealogia, kończąca się na nas. Dobrze jest o tym pamiętać. Tylu z nich umarło przecież przed narodzeniem Jezusa, może bardzo potrzebują modlitwy, aby mogli wreszcie wejść do nieba. Nie wiemy, czy żyli sprawiedliwie, czy całym sercem szukali prawdy, ale nie zwalnia nas to z konieczności modlitwy za nich. Wszak jesteśmy ciałem z ich ciała i kością z ich kości, gdyby kogoś z nich zabrakło, nie byłoby nas teraz.
Coget omnes ante thronum... Kiedy modlimy się za zmarłych, myślimy najczęściej o tych, których znaliśmy, tych najbliższych. Sięgamy pamięcią do dziadków, czasami pradziadków. Ale przecież przodkowie sięgają dalej w przeszłość. Modlić się za swoją rodzinę, za swoich przodków, to modlić się i za tych, którzy żyli tysiące lat przed nami: jacyś mężczyźni, jakieś kobiety, ich dzieci, dzieci ich dzieci, cała, nie do odtworzenia już, genealogia, kończąca się na nas. Dobrze jest o tym pamiętać. Tylu z nich umarło przecież przed narodzeniem Jezusa, może bardzo potrzebują modlitwy, aby mogli wreszcie wejść do nieba. Nie wiemy, czy żyli sprawiedliwie, czy całym sercem szukali prawdy, ale nie zwalnia nas to z konieczności modlitwy za nich. Wszak jesteśmy ciałem z ich ciała i kością z ich kości, gdyby kogoś z nich zabrakło, nie byłoby nas teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz