Idiotyzm niektórych dziennikarzy i komentatorów jest przerażający. Erazm z Rotterdamu miałby o czym pisać.
Kolejny raz oskarża się Szymona Hołownię o to, że jest niedoszłym dominikaninem. Robi się z tego faktu potężny argument przeciwko niemu. Nie został dominikaninem, hańba, potępić go i zmieszać z błotem, obtoczyć w smole i pierzu etc., etc.
Owszem, Hołownia był w nowicjacie dominikanów. Owszem, zrezygnował z niego. I jeszcze raz 'owszem': nie zrobił niczego niezwykłego. Nowicjat jest czasem próby, temu między innymi służy, aby rozpoznać wolę Bożą co do swojego pobytu w zakonie. Zawsze ktoś odchodzi. Zawsze jest to dla mnie, jako dla nauczyciela, smutne, tak po ludzku, bo tracę kogoś, kto był mi – przez fakt bycia uczniem – bliski jak rodzina. Mistrz nowicjatu często mówi, że to było dobre odejście. Ktoś poznał wolę Bożą i zrozumiał, że tu i teraz nie jego miejsce. Może w innym 'teraz'. Metod ana wat, jak pisał staroangielski poeta, Stwórca jeden wie. Nie oskarża się takiej osoby, nic złego ona nie robi. Szuka. Próbuje. Pyta. Sprawdza, czy da sobie radę w zakonie. Słucha opinii mistrza nowicjatu. Pierwsze śluby, wiążące z Bogiem i zakonem, składa się na koniec nowicjatu.
Nie umiem jaśniej wytłumaczyć, że odejście z nowicjatu – i nie zostanie wskutek tego dominikaninem – nie może być używane jako oskarżenie, jako argument przeciwko jakiejś osobie, w tym przypadku – przeciw Hołowni. Gdyby odszedł po ślubach wieczystych, po święceniach, po kilku latach w zakonie – to co innego.
Dawno temu już o tym pisałem, i pewnie jeszcze kilka razy trzeba będzie... Bóg tylko może uleczyć rozmaitych pismaków z głupoty.
(Dla zainteresowanych: nie jestem znajomym Szymona Hołowni, nie znam go nawet osobiście. Krew mnie jednak zalewa – jak najbardziej dosłownie, świadectwem moja chusteczka – kiedy ktoś pisze o byciu niedoszłym dominikaninem, nie mając zielonego pojęcia o nowicjacie, ślubach zakonnych etc.)
Domyślam się, że to reakcja na czwartkowy tekst jednego z blogerów na stronie Liturgia.pl. Argument z "prawie dominikaninem" faktycznie bzdurny...
OdpowiedzUsuńNie, od roku nie zaglądam na liturgia.pl (Bogu dzięki, że daje mi w tym wytrwać!). To reakcja na anonimowy felieton (?) w "Gazecie Polskiej", którą czytuje ktoś z moich krewnych.
OdpowiedzUsuń