Pisałem już, że obraz sądu w Dies irae przypomina wizytę poborcy podatkowego, np. w jakiejś wiosce: mieszkańców spędzono, przynoszono księgę ze spisem, ile kto jest winien zapłacić, urzędnik zasiadał... Taki obraz pojawia się czasami w filmach o Robinie z Sherwood: przyjeżdżał urzędnik szeryfa z Nottingham i pobierał od ludzi podatki. Oczywiście, mało kto miał z czego zapłacić, egzekwowano zatem należność siłą, zabierając zamiast pieniędzy zboże czy zwierzęta gospodarskie. Wtedy zjawiał się Robin Hood, przepędzał urzędnika, i oddawał wieśniakom to, co im zabrano. Happy ending.
Zastanawialiśmy się w nowicjacie, tłumacząc fragmenty Dies irae (jako ćwiczenie na futurum I), czy taka sytuacja może się zdarzyć w Dniu Ostatecznym. Ale w Dniu Sądu nie będzie Robina Hooda, chociaż niektórzy myślą, że Matka Najświętsza będzie mogła uratować potępionych, tych, którzy zapisani są w księdze długów, bo przecież Ona 'chroni' przed gniewem Ojca... Że jeszcze raz się im upiecze, że się jeszcze raz uda... Myślę wtedy o zdaniu, które dawno temu gdzieś przeczytałem: w Dniu Sądu Matka miłosierdzia będzie już tylko Zwierciadłem sprawiedliwości.
Kiedy mowa o Sądzie, czy to w Ewangelii, czy to, jak w Dies irae, w liturgii, chodzi o coś, co jest jak najbardziej realne. Chodzi o to, że pewne sytuacje w ludzkim życiu są nieodwracalne, ostateczne. Tylko w amerykańskich filmach można wszystko ciągle, bez żadnych skutków ubocznych, zaczynać od nowa.
Iudex ergo cum sedebit,
quicquid latet, apparebit,
nil inultum remanebit.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz